Justice
Przez nowy album Justice lecimy tylko do góry.
Kosmicznie osadzona produkcja płynnie przechodzi z utworu na utwór, zaskakująco budując i burząc muzyczne przestrzenie, w których poznajemy Hyperdrama.
Mimo futurystycznego brzmienia poprzedni album Escapades opowiadał w moim odczuciu dużo bardziej ziemską historię, momentami wznosząc się, by zawsze pikować z powrotem. Wiele przejść między utworami jak na album Dj’i przystało, jest bardzo płynnych i subtelnie przeprowadza nas do kolejnej kompozycji. Sama okładka dokładnie zapowiada, z jakim tworem mamy do czynienia.
Nie zatrzymujący się cyber organizm zamknięty w ogromnym krzyżu – symbolu, który kojarzy się bardziej z tylko jedną osobą niż Gaspardem Auge i Xavierem de Rosnay.
Połowa albumu to utwory instrumentalne i co niezbyt częste dla Justice, wokalistów jest wielu i niemal każdy z woklanych performansów wynosił utwór na zupełnie inny poziom odsłuchu, jedynie Tame Impala, którego uwielbiam, tutaj delikatnie mnie zawiódł brakiem hipnotycznej aury.
Wyjątkowo wzruszyły mnie jednak utwory AfterImage ft. Rimon i The End ft. Thundercat, bo są esencją tego co czyni Hyperdrama tak dobrym albumem.
Zamieniają odsłuch w chaotyczną podróż, w której zanim zdążymy się odnaleźć jako część tego świata – kończy się, a każde kolejne odsłuchanie to odnajdywanie się w tym świecie niczym w grze RPG. Tak rozbudowany jest element przestrzeni, która jest źródłem całej imersji podczas odsłuchu.
Bardzo częsty opis produkcji Justice, który słyszę od pasjonatów ich muzyki to, że wszystko jest elementów składających się na pełne życia, przejrzystości brzmienie.
Jednak gdy zagłębiłem się w temat w jednym z wywiadów Gaspard i Xavier wyjaśniają, że wszystkie utwory na kultowym The Cross zmiksowane były tylko modelując ścieżki korekcją częstotliwości i balansem głośności. Kompresja pojawiała się tylko i wyłącznie na etapie masterowania, Gaspard zaznaczył, że to właśnie master chain ujarzmia utwory pełne wyszukanych sampli i przesterowanych syntezatorów.
Na charakterystyczne jednak momentami znajome Daft Punkowe przebłyski zapewne wpływ miał Pedro Winter, który, mimo że za produkcje jako menedżer Daft Punk nie odpowiadał, z pewnością nasiąknął ich podejściem do produkcji i podpatrzył przepis na tajny sos.