To jak w końcu – deża wu, czy deża wi? Ach, te problemy z francuską wymową. Na szczęście to jedyny moment zawieszenia i (niepotrzebnej?) refleksji w jednym z wyróżnionych mocograjów w Radiu LUZ. No bo tak w sumie, nad czym tu dywagować?
Jak dowiadujemy się na samym początku w przypadku DÉJÀ VU mamy tu do czynienia z przekazem myśli. I, choć może się to wydawać zabawne, to ciężko o lepszy opis tego utworu. Na początku swój komunikat przekazuje nam Panterula. Po jej śpiewanych lingwistycznych rozważaniach refren ten najprawdopodobniej nie opuści Waszych głów przez kolejnych kilka dni (lub tygodni). Gdy do tej niesamowicie chwytliwej melodii dołożymy popis flow w wykonaniu JAY-K, czyli 1/2 wrocławskiego składu BSK wszystko staje się jasne. Faktycznie tylko za pomocą myśli to duo wraz z producentem Hensivem może tak bezproblemowo przekazywać nam trafiające do prosto do szufladek naszej świadomości z napisem ulubione dźwięki. Gdyby jednak ta telepatyczna droga zawiodła, fale radiowe 91,6 FM i nasza strona internetowa służą pomocą.
Powroty bywają trudne. Chociaż często jako słuchacze wyczekujemy z niecierpliwością nowego materiału od naszych ukochanych wykonawców, to nie ma gwarancji, że będzie to satysfakcjonujące spotkanie. Przykładowo, sześć lat to bardzo dużo czasu. Zarówno odbiorca, jak i twórca mogli przejść ogromną przemianę i mimo ówczesnej wielkiej sympatii tym razem może to już nie być magiczne doświadczenie. Na szczęście w przypadku Kamasiego Washingtona nie ma mowy o podobnej goryczy.
Zapowiedzi albumu Fearless Movement (mniej, lub bardziej przypadkowo) kontynuują schemat singli jego poprzednika, znakomitego Heaven & Earth. Ekstatyczne, monumentalne Prologue sprzed kilku tygodni już przy pierwszym kontakcie przywodzi na myśl równie wybitne Fists Of Fury. Dream State, czyli najnowsze dzieło amerykańskiego saksofonisty kontynuuje zaś senne motywy The Space Travellers Lullaby. Ten kontrast intensywności łączy jednak jedna najważniejsza rzecz – muzyka Washingtona ma nieprawdopodobną wręcz zdolność oderwania słuchacza od świata dookoła niego.
Z każdym kolejnym odsłuchem coraz wyraźniej dociera do mnie, jak wyraźny progres poczynił lider zespołu jako songwriter. Zarówno Prologue, jak i jeden z tegotygodniowych mocograjów utrzymują pełną uwagę słuchacza przez cały, niekrótki przecież, dystans. Gdy ten atut wzmocniony zostanie przez wirtuozerski zespół i fenomenalny mastering efekt powali na kolana. Otoczeni ciasnym kokonem basu, syntezatorów i dynamicznej, perfekcyjnie akcentowanej perkusji zostajemy przeniesieni w inny, nierzeczywisty wymiar. Za przewodnika mamy niesamowicie szybkie progresje akordowe Kamasiego. Za towarzysza – magicznego ptaka, czyli flet Andre 3000, pohukujacego w tle przez całą naszą podróż.
Ciężko jest przespać kilka tygodni. Pewnie jest to nawet niemożliwe. Ja jednak spróbuję pozostać w tym sennym stanie aż do 3 maja, gdy premierę będzie mieć reszta albumu Fearless Movement. Cóż to będzie za piękne spotkanie.
Ponad dziesięć lat temu, zapytany o swoje docelowe brzmienie, odpowiedział: Snoop Dogg spotyka Johna Lee Hookera. Dziś możemy śmiało powiedzieć, że nie był gołosłowny. Ten bluesman z amerykańskiego południa już dawno udowodnił, że świetnie odnajduje się nie tylko w bluesie. Kropkę nad „i” postawił swoim nowym albumem, JPEG RAW, który ukazał się pod koniec marca.
W tym tygodniu w paśmie Artysta Tygodnia króluje Gary Clark Jr.
Gary złapał za gitarę w bardzo młodym wieku. Występując gdzie się tylko dało, dość szybko zapracował na miejsce na scenie muzycznej rodzinnego Austin. Machina ruszyła na poważnie, gdy poznał właściciela słynnego klubu Antone’s, który z kolei przedstawił mu Jimmy’ego Vaughana. Brat Steviego Raya stał się mentorem młodego gitarzysty – dzięki niemu ewoluował w profesjonalnego muzyka. To z nim, zaraz po skończeniu szkoły średniej, wyjechał w pierwszą trasę koncertową i dowiedział się z czym się je ten cały show biznes. To też Vaughan zwrócił uwagę Erica Claptona na swojego ucznia.
W 2007 roku Clark Jr. zagrał rolę młodego gitarzysty w Alabamie lat 50′ w Honeydripper w reżyserii Johna Saylesa. Film promował występując na 50 Monterey Jazz Festival. Niedługo potem Clapton zaprosił go na scenę swojego festiwalu Crossroads Guitar. Gary zagrał u boku takich gigantów jak BB King, Buddy Guy, czy Jeff Beck i wzbudził spore zainteresowanie. Scooter Weintraub z Warner Brothers Records (później menadżer artysty) wspominał, że podczas koncertu dostawał SMS-y o treści „kim, do diabła, jest ten facet?”
W 2011 roku Gary Clark Jr. podpisał kontrakt ze wspomnianą wytwórnią. Miał już wtedy na koncie kilka albumów wydanych niezależnie (Worry No More, 101), które jednak nie zyskały szczególnego rozgłosu. Na szczęście jego kolejne wydawnictwa nie podzieliły tego losu. Już Blak and Blu z 2012 roku dotarło do 6 miejsca zestawienia Billboard 200 i przyniosło mu dwie nominacje do nagrody Grammy, w tym jedną wygraną. Zaczęto go porównywać do Jimiego Hendrixa i o ile był to komplement, to Clark Jr zaznaczył, że nigdy nie chciał być niczyim naśladowcą.
Już pierwszy albumem pokazał swoją wszechstronność, łącząc blues z rock and rollem, hip hopem, soulem i r&b. Kolejne płyty, The Story of Sonny Boy Slim i This Land, również pokazały, że nie da się go zaszufladkować jako po prostu bluesmana. Artysta wprowadził do swojej twórczości także elementy hard rockowe oraz reggae, które to pobrzmiewa w jego najbardziej politycznym utworze, This Land. Napisał go pod wpływem frustracji, jaką wywołała w nim polityka Donalda Trumpa oraz konfrontacja z sąsiadem, który sugerując się kolorem skóry Gary’ego, nie wierzył, że ten jest właścicielem 50 akrów ziemi w Teksasie.
Piosenka stała się właściwie jego opus magnum. Dan Salomon z Texas Monthly napisał, że This Land jest dla Gary’ego Clarka Juniora tym samym, co Formation w dyskografii Beyonce i This is America w repertuarze Childish Gambino.
Trzy lata po wydaniu This LandClark Jr dostał od Steviego Wondera demo utworu zatytułowanego What About The Children. Jako, że aktualnie możemy go słuchać na JPEG RAW, można uznać, że był to początek tworzenia najnowszego krążka. W tamtym okresie muzyk spotkał się ze swoim zespołem (King Zapata, Jon Deas, Elijah Ford, JJ Johnson), by zagrać jam session. Nie mieli żadnego planu, zasad, ani oczekiwań, ale w trakcie okazało się, że to właśnie jest zalążek dla nowego materiału.
Album powstawał w czasie pandemii, protestów po śmierci George’a Floyda i ataku na Kapitol Stanów Zjednoczonych. Gary Clark Jr przelał na papier obawy o przyszłość swoją i swoich dzieci, tworząc muzyczny apel. Rozwinięcie tytułu JPEG RAW to Jealousy, Pride, Envy, Greed; Rules, Alter Ego, Worlds (zazdrość, duma, zachłanność; zasady, alter ego, światy). Te hasła z grubsza streszczają zawartość wydawnictwa. Artysta napisał piosenki o złości, niepewności i zamęcie, ale także o nadziei i potrzebie zjednoczenia się.
To nie tylko płyta o niepokojach politycznych. Jest także krytyką wirtualnego świata, w którym często się zatracamy; wynikiem tęsknoty za szczerymi interakcjami i zmęczenia pozorną perfekcją, która wylewa się z mediów społecznościowych.
W utworze tytułowym Gary śpiewa:
we get easily distracted when these real conversations need to happen
Muzycznie najnowszy album Clarka Juniora jest tak zróżnicowany, jak powyższy utwór. Artysta nie pierwszy już raz współpracował z producentem Jacobem Scibą, który niby to mimochodem podsuwał mu tradycyjną muzykę afrykańską. Clark Jr nie miał nic przeciwko takiej manipulacji i chętnie skorzystał z inspiracji.
Fantastycznie brzmią fragmenty jazzowe (jak na przykład trąbka Keyona Harrolda w Alone Together) i funkowe (Hearts in Retrograde, czy Funk Witch U z Georgem Clintonem). Dodatkowego kolorytu dodają znakomici goście – poza Clintonem są to Stevie Wonder, Naala i Valerie June.
JPEG RAW to z jednej strony rozszerzenie muzycznych horyzontów autora (które i tak były już szerokie!), ale równocześnie także powrót do korzeni, a dokładniej do dzieciństwa. W chórkach śpiewają bowiem siostry Clarka Juniora – Savannah Allee, Shanan Ashlee i Shawn Aleesha, towarzyszki pierwszych występów na rodzinnych spędach. Wokalistki wystąpiły także w teledysku do utworu Maktub i będą towarzyszyć bratu podczas trasy koncertowej – ta rozpocznie się 8 maja w Teksasie.
Idealnym podsumowaniem tej krótkiej opowieści o najnowszej cegiełce w dyskografii Gary’ego Clarka Juniora będą jego własne słowa:
Oddychaj. Wyjdź na zewnątrz i, patrząc w niebo, posłuchaj śpiewu ptaków. Doceń to, co masz. Mam nadzieję, że ten album przyniesie ci nadzieję. Tu wcale nie chodzi o mnie, usuń mnie z tego równania. Ta muzyka jest teraz twoja.
Więcej o Artyście Tygodnia usłyszycie na naszej antenie od poniedziałku do piątku – w audycji Audiostarter o 9:30 i 10:30, następnie o 13:00 oraz zaraz po północy.
Wśród najnowszych mocograjów nie mogło zabraknąć piosenki z debiutanckiego albumu Tyli. Płyta, zatytułowana po prostu Tyla, to popowe arcydzieło, łączące w sobie elementy południowoafrykańskiego amapiano i zachodniego r’n’b.
Na krążku nie brakuje singla Water (a nawet pojawia się na niej w dwóch wersjach), który w zeszłym roku szturmem zdobył listy przebojów, a choreografia do numeru stała się viralem na TikToku. Jak bardzo byśmy nie chcieli, nie zamierzamy jednak odgrzewać tej propozycji niemal rok po jej premierze.
Na tytuł mocograja zasługuje „Jump” – kawałek nagrany z dwójką niezwykle utalentowanych artystów: pochodzącym z USA raperem Gunną i jamajskim MC Skillibengiem. Do już i tak niezwykle bogatej gatunkowej mikstury, Tyla dolewa tutaj dancehallowe akcenty. Kawałek sprawdzi się zarówno na klubowym soundsystemie, jak i na słuchawkach – stanowiąc idealny soundtrack dla pierwszych, słonecznych dni wiosny.
Jeden z najważniejszych powrotów 2024 roku na polskiej scenie przy pierwszym kontakcie wydaje się mało spektakularny. Powolne tempo, dziwna na pozór tematyka, jeszcze dziwniejszy tytuł. Cóż najlepszego wymyślił Kamil Pivot po 6 latach nieobecności? Piosenkę o robieniu stołu?
Dokładnie tak. Drew-Kam to nazwa, jak można przypuszczać, przyszłego potentata przemysłu stolarskiego. Stawiającego na jakość bardziej niż ilość, gdyż, podobnie jak w przypadku bitu, czas wykonywania zamówień będzie najpewniej nieśpieszny. W końcu mamy do czynienia z nowicjuszem, dopiero odkrywającym tajniki tworzenia mebli. Jego determinację stworzenia czegoś namacalnego i trwałego słychać jednak praktycznie w każdej linijce. No właśnie, ale czy na pewno chodzi tu o stół? Czy może bardziej o stworzenie muzyki, która świadomie idzie pod prąd każdemu tiktokowemu trendowi? A może o to, by przy tworzeniu (niezależnie, czy mebla, czy utworu) móc zatrzymać na chwilę pędzący nieubłaganie czas i odnaleźć na nowo to, co naprawdę ważne?
Tyle pytań. Tak wiele gier słownych. Cztery nogi. Jeden stół. I jedyny w swoim rodzaju Kamil Pivot.
Są takie utwory, w których jeden element jest w stanie całkowicie zmienić ich odbiór. Niezależnie, czy mowa tutaj o bicie, samplu, basie, czy wokalu. Bez niego po odsłuchu prawdopodobnie w głowie zostałaby myśl:
To było przyjemne
I nic więcej. Tak prawdopodobnie miałaby się sytuacja z utworem One Last Dance, gdyby zostawić w nim sam zespół BADBADNOTGOOD. Niezwykle przyjazne dla ucha i ducha odprężające dźwięki to bowiem jedynie tło dla oszałamiającego wokalu Baby Rose.
Billie Holiday. Nina Simone. Zawsze, gdy w mojej głowie pojawiają się podobne porównania wiem, że mam do czynienia ze zjawiskiem wyjątkowym. Bo też ciężko określić mi określić ten głos i emocje w nim zawarte inaczej niż właśnie w ten sposób. Niczym gorąca czekolada z wyraźną nutą goryczy osolona łzami kapiącymi powoli z oczu pozostawia po sobie na końcu języka całą paletę smaków. I choć jest to sycące doświadczenie, to ciężko nie sięgnąć od razu po kolejną filiżankę.
Od jakiegoś czasu widać w popie trend sięgania po bardziej klubowe i eksperymentalne schematy (tak jak w naszych niedawnych mocograjachVon Dutch, Britpop, starszym f@k€, czy w twórczości indie darling Caroline Polachek). Pomijając fakt, że gatunki te bywają tak płynne, że często jeden przechodzi w drugi bez ostrzeżenia, uważam, że jest to idealny kierunek do odświeżenia tego typu muzyki. A powrót FKA twigs po dwuletniej przerwie, we współpracy z brytyjskim duo Two Shell podręcznikowo udowadnia, dlaczego powinny zacierać się coraz częściej.
Już od pierwszych sekund czujemy, że nie mamy do czynienia z typowym dance-popem, pomimo wyraźnego tanecznego rytmu. Zniekształcony głos Tahliah przeskakujący z jednej strony głębokiego basu na drugą jest zaledwie zapowiedzią wszystkich niesamowitych eksperymentów, które możemy znaleźć w tym tracku. I tak jak nieszablonowe projekty często stawiają za bardzo na awangardę i gubią swój balans, Talk To Me ma konkretny pomysł na to, czym chce być i świetnie odnajduje się w szalonej produkcji. A właśnie ta glitchowa, błyszcząca i zbliżająca się nawet do miana hyperpopu produkcja pomimo wszystkich nietypowych akcentów nie rezygnuje jednak z najważniejszej cechy w tracku tego typu – wyjątkowo wspaniale się przy nim kręci nóżką.
Little Simz — niezależna ikona brytyjskiego rapu w nowej odsłonie
Little Simz, czyli kryjąca się pod tym pseudonimem Simbiatu ’Simbi’ Abisola Abiola Ajikawo, to jedna z najwybitniejszych reprezentantek współczesnej sceny hip-hopowej. Od początku kariery muzycznej pozostaje w zgodzie z własnymi wartościami, szczera i odważna. Z każdym kolejnym wydawnictwem udowadnia, że nie tylko nie boi się eksperymentować, ale też ciągle dąży do muzycznego rozwoju.
Nie inaczej jest w przypadku niedawno wydanej EPki Drop 7, blendu gatunków i najśmielszej odsłonie raperki do czasu. Z okazji tego wydawnictwa, w Radiu LUZ celebrujemy całokształt jej twórczości i przypominamy jej najważniejsze dzieła.
Drop 7
2024
Age 101 Music · AWAL
Rzadko zdarza się, by 15-minutowe wydawnictwo poniosło się takim echem po muzycznym świecie. Mowa o tu jednak o EPce jednej z najlepszych współczesnych raperek, która porzuca w znacznej części organiczne brzmienia na rzecz EDM-owej produkcji. Seria Age 101: Drop zawsze była dla Little Simz okazją do rozluźnienia konwencji i zabawy formą oraz tekstem. Drop 7 nosi jednak w sobie oznaki czegoś znacznie więcej. Wyprodukowany wspólnie z brytyjskim DJ-em Jakwobem projekt wydaje się być zapowiedzią nowego brzmienia, które może na dłużej zagościć również na innych projektach Simbi. Baile funk, silniejsze niż wcześniej zanurzenie w grime’ie, czy zwrotka po portugalsku to tylko kilka atrakcji tego fascynującego wydawnictwa. Te nowości perfekcyjnie łączą się w finale z tą bardziej znaną słuchaczom instrumentalną stroną artystki, która coraz chętniej używa swojego głosu do śpiewu. Pozostaje tylko czekać, czym Simz zaskoczy nas na kolejnym albumie.
Nasza selekcja:
GREY Area
2019
Age 101 Music · AWAL
GREY Area to trzeci studyjny album Little Simz, a zarazem pierwszy, który dał jej rozgłos w Anglii, jak i poza jej granicami. To intensywna, osobista i refleksyjna płyta, w której raperka eksploruje różnorodne tematy związane z przeszłością, współczesnym społeczeństwem, własną tożsamością oraz jej miejscem w branży muzycznej. Teksty są poruszające, odważne i introspektywne. Ajikawo nie hamuje się i otwarcie mówi, co myśli. Już w otwierającym album utworze zatytułowanym Offence zapowiada, że zrzuci ciężar z serca, nie zastanawiając się nad tym, czy kogoś urazi.
Ten album to dla Little Simz pole do ekspresji i wylania zbierającej się w niej złości. Dotyka wielu istotnych kwestii. W utworze Boss rapuje o tym, że jest szefową w sukience, podkreślając siłę swojej kobiecości. Venom i jego słynny wers never givin’ credit where it’s due, ‘cause you don’t like pussy in power adresowane są do wszystkich, którym przeszkadza widok kobiety odnoszącej sukces. Jednak GREY Area to nie tylko rozprawienie się z dyskryminacją płciową. Simbi uzewnętrznia także swoją wściekłość związaną z przemocą na tle rasowym, na co przykładem może być 101 FM. Mimo up-beatowego brzmienia i jasnych syntezatorów to utwór o brutalności, z którą na co dzień spotykają się osoby z marginesu społecznego. Can’t see us but you can hear us – Simz pozostaje głosem tych, którym głos zabrano. Artystka zagląda też w głąb siebie. Najbardziej introspektywne wydają się być Therapy i Wounds. Ten drugi był szczególnie trudny do napisania, dotyczy on bowiem śmierci przyjaciela Simbi, który został zamordowany. To opowieść o stracie, bólu i ponownym odnalezieniu drogi do przodu.
Raperka muzycznie eksperymentuje, mieszając hip-hop z elementami jazzu, soulu i elektroniki. Dzięki temu na albumie tworzy wyjątkowy przelot, manewrując między złożonymi melodiami, często mrocznymi i zmysłowymi, nadając swoim tekstom dodatkowej głębi, dzięki czemu mają one jeszcze silniejszy wydźwięk.
Sometimes I Might Be Introvert
2021
Age 101 Music · AWAL
Od pierwszych sekund Sometimes I Might Be Introvert jasne jest jedno. Ten album ma ambicję być czymś wielkim. Pompatyczna, orkiestralna aranżacja. Cleo Sol zapowiadająca tytułowy utwór słowami There’s a war. Little Simz dumnie deklarująca I study humans, that makes me an anthropologist. Czy coś tak majestatycznego może być jednocześnie po prostu przyjemne w odbiorze? Otóż może. Simbi ujawnia bowiem prawdziwy sens albumu pod koniec tego 6-minutowego arcydzieła. Jest on podróżą, by odkryć co DLA NIEJ znaczy być kobietą. Zarówno w muzyce, jak i poza nią.
Nie da się ukryć, że jest to zbiór utworów o rzeczach WAŻNYCH. Konfrontacja Simz z uczuciami do swojego ojca, którego dalej kocha, ale jednocześnie nienawidzi. Historia kuzyna raperki, która rzuca światło na to jak frustracja na beznadzieję dookoła i brak perspektyw na lepsze jutro popychają ludzi ku przemocy, która może kosztować czyjeś życie. Afirmacja kobiet z całego świata, które każdego dnia inspirują raperkę, by być coraz lepszą wersją siebie. Poświęcenie chwili na docenienie ludzi, którzy zapewniają nam podstawowe wygody codzienności, które często bierzemy za oczywistość. Ten ogrom wątków, spektakularne filmowe interludia, chóralne wstawki, fenomenalna (a to myślę i tak za małe słowo) produkcja Inflo mogą połączyć się w harmonijną całość tylko dzięki jednej rzeczy. Szczerości Simbi.
Niezależnie, czy mierzy się ona z osobistymi demonami, czy demoluje większość sceny rapowej bezlitosną nawijką, jedno pozostaje niezmienne. Little Simz robi to, co chce. I jest z tego dumna. To również dlatego teatralne przerywniki i posągowe Introvert mogą znaleźć się na jednej trackliście z delikatnym wyznaniem miłości na I See You, czy wizytą złowrogiej bliźniaczki Simz na Rolling Stone. Płynne przejścia pomiędzy kolejnymi częściami tej jakże filmowej podróży prowadzą nas do momentu refleksji autorki w postaci How Did You Get Here. Nad trudnymi początkami, momentami zwątpienia, całym wysiłkiem włożonym w osiągnięty sukces. I uświadomieniem sobie, że jest teraz tą wersją siebie, o której zawsze marzyła. Ciężko o piękniejsze zwieńczenie tak niezwykłej podróży.
NO THANK YOU
2022
Age 101 Music · AWAL
Od momentu wkroczenia na scenę Little Simz głośno mówi o pozostaniu wiernej swojej wizji i ostrzega twórców przed współczesnym przemysłem muzycznym. Od zawsze trzymała się niezależności i wywyższała jej wartość – cała jej twórczość została wydana własnym nakładem pod szyldem założonej przez nią wytwórni Age 101. W albumie NO THANK YOU jest najbardziej bezpośrednia w tym przesłaniu. W utworach takich jak Angel, Sillhoute czy Heart On Fire artystka wspomina swoje doświadczenia i przyznaje, że wielokrotnie musiała uczyć się na własnych błędach. Swoją frustrację zamienia w rady i ostre wersy:
They don’t care if your mental is on the brink of something dark
As long as you’re cutting somebody’s payslip
And sending their kids to private school in a spaceship
Yeah, I refuse to be on a slave ship
Give me all my masters and lower your wages
Autorka nie boi się krytykować branży nagraniowej, która tak ją wyczerpała, porównując ją między innymi do kolonializmu w X. Widząc, jak daleko sława i chęć sukcesu mogą odciągnąć sztukę od jej celu, chce pomóc innym artystom nauczyć się mówić nie, dziękuję i nadal robić swoje. W NO THANK YOU trudno dostrzec kierunek, w którym Simz chce podążać muzycznie. Ale to być może jego największa siła, ponieważ album zaprasza każdego dostępnego słuchacza do wysłuchania apelów artystki. Nie przejmuj się prasą, tabloidami i garniturami. Po prostu rób swoje i rób to dobrze. A kto może dać na to lepszy przykład niż nasza Artystka Tygodnia?
Wyobraź sobie – wieczory powoli robią się dłuższe, spacerujesz ulicami, a cały świat rozmazuje się i mieni błękitem wiosennego nieba. Jeżeli ten krajobraz brzmi zachęcająco, idealnie odnajdziesz się w marzycielskim Run Your Mouth od indiepopowej grupy The Marías.
Znani z charakterystycznego brzmienia lo-fi i spokojnego wokalu, w najnowszym singlu pokazują, że nie boją się eksperymentować, odkrywając swoje nowe oblicze pełne energicznego, a zarazem błyszczącego i sensualnego synthpopu. Zapowiedź nowego albumu to dźwiękowy wir hipnotyzującego basu i elektryzujących gitarowych riffów, który razem z charyzmatycznym śpiewem Maríi Zardoyi przekona nawet najtwardszych podpieraczy ścian, by podkręcili głośność i dali się ponieść rytmowi nocy.
Definicja obsesji według Słownika Języka Polskiego PWN prezentuje się następująco:
niemożność uwolnienia się od natrętnych myśli, obrazów lub od wykonywania ciągle tych samych czynności
Mam też przykład sytuacji, gdy można wpędzić się w tak groźny (lecz jakże przyjemny w tym przypadku) stan. Nowy singiel Duy Lipy.
Training Season to wzór znakomicie zaplanowanej akcji promocyjnej singla. Najpierw prezentacja okładki. Brytyjka wisi na drążku do ćwiczeń, dumnie prezentując znak charakterystyczny nowego cyklu wydawniczego – burzę bordowych włosów. Choć po genialnym Houdini przykuwanie uwagi nie było specjalnie konieczne, to zaczęło się oczekiwanie na coś nowego i równie ekscytującego. Następnie ukazał się fragment utworu. Tutaj cel był prosty – podstępne i nieustępliwe wciśnięcie się refrenu w najgłębsze zakamarki świadomości. Kolejny etap – występ na gali rozdania nagród Grammy. Znakomita choreografia i scenografia sprawiły, że oczekiwanie na usłyszenie całości stało się nieznośne. Na szczęście w końcu bestia została wypuszczona z klatki.
Podobnie jak magiczny poprzednik wpływ Kevina Parkera na nową twórczość Duy jest słyszalny od pierwszych sekund. Trzeci album Brytyjki zapowiadany jest jako nasycony psychodelicznym popem hołd dla tamtejszej sceny rave’owej. I choć nie twierdzę, że opis ten nie będzie trafny, to mam prostszą propozycję : Future Nostalgia na sterydach. Wszystko w dwóch pierwszych wydaniach jest większe, odważniejsze, z większym pazurem niż u kultowej już młodszej siostry. Niesamowicie chwytliwy riff prowadzi nas przez początkową zwrotkę ku pierwszej ekstazie – refrenowi. Tak jak w przypadku Houdini miałem wrażenie, że to zwrotki ciągną delikatnie całość ku górze, tutaj centralny element jest tylko jeden. I gdy po drugiej zwrotce myślimy już, że wiemy co nas czeka znikąd spada na nas lawina. Ponakładane na siebie warstwy wokalne sprawiają, że jeśli mieliśmy jeszcze jakieś opory przed wpuszczeniem Training Season na stałe do naszych playlist, to znikają one bezpowrotnie.
Klasa Lipy ujawnia się szczególnie w jeszcze jednej rzeczy wspólnej z Houdini. Rozszerzonych wersjach. W dobie streamingu każde odsłuchanie jest na wagę złota. Można więc by pokusić się o pójście na łatwiznę i poza skrojonymi pod Tik Toka przyśpieszonymi i zwolnionymi wariantami (czego na szczęście na razie nie uświadczyliśmy) śladem swoich koleżanek ze szczytów list przebojów nadzwyczaj leniwie rozciągnąć poszczególne fragmenty utworu bez dodania mu jakiejkolwiek wartości. Tak Ariana Grande, patrzę na ciebie i twoje yes, and?, z którego to singla zrobiłaś solidną EPkę. Brytyjka operuje tutaj na zupełnie innym poziomie. Houdini w wersji deluxe otrzymało fantastyczną (choć krótką) kolejną zwrotkę, a wydłużony bridge to jedna z najbardziej szalonych hedonistycznych imprez tego stulecia w muzyce pop. W Training Season wartość dodana na pierwszy rzut ucha nie jest aż tak dramatyczna. Rozwinięty początek wprowadza nas delikatniej w dalszą część, podczas gdy ulepszony bridge jeszcze lepiej podkręca napięcie przed ostatecznym sprintem do mety.
Uff, to był intensywny trening. Czas go powtórzyć. Najlepiej z 10 razy. W końcu trzeba przygotować formę na resztę albumu.
Nasze serwisy używają informacji zapisanych w plikach cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na używanie plików cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki, które możesz zmienić w dowolnej chwili.