Archiwum

Lorde – What Was That

Spotkajmy się w parku. Dziś o 19:00. – krótkie, tajemnicze zaproszenie od Lorde, któremu nie sposób było się oprzeć. Artystka dwa dni przed premierą singla What Was That wysłała swoim fanom tak brzmiącą wiadomość. Odpowiedź była natychmiastowa: tłumy wielbicieli wypełniły Washington Square Park, zamieniając zwykły wieczór w ogromne zgromadzenie zwieńczone wspólnym tańcem do What Was That.

To wydarzenie pokazało, jak spektakularny i wyczekiwany jest powrót Lorde. Nie ma co się temu dziwić, w końcu od ostatniego wydania artystki minęły cztery lata. Na szczęście wokalistka nie każe nam czekać dłużej. Chyba oficjalnie można powiedzieć, że What Was That to zapowiedź tzw. Lorde Summer. Choć ten singiel jest tylko (miejmy nadzieję) namiastką tego, czego będziemy mogli się spodziewać, to wszystko wskazuje na to, że kolejne wydawnictwa również odnajdą się w intymnym i jakże emocjonalnym brzmieniu znanemu z kultowego już krążka Melodrama.

What Was That zatrzymuje się w przeszłości. Być może jest próbą uporządkowania wszystkiego, co wydarzyło się po wydaniu debiutanckiego albumu, Pure Heroine. Singiel poszerza perspektywę, z którą do tej pory spoglądano na wcześniejsze wydania Lorde, stając się czymś w rodzaju rozliczenia się z tym, co już minęło.

Paulina Madej

Natalia Lafourcade

banter

Bez wątpienia Natalia Lafourcade jest jedną z najważniejszych postaci współczesnej, latynoamerykańskiej sceny muzycznej. W swojej twórczości z ogromną miłością przepuszcza bogactwo folkloru i historii regionu przez własną emocjonalność i język artystyczny. Na najnowszym projekcie pomaga jej w tym tytułowa Cancioneraalter ego dumnie reprezentujące nieprzerwany proces eksploracji głębin swojej osobowości. Z okazji premiery albumu Artystką Tygodnia w Akademickim Radiu LUZ zostaje Natalia Lafourcade

 

Cancionera

2025

Sony Music Entertainment México S.A. de C.V.

Cancionera, najnowszy album Natali Lafourcade nie został stworzony przez nią. A przynajmniej nie przez tę samą artystkę, którą znaliśmy do tej pory. Choć jego tytuł można przetłumaczyć jako “śpiewnik” i rozumieć jako zbiór przepięknych, ciepłych utworów, to ma on też głębsze znaczenie. Cancionera jest bowiem przede wszystkim alter ego Meksykanki – Śpiewaczką, która poprowadziła ją za rękę do najgłębszych części jej duchowości i artystycznej wrażliwości. Skłoniła ją do poznania siebie na nowo przez malarstwo i ruch w tańcu, by uwolnić w pełni jej kreatywność i pokazać, jak bardzo może przemienić się w kogoś innego w trakcie tworzenia muzyki. Tak wyjątkowe podejście w pisaniu utworów wymagało równie unikalnego jak na dzisiejsze czasy sposobu ich zarejestrowania. Adán Jodorowsky, obecny również w trakcie nagrywania De Todas Las Flores utrwalał kompozycje Śpiewaczki i towarzyszących jej muzyków na analogowych taśmach w ciągłych, niepoprawianych później wersjach. W efekcie stworzyli oni album, z którego promieniuje nierzeczywiste, magiczne ciepło, podobne do wysłużonej płyty winylowej, granej w ukochanym salonie w miękkim świetle starej lampy. 

Od pierwszych dźwięków Apertura Cancionera Lafourcade przenosi nas do swojego baśniowego snu. Do rodzinnego Veracruz, starych filmów i tradycyjnej muzyki meksykańskiej, połączonych harmonijnie ze współczesną, pełną kontrastów i surrealistycznego piękna stroną swej ojczyzny. Magia tego albumu lśni równie czysto zarówno w tanecznych Cocos en la Playa oraz El Palomo y La Negra, jak i w tradycyjnej balladzie La Bruja, czy w rozdzierającym serce Luna Creciente. W nim, przy akompaniamencie mistycznych gitar duetu Hermanos Gutiérrez, artystka śpiewa do nieobecnego na nocnym niebie księżyca i wszystkiego, co razem z nim utraciła. Szczególnie druga połowa Cancionery oszałamia głębią swej emocjonalności, zamkniętą w wyrafinowanych i perfekcyjnie dopracowanych aranżacjach. To wybitne dzieło, wymagające od słuchacza chwili zatrzymania i ciszy. Tylko wtedy podarowane nam przez Śpiewaczkę ulotne i delikatne marzenia senne nie rozpłyną się samoistnie w oparach rzeczywistości.


De Todas Las Flores

2022

Sony Music Entertainment México, S.A. De C.V.

Po siedmiu latach, wypełnionych mieniącymi się od barwnego folkloru Ameryki Łacińskiej projektami, Natalia Lafourcade postanowiła otworzyć metaforyczne bramy swojego wewnętrznego ogrodu i zaprezentowała już dziesiąty album studyjny, noszący tytuł De Todas Las Flores. Oprowadzanie ścieżkami przeżyć artystki trwa trzynaście utworów, a właściwie godzinę oraz sześć minut. Okazały krajobraz jest bujny od kwiatów – dojrzałych, kwitnących oraz tych, które usychają, by za chwilę zrobić miejsce dla nowych. De Todas Las Flores to kino kontrastu, z nałożonym filtrem czerni i bieli, który doskonale współgra z eksponowaną niczym na srebrnym ekranie emocjonalnością.

Album De Todas Las Flores został wyprodukowany wspólnie z Adanem Jodorowskym, a kompozycje instrumentalne nie ustępują miejsca poetyckim. Fuzja jazzu z tradycyjnymi, rytmicznymi stylami, jak bossa nova czy samba w María la Curandera, a nawet czerpanie z muzyki klasycznej, jak w przypominającym Claire de Lune intrze do Llévame Viento, poruszają zarówno ciało, jak i umysł. To nie projekt ponury, a podkreślający, że dopiero akceptacja straty pozwala w pełni docenić życie. Projekt Natalii Lafourcade jest wyrafinowaną, subtelną opowieścią o osiąganiu dojrzałości poprzez poznawanie oraz akceptowanie siebie, nie zapominając przy tym o sile miłości. Meksykanka zadedykowała utwór Caminar Bonito swojemu partnerowi, intonując wdzięczność za dom, do którego zawsze wraca. Z kolei Mi Manera De Querer jest odą do uczucia, w którym nie ma znaczenia płeć, ponieważ łączone są dwie istoty światła. Do końca trwania De Todas Las Flores pozostajemy w czule wspominanym przez autorkę ogrodzie, w Veracruz, gdzie otoczona naturą artystka znalazła inspirację i ukojenie. Miejscu, które obrazuje piękno procesu odrodzenia, zupełnie jak zima, która cyklicznie stwarza przestrzeń dla wiosny i niesionego przez nią, rozkwitającego życia.


Musas

Musas to dwuczęściowy projekt muzyczny Natalii Lafourcade, którego pierwszy tom ukazał się w 2017 roku. To właśnie wtedy artystka weszła na nową ścieżkę kariery – poszukiwania swojej latynoamerykańskiej tożsamości poprzez muzykę. Chociaż urodziła się w Mieście Meksyk, a dorastała w artystycznym domu w Veracruz, to często podkreśla, że czuje się Latynoamerykanką, dumnie nawiązując do chilijskich korzeni ojca. Owocem tych poszukiwań jest projekt Musas, którego pełna nazwa to Un Homenaje al Folclore Latinoamericano en Manos de Los Macorinos (Hołd folklorowi latynoamerykańskiemu w rękach Los Macorinos). Współpraca z legendarnym meksykańskim duetem Los Macorinos pomogła artystce oddać autentyczność emocji i brzmień, które chciała przekazać słuchaczom.

Pierwszy tom zawiera 12 utworów, wśród których wyróżniają się własne kompozycje Lafourcade, takie jak Tú sí sabes quererme, Soledad y el mar (stworzona wspólnie z El Davidem Aguilarem) czy Mi tierra veracruzana – nostalgiczny obraz codzienności w jej ukochanym Veracruz. Album obejmuje także nowe interpretacje klasyków, jak Te vi pasar Agustína Lary czy Qué he sacado con quererte Violety Parry – chilijskiej pieśniarki, zwanej „Matką latynoamerykańskiego folkloru”, której misja ocalenia tradycyjnych pieśni w latach 50. stała się dla Natalii ogromną inspiracją.

Wśród gości na albumie znalazła się także kubańska wokalistka Omara Portuondo, która zaśpiewała w utworze Tú me acostumbraste. Znana m.in. z projektu Buena Vista Social Club, wnosi do Musas głębię i autentyczność wielopokoleniowej tradycji.

Drugi tom Musas, wydany w 2018 roku, kontynuuje eksplorację latynoamerykańskiego folkloru. Natalia prezentuje kolejne autorskie utwory, jak Danza de gardenias, Hoy mi día uno czy protest-song Un derecho de nacimiento, a także nowe wersje klasyków, takich jak Alma mía Marii Grever, La llorona, Eclipse Margarity Lecuony oraz tradycyjną kołysankę Duerme negrito. Ponownie na albumie pojawiają się Omara Portuondo oraz meksykańska artystka Eugenia León.

Oba tomy Musas zostały entuzjastycznie przyjęte przez krytyków, którzy chwalili mistrzowską produkcję, intymne podejście oraz szacunek dla tradycji. Zarówno pierwszy, jak i drugi tom zdobyły Latin Grammy oraz nominacje do Grammy. Projekt stał się dla Lafourcade nie tylko artystyczną podróżą w głąb własnych korzeni, ale także sposobem na ocalenie klasyki i stworzenia źródła wiedzy oraz inspiracji dla kolejnych pokoleń.

Pola Sosin, Zuzanna Pajorska i Michał Lach

Kaitlyn Aurelia Smith – Gush

Jaki w dotyku byłby dźwięk, gdyby posiadał teksturę i odwrotnie – jeśli można by było odebrać teksturę zmysłem słuchu – jakie miałaby brzmienie? Odpowiedzi na te i podobne pytania stara się znaleźć Kaitlyn Aurelia Smith. Klasycznie wykształcona artystka eksperymentuje z syntezatorem modularnym, łącząc dźwięki w kolaże, które mają wywołać u odbiorcy iście synestetyczne wrażenia. Efektem jest muzyka, której kształt nie odpowiada szablonom gatunkowym, bo też dźwięk dostosowuje się do każdego z ciał osób słuchających. Dosięga receptorów zmysłowych i prowokuje do intensywnego, spójnego odczuwania.

Nie inaczej jest w przypadku tytułowego, najnowszego z singli promujących album Gush wydawnictwa z premierą zaplanowaną na 22 sierpnia. Nasz mocograj jest przypomnieniem o momentach, w których można doświadczyć geniuszu otaczającego nas świata. Do zachwytu czym zachęcił dziś mnie? Ciepłem porannych promieni słońca i zapachem coraz śmielej kwitnącego bzu. A do zachwytu czym Kaitlyn Aurelia Smith zachęca Was?

Pola Sosin

 

Kokoroko – Sweetie

Wiosna rozkwita pełną piersią, upajając nas coraz bardziej ujmującymi dźwiękami przyrody, jak i tymi stworzonymi przez człowieka. Na ten moment tytuł najbardziej wiosennego i słodkiego utworu 2025 roku zgarnia dla mnie najnowszy singiel formacji Kokoroko. Rozkoszna zapowiedź albumu Tuff Times Never Last to esencja inspirowanego afrobeatem brzmienia grupy, podkręcona nieustannie rozwijanym przez nich brzmieniem sekcji dętej. Ileż tu ciepła płynącego ze spinającego cały utwór basu, ileż groove’u z delikatnej, lecz niezwykle skocznej perkusji. Pisząc te słowa z każdym kolejnym odsłuchem zachwycam się też coraz bardziej cudownymi, przepełnionymi miłością chórkami oraz spektakularną symfonią dęciaków w ostatnich minutach utworu londyńskiej grupy.

Cóż mogę powiedzieć – rozpłynąłem się, niczym pozostawiona nieopatrznie na kwietniowym słońcu czekoladka. Życzę Wam tego samego, słuchając Sweetie jako jednej z pięciu mocograjowych propozycji redakcji muzycznej Radia LUZ na ostatni tydzień kwietnia.

Michał Lach

Bon Iver – From

bon iver sable fable

Czy w ostatnim czasie Waszą uwagę na serwisach streamingowych zwrócił może czarny kwadracik na łososiowym tle? W tym tygodniu rozwiewamy wątpliwości. Justin Vernon i spółka, kryjący się pod pseudonimem Bon Iver, powrócili z pierwszym od sześciu lat albumem studyjnym. Obecny na okładce SABLE, fABLE minimalizm, choć niezmiernie urzekający, nie odzwierciedla jednak jego muzycznej zawartości. No, prawie.

Nowy krążek Bon Iver podzielili na dwie części. Pierwszą – SABLE, – poznaliśmy jesienią. Jeśli szukać minimalizmu, to właśnie tam. Trzy otwierające album folkowe kompozycje bazują wyłącznie na instrumentach akustycznych, przywodząc na myśl pierwsze dokonania zespołu. Serce, podobnie jak wtedy, pozostawiają rozdarte. Co ciekawe, tutaj to tło było czarne a kwadracik łososiowy. Otaczająca zewsząd ciemność i przebijające się światełko w tunelu?

Tymczasem świeżo wydane fABLE to całkowite przeciwieństwo poprzedzającej EPki. Zupełnie niczym yin i yang, drugą część płyty niemalże w całości wypełnia światło. Utwory z pogranicza R&B, gospelu i elektroniki przypominają o nadchodzącym lecie i wszechobecnej już wiośnie. Z tego nietuzinkowego zestawu utwór From – otulający ciepłem niczym lekki wiatr w słoneczny dzień – zostaje nowym mocograjem na 91.6 FM.

Antek Winiarski

SABLE, fABLE by Bon Iver

Tamten – Nie Wie Nikt

Nie Wie Nikt przynosi na myśl wspomnienia z czasów kaset VHS, świetności oranżady w proszku i gumy turbo. To podróż w przeszłość w starannym synthowym wydaniu. Jest częścią Wschodniej Fali, najnowszego albumu TAMTEN-a, który tym wydaniem stworzył obraz bliski każdemu z nas. Połączył zimną elektronikę z ciepłą melancholią, a później zaprowadził w okolice szarych bloków i urządził tam dyskotekę. To krążek, który oprócz poczucia nostalgii, podsuwa również inne emocje i historie. Obfituje w opowieści o romansach, tanecznych szaleństwach, ale i proponuje wyciszenie.

Wschodnia Fala to melodie wydające się znajome, jednak ich podanie, choć retro, jest nowe i nieznane nam wcześniej. Każdy na pewno rozpozna tu wpływy Kraftwerk, Duran Duran, a także gigantów polskiej zimnej fali i popu: Republiki, Aya RL czy Papa Dance. Jednak ta fascynacja przeszłością sugeruje, że jest to pamiętnik aktualizowany na bieżąco, a odkrywanie tej płyty może przypominać czasy, w których zachodnia popkultura dopiero wkradała się do mieszkań zza żelaznej kurtyny.

Paulina Madej

Moonshine ft. NegoO & Yend – La Haine

Moonshine, NegoO, Yend - La Haine

Kolektyw Moonshine daje nam znać najnowszym singlem La Haine, że możemy szykować się do wysłania kolejnego, szóstego już SMS-a z zapytaniem o lokalizację. Ten projekt, SMS For Location, od 2017 roku redefiniuje granice muzyki elektronicznej, afrobeatu, house’u, singeli i amapiano. Jego każda kolejna część jest nie tylko kompilacją utworów stworzonych we współpracy z wybitnymi reprezentantami tych gatunków, ale też manifestem artystycznym i serią tajnych imprez w różnych zakątkach świata, od Montrealu, przez Paryż, aż po Lizbonę i Kinszasę.

W najnowszym singlu promującym szóstą edycję SMS for Location Moonshine kontynuuje swoją charakterystyczną afro-futurystyczną stylistykę, łącząc głębokie basy, złożone partie perkusyjne oraz elementy muzyki elektronicznej. NegoO, portugalski producent i DJ, wnosi do kompozycji charakterystyczne brzmienie lizbońskiej batidy. Z kolej Yend, multidyscyplinarna artystka działająca w Strasburgu, dodaje utworowi żywe i skomplikowane partie wokalne, które nadają mu głębię, dynamikę oraz zmysłowość.

Zuzanna Pajorska

Moonshine 🦎 · La Haine  [KLIK]

Skrillex – VOLTAGE

 

yeet

 

 

 

 

 

 

 

Och wybaczcie, że od razu nabijam was w bambus, ale nie mogłem przepuścić okazji, pisząc o TAKIM artyście. Musiała minąć prawie dekada, by Skrillex w końcu zrobił coś, co szczerze docenię. Podczas odsłuchu FUCK U SKRILLEX YOU THINK UR ANDY WARHOL BUT UR NOT!! <3 bawiłem się na tyle dobrze, że odpuszczam mu wszystkie poprzednie winy, włącznie z odpowiedzialnością za wykoślawienie rozumienia dubstepu w społeczeństwie.

Teraz, przetrawiwszy (z perspektywy lat ociężałą) 2k10s ironię dzięki oczyszczającemu działaniu dank meems, zahartowany obcowaniem z coraz to nowszymi mediami, ale wciąż nieakceptujący zastępowania dzieł „treściami”, mogę w końcu docenić gargantuiczny ludyzm dropów Sonny’ego Moore’a, patrząc z łezką w oku na czasy no scope montaży, kiedy do szczęścia wystarczały tylko produkty Mountain Dew i Razer, a żaden wydawca nie myślał o mikrotransakcjach. Nie bójmy się konfrontacji z naszą dawną tępotą – warto czasem odgruzować ją z jałowej ziemi wspomnień. Jak bowiem słyszymy w naszym mocograju: „You gotta believe in the voltage that lives inside us”… a czymże innym jest młodzieńcze pragnienie brawury, jeśli nie właśnie tytułowym prundem?

Zwłaszcza że to całkiem dobre LP (albo może raczej mikstejp?), wydane bez wcześniejszej promocji i dokładnie w Prima Aprilis: wręcz koncept album pomyślany jako WIELKIE OGROMNE SŁUCHOWISKO, w którym pokaz pomysłowości w klejeniu coraz to bardziej wynaturzonych breaków współgra z poczuciem humoru godnym twórców wspomnianych wcześniej stęchłych memów (DJ Smokey in this joint!). Śmiechawina pojawia się niejednokrotnie: jeśli spędziliście dużo czasu w FL Studio i/lub drugim Modern Warfare (tym starym), poczujecie się jak w domu. Swoją drogą VOLTAGE miało wyjść wcześniej, ale Skrillowi ktoś gwizdnął kompa (serio :-D).

Na swoich dwóch ostatnich albumach Sonny raczej przynudzał, wygładzając brzmienie, by przypodobać się, w sumie nie wiem komu. Teraz jednak wajcha poszła w drugą stronę i starzy fani będą bardziej niż syci. Neofici natomiast – czyli ja – łykają materiał jak pelikany i chcą więcej, doceniając zarówno obsesyjnie precyzyjne kompozycje (co do milisekundy), rozpiętość gatunkową (pozdro Boys Noize), jak też maksymalistyczny, odpalony (lit) charakter tego hiperprzegiętego, tęczowo groteskowego szturmu na twoje pojmowanie dobrego smaku. Get pwned!

Sebastian Rogalski

Crack Rock

Crack Rock

Pod tą nazwą słuchacze zostali oczarowani dosyć niecodzienną współpracą na linii polsko-amerykańskiej. Niezwykle utalentowany polski klawiszowiec oraz sympatyk gry na syntezatorach, jakim jest Marek “Latarnik” Pędziwiatr, połączył siły z amerykańskim muzykiem Anthonym Millsem. Nowo powstały duet zaserwował nam kreatywny album, który co najważniejsze zapada w pamięci słuchaczy.

                                                                                                                                                                                                                                                                         Crack Rock | Crack Rock Zanim jednak przejdziemy do samego albumu, warto pokrótce omówić sylwetki obydwu artystów. Oczywiście jeżeli ich nie znacie! Zacznijmy od Marka Pędziwiatra, który od 2022 roku działa również pod pseudonimem Latarnik.  Jest to jego drugi album pod tą nazwą, gdyż wcześniej, jako Latarnik, wydał solową płytę Marianna, która była hołdem dla jego zmarłej prababci. Marek Pędziwiatr swoją rozpoznawalność wypracował dzięki długoletniej działalności we wrocławskim kwartecie jazzowym, jakim jest EABS, oraz innym projektom, jak chociażby Błoto. W tym miejscu warto także napomknąć, że nie jest to jego pierwsza międzynarodowa współpraca. Marek Pędziwiatr swoją grą na pianie wspierał chociażby pakistański zespół Jaubi.

Druga część duetu Crack Rock – Anthony Mills, również nie jest debiutantem. Podobnie jak Marek Pędziwiatr, Mills wydawał albumy solowe oraz współpracował z innymi artystami. Jego ostatni solowy album, Drankin’ Songs of the Midwest, miał premierę w 2020 roku, jednak przeszedł bez większego echa. Prawdziwa siła Anthony’ego Millsa tkwi w jego współpracach. To właśnie okres działalności w duecie Wildcookie oraz wydanie albumu Cookie Dough w 2011 roku przyniosły mu szerszy rozgłos i uznanie wśród słuchaczy. Obecnie mamy do czynienia z podobną sytuacją, ponieważ w połączeniu sił z Markiem Pędziwiatrem, Amerykanin pokazuje, jak ogromne są jego możliwości. 

Przejdźmy teraz do omówienia głównego dania, jakim jest sam Crack Rock. Jego autorzy zaczęli stopniowo odsłaniać karty z początkiem roku. Już w pierwszych dniach stycznia otrzymaliśmy pierwszy singiel zapowiadający płytę, którym był Crack. Następnie, w lutym, dostaliśmy od panów dwa kolejne utwory – Neck oraz Candy Apple Red. Z kolei 7 marca zakończyliśmy oczekiwania i ujrzeliśmy cały projekt.  Album – jak określiłby go pewien ceniony w internecie recenzent jedzenia – „robi wrażenie”.

Więc czym właściwie jest Crack Rock? Naprawdę nie potrafię odpowiedzieć na to w jednym zdaniu. Panowie zabierają nas w pewnego rodzaju podróż pomiędzy gatunkami muzycznymi. Podczas odsłuchu na pierwszy plan przebijają się bardzo wyczuwalne inspiracje. Definitywnie głównym pomysłem na album było wykorzystanie yacht rocka. Dziś jest nieco zapomniany przez słuchaczy, a – jak pokazuje ten album – niepotrzebnie. Sami sprawcy całego zamieszania przyznają, że właśnie ten gatunek był ich główną inspiracją. Jednak w mojej opinii twórcy tego albumu są nad wyraz skromni, gdyż nie samym yacht rockiem ten album stoi. W niektórych momentach możemy zauważyć jawną inspirację funkowym, a także hip-hopowym brzmieniem. Ta różnorodność gatunków cieszy, ponieważ autorzy genialnie odnajdują się w tej, na pierwszy rzut oka, nietypowej mieszance. Crack Rock (Latarnik & Anthony Mills) - Crack Rock LP / ASTIGMATIC RECORDS AR030- Vinyl

Od strony produkcyjnej album jest na ekstremalnie wysokim poziomie. Marek Pędziwiatr dołożył wszelkich starań, aby wyciągnąć ze swoich inspiracji to, co najlepsze, i powiedzieć, że udało mu się to zrobić, to jak nic nie powiedzieć! Skomponował przepiękne melodie, które swoim pięknem uzależniają słuchacza niczym tytułowy crack.

Pozostając w tym temacie, należy wspomnieć o warstwie wokalnej, którą zapewnił nam Anthony Mills. Jego głos na całym albumie jest ciepły, barwny i zapadający w pamięć. Właśnie dlatego w pewnych momentach tego albumu nie wiedziałem, na czym się skupić – na wciągającej barwie głosu czy treści tekstów? Warstwa liryczna albumu potrafi być niezwykle zaskakująca, gdyż właśnie pod tą osłoną piękna, które kojarzy mi się ze słonecznym Los Angeles, czyhają na nas dosyć poważne i trudne tematy. Niekiedy są związane z niezwykle uzależniającym, tytułowym narkotykiem, który zalał Stany Zjednoczone pod koniec XX wieku. 

Kolaborację obydwu artystów uważam za coś niezwykle interesującego i wciągającego. Jest to zdecydowanie dzieło, przykuwające uwagę. Należy żywić nadzieję, że to dopiero początek współpracy pomiędzy panami. Ten album zwyczajnie się nie nudzi. Mieszanka gatunków, którymi inspirował się Marek Pędziwiatr, oraz aksamitny głos Anthony’ego Mills’a to połączenie uzupełniające się idealnie. Z ręką na sercu polecam zagłębić się w ten album, który idealnie komponuje się z wiosennymi zachodami słońca.

 

 

Maciej Trzop

Model/Actriz – Doves

model actriz doves

Strefa komfortu. Jakże zdradliwe określenie. A przecież to właśnie w jej objęcia prędzej czy później ucieka każdy z nas. Oaza, która w jednej chwili może przeistoczyć się w więzienie. Granica jest cienka, lecz co, kiedy zostanie przekroczona? Jak odnaleźć siłę, by przełamać powielane schematy? Model/Actriz szukają odpowiedzi w nowym mocograju. Najgorętszy noise-rockowy zespół świata, niczym tytułowe ptaki wyzwolone z klatki, powraca z Doves – kolejną odsłoną nadchodzącego krążka Pirouette.

Antek Winiarski