25 najlepszych filmów dekady – STRZAŁ w 10.

25 najlepszych filmów dekady – STRZAŁ w 10.
Trudno było się zdecydować na zaledwie 25 filmów, więc ostatecznie zestawionych zostało 50 najlepszych produkcji z lat 2010-2019. Ale dla równowagi, przed mikrofonem szczegółowo opisanych tylko 10, więc wszelki porządek w naturze został zachowany.

 

Żeby pozostać uczciwym – z samym sobą jak i z oglądanymi filmami, na finałową pięćdziesiątkę składało się po pięć filmów z każdego roku. Wiadomo bowiem, że lepiej oceniamy to co świeższe w naszej pamięci. Dla niektórych produkcji, mogło się to okazać krzywdzące (bowiem zupełnie jak na roli, w kinie bywały lepsze i gorsze lata), jednak pozwoliło przypomnieć o wyjątkowych perełkach z początku dekady.

Zobacz miejsca od 50 do 26, wraz z ciekawostkami z całego zestawienia. 

 

Gdyby potraktować całą dekadę, jak gigantyczny festiwal filmowy, jedynie słusznym byłoby mieć film otwarcia. Taki, który zwiastuje nam jakość i kierunek wybranych obrazów, a z pewnych przyczyn nie jest brany pod uwagę w ostatecznym zestawieniu:

FILM OTWARCIA DEKADY

Social Network (2010), reż. David Fincher

W klimat lat dziesiątych XXI wieku wprowadzi nas film, będący swoistym kamieniem milowym współczesnego kina. Coś, co na pozór wydaje się zwykłą, kronikarską biografią znanej osoby, jest także dowodem na to, że nie ma w filmie tematu, którego nie dałoby się w fascynujący sposób pokazać. Social Network pokazuje także tematykę świata „cyfrowego”, taką jaką jest, bez wymyślnych, futurystycznych hakerów w skórzanych rękawiczkach.  

Niby typowe od zera, do bohatera, prosta opowiastka o tym jak z niczego powstało coś wielkiego. Jednak Fincher, znany dotychczas z mrocznych thrillerów i dramatów psychologicznych, nie chciał rezygnować z wypracowanego stylu. Dlatego wezwania przedsądowe i kłótnie wypełnione programistycznym językiem trzymają w napięciu tak jakbyśmy oglądali klasyczny dreszczowiec. Zamiast sympatycznego protagonisty rysuje nam założyciela Facebooka jako postać, trochę nie z tego świata. To wyczyn, zbudować film wokół osoby z którą trudno sympatyzować, a jeszcze trudniej współczuć czy nawet polubić. 

Fincher wyprzedził trochę swój czas. Dziesięć lat temu, choć można było tak przewidywać, to jednak wszyscy odrzucali ostrzeżenia na temat tego jak bardzo Facebook wpłynie na życie wszystkich na świecie. Od czasu premiery Social Network stał się jednak absolutnym gigantem i hegemonem mediów społecznościowych, a jego założyciel Mark Zuckerberg jednym z najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi na świecie. Dwie litery, „fb” otaczają nas z każdej strony.

A teraz, przed nami już właściwe zestawienie:
—————

#25. Whiplash

(2013, reż. Damien Chazelle)

za bycie najbardziej sztandarowym przykładem filmu sportowego, w którym nikt żadnego sportu nie uprawia

Pełnometrażowy debiut Damiena Chazelle’a, dzięki któremu miał szansę podbić Hollywood. Moim zdaniem – idealne uosobienie filmu sportowego, pokroju Rocky’ego czy Rydwanów ognia. Bo mamy w nim wszystko to czego można by oczekiwać od tego gatunku – bohatera, który chce osiągnąć sukces; przeszkody, które tkwią w nim samym; wymagający, fizyczny trening; bezkompromisowego i nieszablonowego mentora oraz przerażającego antagonistę – co za przypadek, w jednej osobie, idealnie odegranej przez JK Simmonsa. A to wszystko w przesłodkich taktach free jazzu. Whiplash to film stosunkowo mały w skali, ale gigantyczny w odbiorze. 

#24. Ostatnia rodzina

(2016, reż. Jan P. Matuszyński)

za zogniskowanie bolączek całego społeczeństwa na przykładzie kompletnie nieszablonowej rodziny

Komisja Oscarowa, odpowiedzialna za zgłaszanie polskich kandydatów do Oscara w kategorii Najlepszego filmu nieanglojęzycznego jest niczym stojący zegar, dwa razy na dobę pokaże właściwą godzinę (zazwyczaj wtedy, gdy film wypuszcza Pawlikowski). Ale chyba największym błędem jaki wyszedł spod ręki szanownego gremium, było cyniczne zgłoszenie beznamiętnych i kuriozalnych Powidoków, z racji bycia łabędzim śpiewem śp. Andrzeja Wajdy zamiast jednego z najlepszych filmów naszego rodzimego podwórka po 1989 r.

To obraz idealny na Oscary, gdzie ceni się lokalne spojrzenie na świat podane w formie przystępnej globalnie. Choaciaż Ostatnia rodzina opowiada o jednej z najbardziej ekscentrycznych rodzin w naszym kraju, to tym samym ogniskuje bolączki przeciętnych Kowalskich z okresu PRL. Perwersyjnie zaglądamy w życie Beksińskich przez dziurkę od klucza, nie zdając sobie sprawy, że tym samym patrzymy w krzywe zwierciadło pokazujące nasze własne wypaczenia.

#23. A Ghost Story

(2017, reż. David Lowery)

za idealną i niebanalną interpretację jednego z najpotężniejszych ludzkich uczuć

Filmów o żałobie było mnóstwo. Pustka, strata, smutek i marazm, to stany po które twórcy filmowi sięgają nadwyraz często. Jednak David Lowery odnalazł swój własny sposób mówienia o tym, piękny i bezpośredni, siegający po najprostsze metafory. A Ghost Story to film absolutnie nienagrodowy, bo zamiast monumentalnych scen płaczu, prawdziwa depresja objawia się tam przez dziesięciominutowe, ciągłe ujęcie powolnego jedzenia ciasta. To film niesamowicie melancholijny, blisko otulający delikatnym, białym prześcieradłem potarganą duszę widza.

#22. Incepcja

(2010, reż. Christopher Nolan)

za wprowadzenie nowej jakości w kino blockbusterowe i rozbudzanie w widzach poczucia, że są mądrzejsi niż są w rzeczywistości

Incepcja zmieniła oblicze kina – począwszy od sposobu montowania zwiastunów, przez modę na ścieżkę dźwiękową na orkiestrę dętą, oraz bardzo dosłowne, szkatułkowe prowadzenie narracji. W 2010 Incepcja była wszędzie. I prawdę mówiąc, dopiero za szóstym albo siódmym obejrzeniem zacząłem dostrzegać powierzchowność, a wręcz banalność fabuły. Ale te pierwsze kilka razy, można było być oczarowanym. Rok wcześniej wyszedł Avatar, czyli historia Pocahontas w błękitnej oprawie, który używał imponujących efektów specjalnych żeby przykryć wszelkie niedoskonałości pokazywanej treści.

Potem przyszedł Nolan i pokazał, że oryginalność też może być w cenie. W filmie o oszustach, największym oszustwem jakiego dopuścił się twórca, to wmówienie widzom, że oglądają coś bardziej ambitnego niż w rzeczywistości. A kino nie zawsze musi być ambitne. W przypadku Incepcji – wystarczy, że na takie wygląda 

#21. Mistrz / Nić widmo

(The Master, 2012 / Phantom Thread, 2017, reż. Paul Thomas Anderson)

za mistrzowskie konstruowanie bohaterów i ich natychmiastową dekonstrukcję

Ex aequo, dwa bardzo podobne do siebie filmy, oba mogą śmiało pretendować o najwyższy stopień podium w dorobku utalentowanego Paula Thomasa Andersona. Zarówno Mistrz jak i Nić widmo na pierwszym miejscu stawiają bohaterów „większych niż życie”. Zarówno Lancaster Dodd grany przez Philipa Seymour Hoffmana jak i Reynolds Woodcock w kreacji Daniela Day-Lewisa to postacie nadzwyczajne, złożone, nieoczywiste a dla widzów przede wszystkim intrygujące. Oba te filmy zachwycają w wielu różnych wymiarach, trudno stwierdzić, który z nich jest lepszy – są po prostu dwiema stronami tej samej, złotej monety. 

#20. Kochankowie z księżyca

(Moonrise Kingdom, 2011, reż. Wes Anderson)

za dziecięcą naiwność podkreśloną dojrzałym podejściem do tematu

W ciągu dekady Wesowi Andersonowi udało się przebić pierwszy szklany sufit kina niezależnego w hollywoodzkim mainstreamie. Oczywiście – trudno mówić o „prawdziwym” indie, gdy reżyseruje się plejadę gwiazd z najwyższej półki, to jednak w swojej frywolności w pokazywaniu tematów, Anderson stanowił rzeczywiście niezależną perełkę w panteonie amerykańskich reżyserów. I choć większy sukces medialny odniósł Grand Budapest Hotel, z większym sentymentem wracam do Kochanków z księżyca – filmu o wiele cichszego, spokojniejszego, bardziej prywatnego niż inne filmy Wesa. O problemie dziecięcej miłości, mówi z pełną powagą i zrozumieniem, większym niż mógłby się szczycić sam Szekspir w swoim dramacie o kochankach, a tym samym z łatwością przenosi widza w świat wieku wczesnego dojrzewania.

#19. Wieża. Jasny dzień

(2018, reż. Jagoda Szelc)

za pokazanie uroków płynących z niezrozumienia kina

Debiut Jagody Szelc, która popisała się niesamowitą zdolnością wykrzyczenia wielokropka na końcu zdania. Wieża. Jasny dzień nie próbuje zrobić niczego nadzwyczajnego. Nie dekonstruuje sposobów narracji, nie próbuje podnieść widza z kolan. Tak naprawdę trudno stwierdzić, co w rzeczywistości próbuje zrobić. Ale robi to rewelacyjnie. To uczucie podobne, do oglądania pierwszych filmów Davida Lyncha, które zaskakiwały i odpychały swoją innością, od której trudno było oderwać wzrok. 

#18. Rok przemocy

(A Most Violent Year, 2014, reż. J.C. Chandor)

za dowód na to, że kino gangsterskie nie umarło i nie musi trącić myszką – musi tylko zmienić swoje priorytety

Jasne, w 2019 roku znowu pojawił się Martin Scorsese, zrobił film o tym jak to związki zawodowe są złe i mordercy mają uczucia i wszystko cacy, kino gangsterskie wróciło do łask. Ale 5 lat temu, nie było to takie oczywiste. Stylistycznie trudno odróżnić Rok przemocy od największych klasyków gatunku wychodzących od Coppoli czy wspomnianego wcześniej Martina, ale fabularnie nie mógłby być dalej. Bo choć kojarzy się to bardziej ze złotą erą Hollywood i westernami, to w świecie kina zdominowanym przez sympatycznych antybohaterów, człowiek kierujący się własnymi, niezłomnymi zasadami moralnymi daje powiew świeżości. Gdyby posiadał odrobinę lepszą promocję, z pewnością mógłby walczyć o najważniejsze nagrody i honorowe miejsce w historii kina. Jednak to film za mały i zbyt zwyczajny, aby zachwycił niewzruszone serca krytyków w Hollywood. Pozostało mu tylko miejsce w zestawieniu najlepszych filmów dekady Akademickiego Radia LUZ.

#17. Co jest grane, Davis?

(Inside Llewyn Davis, 2013, reż. bracia Coen)

za zamknięcie melancholii i magii muzyki folkowej w dniu z życia bohatera, którego nie sposób lubić, ale też trudno mu nie współczuć

Co za przypadek, że dwa filmy z Oscarem Isaakiem w roli głównej znalazły się obok siebie w tym zestawieniu. W obu tych produkcjach doskonale pokazuje cierpienie dnia codziennego, ale w Co jest grane, Davis? robi to odrobinę inaczej. Pomaga fakt, że jest to film braci Coen. Chociaż Joel i Ethan za swój znak rozpoznawczy obrali subtelny i abstrakcyjny humor przełamujący największą powagę, to jednak w obliczu wiecznie smutnego Llewyna Davisa snującego się samotnie po Nowym Jorku, wszelkie sceny humoru bardziej potęgują poczucie permanentnego przybicia. A całość uzupełnia przepiękna, nastrojowa muzyka folkowa wykonywana przez aktorów. Ja na co dzień nie lubię folku, a w tym filmie absolutnie ją uwielbiam. To największy wyczyn Co jest grane, Davis?

#16. Pewnego razu w… Hollywood

(Once Upon a Time in… Hollywood, 2019, reż. Quentin Tarantino)

dla Quentina Tarantino, za wypełnienie swojej ścieżki filmowej i zrobienie filmu, który wreszcie ma coś istotnego do przekazania

Tarantino jaki jest, każdy kto widział jakiś jego film wie. Przyzwyczaił nas do zespołu konkretnych cech, którymi jego filmy się charakteryzują. Nic dziwnego, że gdy nakręcił coś zupełnie innego podniosło się larum. Jednak Pewnego razu w Hollywood to nie wypalenie reżysera na wylocie, ale finał jego ewolucji jako artysty. To symbol zerwania z odtwórstwem, bo choć film naszpikowany jest milionem odniesień, większych czy mniejszych, do popkultury tamtego okresu, w swojej esencji to najbardziej bajkowa historyjka na którą Tarantino mógł się zdobyć. To film zasługujący na wielokrotne, ponowne obejrzenie i analizowanie go, scena po scenie, aby wydobyć z niego wszystko co Tarantino ma widzowi do przekazania. Jest to tym bardziej istotne, zwłaszcza, że jest to pierwszy film w dorobku reżysera, w którym naprawdę ma nam coś do przekazania.

#15. Sugar Man

(Searching for Sugar Man, 2012, reż. Malik Bendjellou)

za opowieść dokumentalną tak niezwykłą i abstrakcyjną, że nigdy nie mogłaby powstać jako fabuła

Wszelkie zestawienia tego typu, są bardzo krzywdzące dla filmów dokumentalnych. Na ogół, podlegają one surowszej ocenie, bardziej zbliżonej do oceny tekstów dziennikarskich niż obrazów kultury. Oczekujemy od filmów dokumentalnych innych rzeczy i oglądamy je z zupełnie innym nastawieniem. A jednak Sugar Man był w stanie wyrwać się z okowów gatunku i zyskał rozgłos i szacunek nawet wśród widzów całkowicie antydokumentalistycznych. 

Bo historia muzyka Sixto Rodrigueza w nim opowiedziana, wydawałaby się zbyt naiwna i hollywoodzka, gdyby została przerobiona na wersję fabularną. Nie trzeba tu wiele kombinować, o czym twórcy doskonale wiedzieli, bo to historia która broni się sama. Po ośmiu latach od jego premiery, dalej mam problem z uwierzeniem, że to co zostało pokazane na ekranie zdarzyło się naprawdę. A najbardziej w tym cieszy drugie życie jakie dostała twórczość tak rewelacyjnego muzyka jak Rodriguez

#14. Drive

(2011, reż. Nicolas Winding Refn)

za zapoczątkowanie mody totalnej na synthwave, delikatną retromanię lat 80, oraz stanie się filmem kultowym od pierwszym sceny

Bardzo rzadko się zdarza, aby w antropologii kultury znaleźć konkretny początek jakiegoś zagadnienia, nurtu, punkt zapalny jakiejś mody. I choć z cyklicznością nie ma co walczyć i romans współczesności z latami 80. był nie do uniknięcia, to jednak jako pierwszy rozbudził go Nicolas Winding Refn wraz Ryanem Goslingiem w Drive.

Gdyby wpływowość dzieła kultury mierzyć liczbą i zasięgami memów, a także liczbą odsłuchań piosenek z filmu, Drive nie miałby sobie równych. A to prosta historia o trudnej miłości. W której jest dużo jeżdżenia wieczorami po mieście. Motywy zaczerpnięte z klasyków składające się na idealny neo-noir.  I jak najlepsze filmy z tego gatunku od samego początku był skazany na kultowość. Nie pamiętam czy jako film całościowo Drive jest filmem rewelacyjnym, ale pamiętam lakoniczność postaci Ryana Goslinga, z wykałaczką w zębach i białej kurtce ze skorpionem, pamiętam brutalne światła nocnego Los Angeles, pamiętam pastelowe kolory i piosenki Kavinsky’ego i College. Obrósł kultem i legendą, której nie mam żadnego zamiaru rozbijać. 

#13. Ona

(Her, 2013, reż. Spike Jonze)

01111010 01100001 00100000 01110011 01111010 01100011 01111010 01100101 01110010 01101111 01110011 01100011

Spike Jonze jest dość oszczędnym reżyserem – Her to jego jedyny, pełnometrażowy film z mijającej dekady. Ale za to jaki! Premiera każdego filmu Jonze’a powinna być traktowana jak wyjątkowe święto, bo bez względu na to co o nim sądzimy, trudno odmówić mu wizjonerskiego rozmachu w każdym jego projekcie. 

Zamysł fabularny wzięty rodem z odcinka pesymistycznego Black Mirror skupia się jednak na aspekcie ludzkim otaczającej nas technologii, która potencjalnie może wyprzeć nawet relacje interpersonalne. I choć emocje pokazywane na ekranie powinny wydawać się fałszywe – niestety, bądź stety: nie są. Spike Jonze pozostawia nas z kuriozalną ale też przepięknie szczerą wizją, pozbawioną dość oczywistej oceny sytuacji. Pozostawia nas też z najpiękniejszym wąsem dekady w wykonaniu Joaquina Phoenixa. 

#12. Mad Max: Na drodze gniewu

(Mad Max: Fury Road, 2015, reż. George Miller)

za niespodziewaną kreatywność w gatunku, który na oryginalność nie zasługiwał, ale bardzo jej potrzebował

Typowe kino typowej akcji przeżywa zastój. Choćby nie wiadomo jak twórcy filmowi by się nie wysilali, samochody na ekranie nie będą jeździć szybciej, a zwiększony arsenał bohater z podwojoną liczbą wybuchów na sekundę nie zwiększy emocji widza siedzącego przed ekranem.

I wtedy pojawia się on. Cały na biało, bo dopiero co skończył kręcić obie części Tupotu małych stóp. George Miller. Przyszedł i wziął swoją trylogię Mad Maxa, absolutną biblię kina postapokaliptycznego i wyciągnął ją z lat 70. i dostosował do panującej epoki. A przez przypadek, zrewolucjonizował kino akcji. 

Historia ani na minutę nie zatrzymuje tempa. Nawet jeżeli na sekundę robi się spokojniej, to jednak w widzu cały czas goreje krew z myślą na dawkę adrenaliny, która za chwilę nastąpi. Miller korzysta ze wszystkich dostępnych narzędzi w arsenale, żeby stworzyć kompletny i spójny obraz będący stuprocentowym kinem akcji. O zawiłościach fabularnych dowiadujemy się z kilku prostych dialogów rzuconych od niechcenia. Wystarczy wiedzieć kto jest z kim i co walczą. Przepięknie wykonana choreografia – walk, jazd, wybuchów; cudowne kolory i wizjonerskie projekty otaczającej rzeczywistości. Nawet najbardziej zatwardziali fani oryginalnej serii nie spodziewali się, że z tego da się tyle wycisnąć i to właśnie oni są w stanie przyznać, że czwartą częścią Miller zmiótł wszystkich z powierzchni ziemi. To najwyżej oceniany film akcji w tym zestawieniu i okej, może się dość wyróżniać z tymi wszystkimi dramatami i tragediami dookoła, ale zdecydowanie zasługuje żeby twardo okupować to miejsce pośród najlepszych filmów dekady. 

#11. Przed północą

(Before Midnight, 2013, reż. Richard Linklater)

za nikomu niepotrzebny sequel sequela, którego nikt nie chciał, a bije na głowę swoje niemal idealne poprzedniczki

Tak jak numer #12, dowód na to, żeby nie skreślać sequeli do nawet najbardziej ukochanych i zamkniętych filmów. W 1995 roku Richard Linklater stworzył jeden z najromantyczniejszych filmów tamtego okresu, zawieszony w przelotnej miłostce jednego dnia przypadkowej dwójki ludzi. Dziewięć lat po wydaniu Przed wschodem słońca, podjął się niemożliwego i postanowił dokończyć historię, której największą zaletą było niedopowiedzenie. Tak powstało Przed zachodem słońca, które odarło zakochanie z nastoletniej beztroski i osadziło je w smutnej rzeczywistości dorosłych. Przez wielu, takie podejście zostało uznane za nowatorskie i dojrzalsze od poprzedniczki. Zatem gdy kolejne dziewięć lat później światło dzienne ujrzało Przed północą, dość racjonalne byłoby zapytać: co tu jeszcze jest do opowiedzenia?!

Jest i to sporo. Miłość bez romansu, czy romans bez miłości. Na pewnym etapie życia, przestaje się widzieć różnicę. Linklater lubi bawić się w czasie, co pokazał kręconym przez dwanaście lat Boyhoodem. O wiele bardziej wolę eksperyment pokazywania największego z uczuć w różnych przedziałach wieku. Dojrzewamy z historią Jesse’go i Celine, tak jak dojrzewają odgrywający ich aktorzy – Ethan Hawke i Julie Delpy, jak i dojrzewają oczekiwania jakie można mieć wobec drugiej osoby. I tak jak w poprzednich dwóch filmach, Przed północą kończy się w idealnym miejscu z idealną puentą. Nie mogę się doczekać jego rozwinięcia w czwartej części w 2022 roku.

Przejdź do pierwszej dziesiątki podsumowania 25 najlepszych filmów dekady!

A podsumowania już tylko 10 najlepszych seriali ostatniej dekady spodziewajcie się już w przyszłym tygodniu, 4 stycznia.

Józef Poznar

Coś Obejrzanego