WYRÓŻNIENIA MUZYCZNE 2024

WYRÓŻNIENIA MUZYCZNE 2024

Wiemy, że czekaliście na ten moment przez cały rok… Prezentujemy WYLUZNIENIA MUZYCZNE 2024!

To coroczne zestawienie najlepszych wydawnictw ubiegłego roku przygotowane przez redakcję muzyczną Akademickiego Radia LUZ. Przez kolejne dni w ramach pasma Artysta Tygodnia będziemy prezentować nasze zestawienie – jak zwykle o godz. 0:00, 9:30, 10:30 i 13:00 od poniedziałku do piątku. Który album zwyciężył w zestawieniu polskich ep-ek i longplayów? Jakie wydawnictwo zagraniczne okazało się najlepsze? Jak prezentowały się kolejne miejsca naszego rankingu? Wyniki głosowania znajdziecie poniżej!

ZAGRANICZNE ALBUMY ROKU

10. DJ Lycox – Guetto Star

przedstawia Michał Sember

Guetto Star by DJ Lycox

Sznur muzyki wprowadzonej do klubów w Lizbonie przez imigrantów z Angoli cały czas fascynuje. Label Príncipe od nastu lat niestrudzenie oddaje głos członkom marginalizowanych społeczności, których produkcje chwieją się i wyginają w zupełnie unikalny sposób. Jednym z bohaterów tej historii jest DJ Lycox, a jego najnowszy, wyjątkowo romantyczny album Guetto Star pozostaje u mnie na tzw. ripicie. Podobnie jak w Solteiro sprzed paru lat, Portugalczyk sięga po brzmienia delikatnie (?) kiczowate i rzeźbi z nich niezapomniane melodie i atmosfery. Gwarantuję, że syntetyczny tembr elektrycznej gitary w części finałowej zostanie z wami na dłużej.

Lycox może i niedługo zagra w Londynie i Manchesterze, ale pamięta, które getto go wychowało. Szanujemy to.

9. Jamie xx – In Waves

przedstawia Antoni Winiarski

In Waves by Jamie xx

Kiedy przed pięcioma laty, w samym środku pandemii Jamie xx wypuścił Idontknow, pierwszą nowość od czasów rewelacyjnego debiutu In Colour, zdziwienie było niemałe. Introspektywnej elektronice ustąpiła parkietowa zadziorność, a ciało momentalnie zostało wprawione w dynamiczny ruch. Dość oczywiste stało się, w jakim kierunku (iście tanecznym krokiem) zmierza brytyjski DJ i producent, choć owa droga nie należała do najkrótszych. Zaczęło się od specjalnego miksu dla BBC Radio 1 znanego szerzej jako Essential Mix i przez kolejne lata grania na festiwalach nadchodzący wówczas krążek nabierał coraz więcej kolorów. Czy może raczej wygibalskich kształtów w postaci fal?

In Waves to w końcu pewnego rodzaju hołd złożony roztańczonym parkietom, zapoczątkowanym na nich historiom czy towarzyszącym klubowej atmosferze stanom uniesienia, które następnego ranka wspomina się z sentymentem. Tym razem źródło inspiracji stanowiła kultura nielegalnych imprez brytyjskiej sceny rave, a także fantazje dotyczące niezrównanej, stroboskopowej euforii. Na wydanym we wrześniu minionego roku albumie doskonale słychać każdy szczegół: każdy ciepły oddech, każde intrygujące spojrzenie kogoś świeżo poznanego danej nocy, każde wspomnienie minionych letnich wieczorów, podczas których Jamie xx rozgrzewał dancefloor do czerwoności.

Kiedy jednak album dobiegnie końca, spojrzymy w teraźniejszość i zdamy sobie sprawę, że In Waves to nic innego, jak metafora refleksji na temat życia. Jego piękna. Ulotności. Jego enigmatyczny charakter i nieprzewidywalna natura zdają się czynić teraźniejszość niezwykle ważną chwilą. Jedyny moment, w którym tak naprawdę istniejemy. Przeszłości już nie ma. Przyszłość jest niepewna. Nie otrzymamy jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, na czym polega istota życia. Dzięki nowej płycie Jamiego xx będziemy jednak mogli poczuć się trochę mniej zagubieni, a może nawet znajdziemy się ciut bliżej odkrycia tajemnicy, każdy na swój sposób.

8. Kamasi Washington – Fearless Movement

przedstawia Michał Lach

Fearless Movement by Kamasi Washington

Premiera solowego albumu Kamasiego Washingtona to zawsze wielkie wydarzenie, zarówno w światku jazzowym, jak i w szerszym krajobrazie muzycznym danego roku. Ma na to wpływ przede wszystkim ogromny rozmach jego projektów. Cechuje je bowiem wielka ambicja aranżacyjna, gatunkowa, jak i czas trwania sięgający zwykle grubo ponad godzinę. Fearless Movement w niczym nie różni się pod tym względem od swych epickich poprzedników. Na czym więc polega wyjątkowość najnowszego albumu Amerykanina?

Washington po raz pierwszy (poza ukrytą nieco w cieniu swego monumentalnego rodzeństwa epką Harmony Of Difference), był w stanie stworzyć album w pełni harmonijny i spójny. Ogromny, lecz nie przytłaczający. Długi, ale będący w stanie utrzymać uwagę słuchacza do samego końca. Momenty rozmarzone jak śliczne Computer Love przeplatają się tu z funkowym, bujającym Get Lit, a wielkie, dramatyczne poematy jak Road To KO pięknie korespondują z rozmarzonym, delikatnym Dream State. Kunszt techniczny samego Washingtona, jak i współpracujących z nim muzyków również pozostaje na najwyższym poziomie.

Niezwykła podróż przez niezliczone inspiracje kulturą afrykańską i afroamerykańską zwieńczona zostaje najbardziej wyjątkowym dziełem w dotychczasowej karierze saksofonisty. Maksymalizm sekcji rytmicznej i dętej od zawsze był jedną z charakterystycznych cech twórczości Washingtona. Nigdy dotychczas nie porażał on jednak tak bardzo jak na zamykającym album Prologue. Z wybitnego tanga Astora Piazzolli Kamasi wyzwolił najbardziej ekstatyczny krzyk wolności i szaleństwa istnienia, jakiego miałem okazję doświadczyć w tak wypełnionym przecież wyjątkowymi muzycznymi momentami roku. Za samą siłę i czystość tego przeżycia Fearless Movement to godny reprezentant Wyróżnień Muzycznych Radia LUZ 2024.

7. Clairo – Charm

przedstawia Mikołaj Domalewski

Charm to zmysłowa ewolucja charakteru i brzmienia, oraz najbardziej dopracowany i samoświadomy album Clairo. Wokalistce daleko już do lekkiego bedroom popu, choć dźwiękowo zostaje przy cieple, radości i emocjonalnej wrażliwości obecnej na poprzednich dziełach.

Czerpiąc inspiracje ze starych płyt winylowych, które charakteryzują się swoistymi niedoskonałościami w zgrywaniu, produkcja jest bujna, rozgrzewająca i kipi detalami schowanymi pomiędzy zakamarkami linii melodycznej. Parne aranżacje pełne soulowych wpływów lat 70-tych czy soft-rocka to idealne tło dla aksamitnego wokalu artystki, która z zalotnością opowiada historie o relacjach czy zmieniających się krajobrazach młodej dorosłości, zarówno osobiste, jak i uniwersalne.

6. Nala Sinephro – Endlessness

przedstawia Kurtek Lewski

Endlessness by Nala Sinephro

To niezwykle kompetentna post-jazzowa medytacja, zrealizowana dwufazowo tak, że może służyć zarówno jako tło medytacji, jak i jej przedmiot. Medytacja nie jest zresztą w tym kontekście w ogóle niezbędna, choć post-minimalistycznie, progresywnie rozpisane na instrumenty i elektronikę kształty Sinephro nie dają się w prosty sposób interpretować; to jedna z tych płyt, które nieustannie ewoluują, prezentując co rusz jakiś nowy szczegół, ale bez powodowania w słuchaczu poczucia, żeby miał do czynienia z jakiegokolwiek rodzaju showcase’m czy demonstracją potencjału twórczego. To się po prostu dzieje — przy okazji i bez wysiłku, co oddaje zresztą doskonale charakter tego materiału. Bo tak się też tego słucha — bez wysiłku i z przyjemnością.

5. Mount Kimbie – The Sunset Violent

przedstawia Jędrzej Śmiałowski

Mount Kimbie to formacja, która od lat eksperymentuje z gatunkowymi fuzjami, niejednokrotnie wyznaczając trendy w brytyjskiej elektronice. Najnowszy album duetu, The Sunset Violent, odkrywa nowe oblicze, w którym subtelność ustępuje miejsca stonowanemu chaosowi, a pogłos sampli cichnie na rzecz gitarowego przesteru.

Początki działalności Kaia Camposa i Dominica Makera sięgają roku 2009, kiedy swoją premierę miał pierwsza EP-ka duetu Maybes. Gładkie dźwięki syntezatorów przepełnione przestrzenią oferowały nieziemskie odprężenie, co w połączeniu z nieco wodnistymi perkusjonaliami tworzyło oniryczny klimat. Nowatorskie podejście przełamywało schematy ówczesnej sceny dubestepu, pełnej ciężkich basów i intensywności. W ślad za Maybies poszedł debiutancki album duetu – Crooks And Lovers. Mgliste kompozycje delikatnie uderzających sampli i rytmicznych tekstur tworzyły atmosferę, która stała się podwalinami pod rewolucyjne brzmienie post-dubstepu. Dla Wyspiarskiej elektroniki był to powiew świeżości, a Mount Kimbie z łatką pionierskiej kreatywności nie rozstało się do dziś.

Rok 2024 przyniósł nam premierę płyty The Sunset Violent, czyli najbardziej surowej odsłony duetu Campos&Maker, jaką dotychczas mieliśmy okazję usłyszeć. Zespół przenosi swoją uwagę z ambientalnych fuzji na pozornie proste, indie-rockowe granie, urzekające chwytliwością i odkrywczą prostotą. Pociągnięcia strun starych Stratocasterów ozdabiają produkcyjne stelaże złożone z programowanej perkusji, basu i barwnych syntezatorów. Wszystko przepełnia żywa i szczera energia rodem z utworów The Strokes czy Yeah Yeah Yeah’s, a pierwiastek dynamicznej nietuzinkowości przywodzi na myśl francuski Stereolab. Emocjonalny wydźwięk całego krążka zawdzięczamy licznym efektom nałożonym na poszczególne ścieżki, które niczym grubo dziergany kocyk otulają słuchacza swoim przytulnym ciepłem. Wszechobecny pogłos podkreśla, że rocka w takim wykonaniu mogło zaserwować nam tylko Mount Kimbie.

Gitarowy renesans i powrót do estetyki nowojorskiej sceny rocka z przełomu mileniów ponownie odkrywa piękno tkwiące w muzycznej prostocie. The Sunset Violent to autorski hołd dla brzmień młodości Kaia Camposa i Dominica Makera oraz celebracja pierwszych inspiracji Mount Kimbie. Zgrabne odejście od mocno samplowanych form, w odświeżający sposób zrewitalizowało twórczość zespołu, który od lat nie przestaje zaskakiwać nas błyskotliwą pomysłowością i przełomowym zacięciem do ciągłego poszukiwania unikatowych połączeń.

The Sunset Violent by Mount Kimbie

4. Nick Cave & The Bad Seeds – Wild God

przedstawia Żaneta Wańczyk

Nick Cave w 2022 roku stracił drugiego syna. Po śmierci pierwszego, piętnastoletniego Arthura, żałobę niósł w sobie jeszcze na Ghosteen z 2019 roku. Zaledwie dwa lata po tych wydarzeniach, powrócił wraz z The Bad Seeds z przepięknym i mądrym albumem Wild God, który niesie w sobie uzdrowienie. W dziesięciu bogatych aranżacyjnie kompozycjach znajdziemy nerw, radość i ukojenie, splecione w jedną opowieść.

Punktem wyjścia do wyróżnień muzycznych było dla mnie pytanie czy wcześniej słyszałam już coś podobnego? Czy w gąszczu nowych wydawnictw jest coś, co wyróżnia się na tyle, by to docenić, zapamiętać i wracać do 2024 roku z tym dźwiękowym wspomnieniem? Nick Cave, mimo, iż to postać tak ikoniczna i określona, że wydawać by się mogło, niezmienna, to po ponad 35 latach działalności i szesnastu płytach studyjnych stworzył z The Bad Seeds coś zgoła odmiennego od poprzednich albumów. Pierwszy od pięciu lat materiał zespołu okazał się niezwykle euforyczny, zarówno dla fanów jak i samych artystów. Współcześnie takiej muzyki potrzebujemy. Muzyki ocalonych mistyków, cierpiących uzdrowicieli, dzikich bogów.

Lirycznie to arcydzieło miary Boba Dylana (w tytułowym singlu Wild God Cave brzmi trochę jak Dylan), a muzycznie to soundtrack do ceremonii zwanej codzienną afirmacją życia. W utworze Joy, który na samym początku przywołuje proroczą wizję przeżytych przez Cave’a tragedii, pada stwierdzenie dzikiego boga: We’ve all had too much sorrow, now is the time for joy.

I woke up this morning with the blues all around my head
I felt like someone in my family was dead)
We’ve all had too much sorrow, now is the time for joy.

Gdy w ciężkich chwilach zapomnicie o radości, pamiętajcie o tej płycie…

3. Astrid Sonne – Great Doubt

przedstawia Zuzanna Pajorska

Astrid Sonne i album Great Doubt to emocjonalna podróż przez kameralny pop, eksperymentalny trip-hop, klasyczne instrumenty i intymne przemyślenia. Ta duńska artystka, kompozytorka i altowiolistka, od debiutu w 2018 roku przeszła fascynującą ewolucję artystyczną. Na wcześniejszych płytach łączyła psychodeliczne brzmienia z synthowymi pejzażami, stawiając na dronowe struktury, chóralne sample i minimalistyczne pulsacje syntezatorów.

W swoim najnowszym wydawnictwie Sonne wciąż zanurza nas w ten unikatowy muzyczny świat, ale wprowadza nową jakość – po raz pierwszy słyszymy jej wokal. Artystka tworzy intymną atmosferę poprzez egzystencjalne teksty pełne miłości, lęku i samotności. Choć wykształciła się muzycznie w klasycznym duchu, nie ogranicza się do tradycyjnych form. Miesza współczesną muzykę klasyczną, minimalizm i elektroniczne eksperymenty dźwiękowe. W tle słyszymy chóralne akordy fortepianowe, filmowe smyczki oraz subtelnie niepokojący flet, które nadają całości mroczny i nostalgiczny nastrój. Altówka, jej główny instrument, rzadko pełni tu rolę prowadzącą, lecz subtelnie łączy się z syntezatorami i pulsującymi trip-hopowymi bitami. W ten sposób otrzymujemy ekspresyjne tekstury, które nadają utworom głębię, pochłaniając słuchacza w całości.

Pół roku po wydaniu płyty, Astrid Sonne zaprezentowała wersję remiksowaną swojego albumu – Great Doubt EDITS. Swoje utwory oddała w ręce przyjaciół i koleżanek po fachu, którzy nadają im świeży, alternatywny wymiar, wciąż jednak pozostając w obrębie tego charakterystycznego, kontemplacyjnego klimatu.

Great Doubt by Astrid Sonne

2. Church Andrews & Matt Davies – Yucca

przedstawia Dominik Lentas

Minialbum, nagrany w Lewisham wiosną i latem 2023 roku, wydany w maju rok później, swoją nazwą nawiązuje do rośliny jukki. Prymitywna, lecz złożona forma tej rośliny ma budzić skojarzenia z bujną, kwiecistą, a zarazem zdrewniałą zawartością tego extended playa.

Chirp to idealne wprowadzenie w tematykę minialbumu YUCCA. Świergotem nazywamy dźwięki wydawane przez ptaki, których częstotliwość szybko narasta lub maleje w czasie. Dokładnie temu zjawisku przysłuchujemy się przez całą długość trwania EP. Wielodźwięki syntezatorowych patchy Churcha Andrewsa pną się w górę płynnym ruchem. Jest w nich dużo brudu, są rzężące, stworzone jakby na przekór głównym atutom syntezatorów, które w przeciwieństwie do instrumentów żywych mogą wygenerować ton zupełnie czysty. To sprawia, że utwory budują dużo napięcia. Z drugiej strony mamy Matta Davies’a, którego perkusja jest, sucha, organiczna i nieco przygaszona. Jego paletę dźwięków nazwałbym ziemistą i łagodną. Church Andrews steruje, Matt Davies koryguje kurs.

Pod względem rytmicznym jest jednak na odwrót, bo Matt Davies niezmiernie buja łajbą. Wszystko się chybocze, mimo to sprawia wrażenie czegoś usystematyzowanego. Kluczem do rozwikłania zagadki jest ciąg Fibonacciego, na którym bazowana jest ich muzyka. Perkusista z precyzją maszyny realizuje założenia złotego podziału, co sprawia wrażenie, że obcujemy z czymś, co nieustannie przyspiesza, napręża się i rozluźnia.

Minialbum YUCCA, to prawdziwy taniec przeciwieństw, minimalistyczne arcydzieło i niesamowity powiew świeżości w kategorii „experimental”. Dzieło, które w pewnych aspektach brzmi prymitywnie, surowo i sztucznie, a w innych żywo, prawdziwie i okazale. Artyści myślami wybiegają w przyszłość i realizują swoje wizje z pełną wirtuozerią, do czego nawiązał Matt Davies:

I’ve always been inspired by music that is complex without sounding complex

YUCCA by Church Andrews & Matt Davies

1. Charli XCX – Brat

przedstawia Mikołaj Domalewski

I’m your number one!

Ten album już przed premierą zapisał się na kartach historii. Brat Charli XCX to coś więcej niż muzyka – to moment na szalone imprezy, na czarny tekst na zielonym tle, na taniec do Apple i rozwiązywanie problemów na remiksach. I choć na palcach ciężko zliczyć ilość wyjątkowych wpływów tego wydania na popkulturę, to jednak brzmienie brat pozostaje najbardziej niezapomniane.

Klubowe bity, monumentalne syntezatory. Skoczna, błyszcząca produkcja, zautotunowany wokal. To elementy które towarzyszyły artystce od lat, jednak to na brat w pełni przejmuje nad nimi kontrolę. Każdy kick wykonuje swoje zadanie, każda melodia jest tak szorstka i ostra jak powinna, a przez warsty bangerów przebija się wokal gwiazdy która też doskonale zna swoją rolę – rozbujać tłumy. Ten zadziorny komfort na scenie Charli wykorzystuje jednak stawiając na najbardziej wrażliwy styl liryczny w karierze i emocjonalność niespotykaną na parkietach. Problemy wynikające ze sławy, utrata bliskich czy macierzyństwo – artystka odkrywa swoje karty, pokazując, że status aroganckiej ‘365 party-girl’ polega przede wszystkim na byciu szczerą i nieskruszoną, niezależnie czy sięga po laury czy męczeństwo swojego sukcesu. Natomiast ponad warstwą wokalną, czy produkcją, utwory na brat układają się jak puzzle, a wyjęte z tego kontekstu wciąż odnoszą sukcesy godne miana najlepszych singlów. A to atut, który w dzisiejszej konwencji tego, co tworzy muzykę popularną, czynił płytę tylko silniejszym pretendentem do globalnego fenomenu.

Ciężko ukrywać, że brat to album zwięzły i dokładny w tym co chce przekazać. Charli w topowej formie prezentuje prosty post-radiowy mainstream, który na dobre przeciąga electro- i hyperpop z klubów na listy przebojów. Z łatwością można też uczepić się konsumcjonizmu który towarzyszył kulturze brat i wersjom deluxe albumów, gloryfikowaniu celebrytów i ich życia, czy krytykować wszechobecny zielono-czarny marketing, który sprawił że dla wielu album ten to memiczna, internetowa bańka. Jednak zarzuty te powinniśmy postawić kulturze muzyki pop, której artystka przez całą karierę wychodziła naprzeciw, łamiąc zasady komercyjnego czy krytycznego sukcesu. Charli ewidentnie zasługuje na te wyróżnienie od dawna, a jej triumf to świadectwo jak istotną postacią jest dla współczesnego EDMu i hyperpopu.

Czy brat to album idealny? Dla niektórych zdecydowanie, my stawiamy go w ścisłej czołówce. Ale co najważniejsze, to album który pokazuje, że przeciwstawianie się blaskowi i oczekiwaniom, może z łatwością stać się największą atrakcją. I to nią był niechlujny, szczery i uzależniający brat.

BRAT by Charli XCX

POLSKIE ALBUMY ROKU

10. Kajzer – Powaga

przedstawia Zuzanna Pawlak

Kajzer ma głos i flow, którego nie da się pomylić z nikim innym, ponadto wykorzystuje te zasoby, by opisywać w poetycki sposób przemyślenia na temat codzienności. To co pokazał na swojej poprzedniej EP-ce Klepsydra w sposób skuteczny i dojrzały przekazuje na swoim krążku długogrającym. Z całą pewnością jest wartym obserwowania nowym graczem na polskiej scenie.

9. Aye! Entertainement – Aye! Tape vol. 1

przedstawia Marcin Masło

Kojarzycie Agro? Było coś takiego jak AggroTV, a Wzgórze Ya-Pa 3 w środku wkładki do kasety albumu Centrum miało zdjęcie z podpisem Agro Styl Już otwarto. Nie napiszę o żadnym z tych.

Agro Boys drodzy państwo, bo od tego należy wyjść pisząc o Aye! to kolektyw raperów, producentów i raperów-producentów. Zmieniła się nazwa, nie zmienił się styl. Mówiąc w skrócie – grupa zajawkowiczów w skład których wchodzą między innymi Brooklean, Tony Kolino (znany również jako DJ Wilanów), młodygnida, Mubby, uwysyt, i maras. Zagłębianie się w inne ksywy i wydawnictwa tychże zostawiam dla chętnych, natomiast fakt, że Aye Tape znalazł się w tym zestawieniu napawa mnie dużym optymizmem. Oto mamy prawdziwie podziemny projekt-zbiór utworów kompresujący Chief Keefa z 2013 roku, memphis rap, cloud rap, pc music. To jakby wsadzić internet do blendera i wtłoczyć go do głowy na zimno komuś przed mikrofonem. Zabawa stylem, wokalem, gatunkiem i swagiem to tylko początek zalet, a i zapadające w pamięć one-linery, takie jak na przykład: Ja mam kobietę zdolną a ty masz Babkę Kiepską; Nigdy nie grałem na kodach i nie miałem WH czy Moje rzeczy to? Literatura piękna. Twoje rzeczy to? Nie. zapadają w pamięć.

8. Błoto – Grzybnia

przedstawia Łucja Krzywoń

Grzybnia by Błoto

Świat, w którym organiczne dźwięki pulsują niczym korzenie prastarych drzew, a jazzowe improwizacje splatają się z rytmicznym zgiełkiem miejskiej codzienności. Muzycy Błota – kluczowi członkowie kolektywu EABS – ponownie udowadniają, że w ich muzycznym laboratorium nie ma miejsca na schematy. Album Grzybnia to swoisty dźwiękowy ekosystem, będący odą do natury, ale też świadectwem nieustannej symbiozy człowieka z otaczającym go światem. Jazz, hip-hop i elektronika splatają się tu w surowych, lecz fascynujących formach – jakby nagrano je głęboko w lesie, gdzie jedynym światłem są refleksy księżyca odbijające się od wilgotnych kapeluszy grzybów. Każdy z dziewięciu utworów na krążku nosi nazwę grzyba – od Łysiczki po Kozaka i Muchomora. To nie przypadek. Utwory rozwijają się jak grzybnia – zaczynają od prostego motywu, by stopniowo oplatać słuchacza warstwami dźwięków, efektów i perkusyjnych pulsacji. Grzybnia to płyta  pełna kontrastów – z jednej strony hipnotyczne groove’y basowe i subtelna elektronika, z drugiej – wybuchy żywiołowych improwizacji, które sprawiają, że każdy odsłuch jest niczym wędrówka po nowo odkrytym, tajemniczym lesie.

Czy Grzybnia to zasługuje na to, żeby znaleźć się w ścisłej 10 najlepszych polskich albumów wydanych w 2024 roku według rankingu Radia LUZ?  Niezaprzeczalnie. To dzieło, które wykracza poza ramy konwencjonalnego jazzu, łącząc surowość z wizjonerską energią. Błoto stworzyło przestrzeń, w której można się zanurzyć – jak w lesie, który za każdym razem oferuje nowe niespodzianki.

7. Kosmonauci – Sorry, nie tu

przedstawia Michał Lach

Rok 2024 obfitował w znakomite wydawnictwa na rodzimej scenie jazzowej. Niewiele z nich zrobiło jednak na nas tak duże wrażenie, jak debiutancki album grupy Kosmonauci. Nie mogło więc zabraknąć dla niego miejsca w czołówce Wyróżnień Muzycznych.

Sorry, nie tu to wypadkowa klasycznie jazzowego wykształcenia jego twórców oraz ich szalonej rapowo-elektronicznej energii. To, co najbardziej zachwyca w grze chłopaków z Bielska-Białej to umiejętność przekucia swych ogromnych już umiejętności technicznych i kompozytorskich w popisy czystej, nieskrępowanej zabawy. Ich debiut pełen jest dopracowanych, dojrzałych utworów, w których na każdym kroku  czuć lekkość i charyzmę ich twórców. Co więcej, Sorry, nie tu tu to również bardzo spójna płyta, która z każdym kolejnym utworem umiejętnie buduje głęboki, kosmiczny nastrój.

A między innymi o tym,  jak powstawał ten album, można przekonać się poniżej:

6. ŻYTO/NOON – GLITCHY PRAGA

przedstawia Jakub Pudło

Trzy lata przyszło nam czekać na następcę Mórz Południowych, czyli pierwszej płyty studyjnej duetu Michała Żytniaka oraz Mikołaja Bugajaka. Na początku września doczekaliśmy się albumu Glitchy Praga, który tak samo jak w przypadku poprzednika, wywołał spory szum wśród polskich słuchaczy.

Glitchy Praga to dla mnie album dualizmów. Mariaż uznanego i cenionego producenta z nadal niezrozumianym i niedocenianym raperem. Połączenie chirurgicznie precyzyjnej i minimalistycznej produkcji z kanciastą i brutalną nawijką. Z jednej strony artyści twierdzą, że jedyne co łączy ze sobą 12 utworów na płycie to zamknięty okres, kiedy powstały oraz autorzy. Z drugiej, podskórnie czuć tutaj zwarty koncept przejawiający się zarówno w tekstach jak i muzyce. Płyta nagrywana w wielu zakątkach świata ( dzięki mobilnemu studiu), a jednak niezwykle lokalna, inspirowana polskim filmem oraz malarstwem.

W efekcie tych wszystkich pozornych dysonansów otrzymaliśmy album spójny i niezwykle ciekawy. Noon ma długą historię współprac artystycznych, które zamykają dwa wspólnie wydane albumy. Miejmy nadzieję, że w przypadku duetu tworzonego z Żytem, doczekamy się jednak trzeciego owocu wspólnej pracy.

5. SSRI – SSRI

przedstawia Michał Sember

Niewiele krajowych wydawnictw ubiegłego roku wyróżnia się taką konsekwencją w budowaniu klimatu zgodnego z miejscem pochodzenia. Sandra i Igor z SSRI mieszkają w Łodzi, więc tworzą postindustrialne podwodne reggae. Breaki o teksturze odrapanej kamienicy sąsiadują z subtelnymi wokalizami a przekręcenie wartości feedback na efekcie delay poza rozsądne wartości przypomina nam o niewyczerpanym bogactwie dubowego dziedzictwa. Wieńczący kasetę utwór DOB z wybitną linią basu może sam nie wyleczy depresji, ale pomaga, jak dobrze dobrane lekarstwo.

SSRI – SSRI by Pointless Geometry

4. TVB & Guest Julka – Bar

przedstawia Sebastian Rogalski

Gorzka jak tonik, słodka jak tonik. Te nieoczywiste, dwuznaczne emocje płynące z „długich nocy pod kapturem z gwiazd” tworzą kanwę pierwszego wspólnego albumu wrocławiaków Guest Julki i TVB nazwanego krótko i wymownie: Bar (shout-out do grasantów spod wrocławskiego Nasypu!)

Wcześniejszy, wydany w marcu długograjacy album Julki 16/4, chociaż świetny od strony lirycznej i nie mniej dobrze wyprodukowany (pozdrawiamy dawnego LUZaka Tomka Kunysza, który odpowiadał za większość bitów), był jednak pozbawionego klubowego vibe’u, który do studia wniósł kolejny z Tomków, tym razem Leśniewski – szerzej znany jako garażowy wyjadacz TVB.

Ta współpraca okazała się strzałem w dziesiątkę: szybsze tempa w basujących, ale nieco przykurzonych aranżach doskonale dogadały się z miejskim soulem Julki, dostarczając materiał wyśmienity nie tylko przy spokojniejszym odsłuchu, ale również obdarzony mocnym potencjałem parkietowym. Tytuł najfajniejszego wrocławskiego wydawnictwa 2024 będzie zatem w pełni zasłużony, chociaż… czekamy na więcej!

3. beluga ryba – DZIADZIA

przedstawia Jędrzej Śmiałowski

Płynąc przez życie nieraz zdarzy się flauta, z którą ciężko się uporać. Przesiąknięty emocjami rejs, jaki oferuje debiutancki projekt belugi ryby, Dziadzia, w unikatowy sposób łączy rap ze wszystkim co rapem nie jest.No bo tak właściwie, gdzie stawiamy gatunkowe granice? Jędrzej Dudek, którego kojarzyć możemy z funkowego składu P.Unity czy pokręconych beatów beluga stone, sam stwierdził, że nie wie, jak zaszufladkować swój premierowy krążek.

Nie mogę powiedzieć, że to jest rapowy album. Niektórzy którzy to słyszeli mówią, że to jest rap, a inni mówią, że nie można tego nazwać rapem. Jak się mówi, ilu ludzi, tyle wersji i mam wrażenie, że teraz właśnie to totalnie sprawdza się w muzyce.

Dziadzia to istny kalejdoskop brzmień, w którym nie brakuje fuzji dziwnych i nietypowych. Swoisty misz-masz pozornie niepasujących do siebie gatunków paradoksalnie podkreśla największy atut projektu – jego spójność. Każdy z utworów naładowany jest psychodelicznym klimatem i to właśnie dzięki produkcyjnym zabiegom projekt trzyma nostalgiczny kurs, jednocześnie płynąc przez tak różne wody. Podczas podróży, beluga raczy nas niesamowicie szczerą konwersacją, w której nie brakuje nietuzinkowych metafor i błyskotliwych one-linerów. Tematy zdrowia psychicznego czy sukcesów, które nie zawsze idą w parze ze szczęściem to tylko wstęp do głębokich kontemplacji, jakie Dudek serwuje nam na swoim debiucie. Wir nastoletnich wspomnień z WSZYSTKO1, paranoiczne doświadczenia opisane w utworze dziadzia czy surowe emocje wyjścia w perfekcyjny sposób definiują, z jak bardzo personalnym projektem mamy do czynienia.

Pełne zanurzenie w uczuciach bywa nieziemsko trudne w świecie, który niekoniecznie toleruje chwile słabości. Album Dziadzia powinien być kreatywnym przypomnieniem, że warto rozmawiać o problemach i wylewać z siebie zalegający żal.

2. Dominika Płonka – Dominika Daniela

przedstawia Mikołaj Domalewski

Dobre debiuty zdarzają się rzadko. Jeszcze rzadziej debiuty, które od dawna wskazywały na to, że będą świetne. DOMINIKA DANIELA to nie tylko świetny przykład tego drugiego, ale też album, który pozostaje bezapelcyjnie – jak sugeruje sam tytuł – osobisty.

Bo ciężko nazwać inaczej projekt który bazuje na porozumieniu pomiędzy muzycznym rodzeństwem, sięga po producentów z którymi Domi współpracuje od lat (shoutout OUTPOST), a sama artystka śpiewa o dorosłych doświadczeniach i uczuciach z czysto nastoletnią wrażliwością. Komfort w tych rozwiązaniach słychać na albumie. Produkcja jest pełna subtelności, eksperymentów i rozwiązań przypominających zabawę muzyką, a mniej idealizacją gatunkowych schematów. DD naprawdę ciężko zamknąć w szufladki – to prawdziwa wybuchowa mieszanka pełna soul’u, r&b, popu, czy elektroniki. Artystka wykorzystuje lekkość wokalu zarówno na spokojnych opanowanych balladach, jak i na szeptanych breakowych bitach (z doskonałym puszczeniem oczka do bbtrickz) nie gubiąc kroku na żadnej z nowych ścieżek. Za to teksty czasem błyszczą tanecznym Y2K, czasem trącą bardziej gen z, a jeszcze kiedy indziej poszukują 80’sowej nostalgii.

DOMINIKA DANIELA to album pełen sprzeczności, przemian z beztroskich, słonecznych hitów takich jak POP, do emocjonalnych i sensualnych utworów pełnych świetnych współprac takich jak PRZYJEDŹ dzielone z DZIARMĄ, czy księżniczka type beat z kachą. W LUZie doceniamy Dominikę Płonkę od dawna, jej utwory wyróżnialiśmy jeszcze długo przed pierwszą EP-ką, więc z wielką dumą stawiamy DD na muzycznym polskim podium 2024.

1. Coals – Sanatorium

przedstawia Łucja Krzywoń

Witajcie w Sanatorium – krainie, gdzie czas zwalnia swój bieg, a nostalgiczne dźwięki splatają się z nowoczesnymi rytmami. To nie tylko album; to podróż do wnętrza dźwiękowego azylu, gdzie każdy ton ma swoją historię, a każda melodia przypomina zapomniane marzenia.

Katarzyna Kowalczyk i Łukasz Rozmysłowski, serca i umysły stojące za duetem Coals, są niczym muzyczni alchemicy. Na albumie mieszają dream pop z elektroniką i nutkami hyperpopu, czerpiąc z estetyki lat 90. i początku nowego tysiąclecia. Każdy utwór to delikatnie tkana opowieść, wracająca do chwil uchwyconych gdzieś na granicy jawy i snu oraz przypominająca o tym, że magia kryje się w detalach…

Sanatorium to jeden z tych albumów, który z każdym kolejnym odsłuchem odsłania nowe warstwy swojej muzycznej duszy. Mieszanka gatunków i stylów tworzy emocjonalny pejzaż dźwiękowy, zachęcający do zatracenia się w jego bezkresie. Jest to 3 długogrający krążek polskiego duo, który w pełni oddaje ich wyjątkowy styl- intymny, eksperymentalny i pełen nostalgicznych przebłysków. Tym razem postawili na język polski, co nadało ich muzyce nowego wymiaru bliskości i emocjonalnego ciężaru.  W tym wszystkim nie można pominąć Huberta.– piosenkarza i rapera, który gościnnie wystąpił na płycie. Jego charakterystyczny styl doskonale wpasował się w subtelny i nieoczywisty klimat całego projektu, co doskonale słychać w kawałku Primabalerina.

Myślę, że nikogo nie dziwi  fakt, iż dzieło Coalsów zdobyło tytuł najlepszego polskiego albumu 2024 roku w rankingu Radia LUZ. To zasłużone wyróżnienie dla krążka, który zachwyca swoją spójnością, nowoczesnym brzmieniem i odwagą w przekraczaniu muzycznych granic. Sanatorium to podróż, którą warto odbyć, i miejsce, do którego chce się wracać.

Do materiałów nt. najlepszych albumów z ubiegłego roku emitowanych przez  ten tydzień na 91.6 fm swoich głosów użyczyli: Zuzanna Pajorska, Pola Sosin oraz Michał Sember. Nagrania wyprodukował Szymon Lazar. Co więcej, o każdej pełnej godzinie od 6:00 do 19:00 o pełnych godzinach, czyli w miejscu najświeższych singli tygodnia przedstawiamy single roku. Poczytać o nich możecie o tutaj. Audycja o stu najlepszych jest już dostępna na Mixcloudzie Radia LUZ.
Do usłyszenia!