Archiwum

Dua Lipa – Whatcha Doing – Extended

Jeden z największych albumów pop 2024 roku, Radical Optimism Duy Lipy króluje już od kilku tygodni w serwisach streamingowych. Zarówno recenzenci jaki i słuchacze byli jednak względem niego, mówiąc eufemistycznie, oszczędni w pochwałach. Pomimo świetnie rozpoczętej trasy koncertowej, w tym znakomitego występu jako headliner w Glastonburry stan twitter ogłaszał nawet początek flop ery Brytyjki. Spokojnie, ja też do końca nie wiem, co znaczą te słowa. Nie zmienia to faktu, że następca kultowego już Future Nostalgia nie udźwignął stawianych przed nim oczekiwań. Brakowało polotu. Szansy na to, by niektóre udane kompozycje mogły w pełni zabłysnąć, jak cudownie hedonistyczna, sześciominutowa rozszerzona wersja Houdini.

Na szczęście Lipa wraz z zespołem producentów miała w zanadrzu niespodziankę. Kilka dni temu ukazało się bowiem Radical Optimism (Extended Versions), gdzie podobny tuning co Houdini otrzymało wszystkie 11 utworów. Efekt? Znakomity. Dodatkowe 20 minut muzyki w porównaniu do wersji podstawowej pozwoliło złapać głęboki oddech w momentach, w których do tej pory pędziliśmy na złamanie karku do kolejnej części standardowej piosenki pop. Wreszcie czuć tutaj choć nutę psychodelii, zapowiadanej przez artystkę przed premierą, obecną do tej pory co najwyżej w dwóch pierwszych singlach. Udane kompozycje, jak End Of An Era, These Walls czy Maria zostały wyniesione na jeszcze wyższy, świeższy poziom. Te zaś mniej godne zapamiętania, jak Falling Forever w końcu nabrały wyraźniejszych odcieni. Całość płynie znacznie swobodniej, ujawniając drzemiący od początku potencjał.

Jedyny zarzut, który można tutaj wytoczyć to momentami zbyt usilne wydłużanie niektórych fragmentów. Efekty w niektórych utworach, szczególnie po wcześniejszym wysłuchaniu wersji standardowych, wychodzą dość niezdarnie. I choć takich potknięć można także doszukać się (trochę na siłę) w Whatcha Doing – Extended to wyraźne spuszczenie ze smyczy Kevina Parkera (w końcu!!) w końcowej części naszego mocograja wynagradza z nawiązką tę nadgorliwość.

Flop era? Nie wydaje mi się.

Michał Lach

Dua Lipa – Training Season

Definicja obsesji według Słownika Języka Polskiego PWN prezentuje się następująco:

niemożność uwolnienia się od natrętnych myśli, obrazów lub od wykonywania ciągle tych samych czynności

Mam też przykład sytuacji, gdy można wpędzić się w tak groźny (lecz jakże przyjemny w tym przypadku) stan. Nowy singiel Duy Lipy.

Training Season to wzór znakomicie zaplanowanej akcji promocyjnej singla. Najpierw prezentacja okładki. Brytyjka wisi na drążku do ćwiczeń, dumnie prezentując znak charakterystyczny nowego cyklu wydawniczego – burzę bordowych włosów. Choć po genialnym Houdini przykuwanie uwagi nie było specjalnie konieczne, to zaczęło się oczekiwanie na coś nowego i równie ekscytującego. Następnie ukazał się fragment utworu. Tutaj cel był prosty – podstępne i nieustępliwe wciśnięcie się refrenu w najgłębsze zakamarki świadomości. Kolejny etap – występ na gali rozdania nagród Grammy. Znakomita choreografia i scenografia sprawiły, że oczekiwanie na usłyszenie całości stało się nieznośne. Na szczęście w końcu bestia została wypuszczona z klatki.

Podobnie jak magiczny poprzednik wpływ Kevina Parkera na nową twórczość Duy jest słyszalny od pierwszych sekund. Trzeci album Brytyjki zapowiadany jest jako nasycony psychodelicznym popem hołd dla tamtejszej sceny rave’owej. I choć nie twierdzę, że opis ten nie będzie trafny, to mam prostszą propozycję : Future Nostalgia na sterydach. Wszystko w dwóch pierwszych wydaniach jest większe, odważniejsze, z większym pazurem niż u kultowej już młodszej siostry. Niesamowicie chwytliwy riff prowadzi nas przez początkową zwrotkę ku pierwszej ekstazie – refrenowi. Tak jak w przypadku Houdini miałem wrażenie, że to zwrotki ciągną delikatnie całość ku górze, tutaj centralny element jest tylko jeden. I gdy po drugiej zwrotce myślimy już, że wiemy co nas czeka znikąd spada na nas lawina. Ponakładane na siebie warstwy wokalne sprawiają, że jeśli mieliśmy jeszcze jakieś opory przed wpuszczeniem Training Season na stałe do naszych playlist, to znikają one bezpowrotnie.

Klasa Lipy ujawnia się szczególnie w jeszcze jednej rzeczy wspólnej z Houdini. Rozszerzonych wersjach. W dobie streamingu każde odsłuchanie jest na wagę złota. Można więc by pokusić się o pójście na łatwiznę i poza skrojonymi pod Tik Toka przyśpieszonymi i zwolnionymi wariantami (czego na szczęście na razie nie uświadczyliśmy) śladem swoich koleżanek ze szczytów list przebojów nadzwyczaj leniwie rozciągnąć poszczególne fragmenty utworu bez dodania mu jakiejkolwiek wartości. Tak Ariana Grande, patrzę na ciebie i twoje yes, and?, z którego to singla zrobiłaś solidną EPkę. Brytyjka operuje tutaj na zupełnie innym poziomie. Houdini w wersji deluxe otrzymało fantastyczną (choć krótką) kolejną zwrotkę, a wydłużony bridge to jedna z najbardziej szalonych hedonistycznych imprez tego stulecia w muzyce pop. W Training Season wartość dodana na pierwszy rzut ucha nie jest aż tak dramatyczna. Rozwinięty początek wprowadza nas delikatniej w dalszą część, podczas gdy ulepszony bridge jeszcze lepiej podkręca napięcie przed ostatecznym sprintem do mety.

Uff, to był intensywny trening. Czas go powtórzyć. Najlepiej z 10 razy. W końcu trzeba przygotować formę na resztę albumu.

Michał Lach

 

 

Dua Lipa – Houdini

Social media to potężne narzędzie marketingowe. Poza dominacją Tik Toka we współczesnej promocji muzyki artyści mają wiele innych sposobów, jak przykuć uwagę odbiorców. Gdy kilka tygodni temu z Instagrama Duy Lipy zniknęły wszystkie posty można było z przekonaniem stwierdzić – nadchodzi coś dużego. I rzeczywiście, po kilku tygodniach światło dzienne ujrzał najnowszy singiel Brytyjki.

Houdini utrzymuje kierunek wyznaczony przez przełomowy dla jej kariery album Future Nostalgia. Inspiracje synthpopem, nu-disco i innego rodzaju dorobkiem tanecznym lat 80. słychać ponownie od pierwszych sekund. Tym razem jednak coś jeszcze innego zwraca uwagę, czy wręcz wybija się na pierwszy plan. Bas i synthy. To one nadają ton i wprawiają każdy kawałek ciała w mimowolne i niezwykle przyjemne podrygi. Zaraz, zaraz. Czy nie przywodzą one na myśl brzmienia pewnego australijskiego zespołu-nie-zespołu o nazwie Tame Impala? Szybki rzut oka na autorów i przypuszczenia zamieniają się w pewność. Kevin Parker znowu to zrobił.

Niesprawiedliwym byłoby jednak za bardzo odwracać uwagę od głównej bohaterki. Progres Duy od czasów niezgrabnych, mocno memicznych układów tanecznych do teraźniejszości jest godny podziwu. Charyzma, pewność w głosie i luz wypracowane przez ostatnie lata podnoszą tylko apetyt na kolejne single i nowy album. Dobra, znikam słuchać dalej.

Michał Lach