Archiwum

Artystki Tygodnia

Z okazji Dnia Kobiet, kolejny rok z rzędu, wyróżniamy wyjątkowe artystki!

Muzyka byłaby zupełnie inna, gdyby nie kobiety, które odważyły się iść pod prąd. Ich twórczość, charyzma i odwaga inspirują, przełamują stereotypy i zmieniają oblicza muzyki. Z okazji Dnia Kobiet prezentujemy nietuzinkowe Artystki Tygodnia w Akademickim Radiu LUZ.


Jun Togawa

Włączając citypopowe nostalgiczne playlisty ociekające blichtrem Japonii lat 80., wcale nie tak łatwo natrafić na Jun Togawę. Może dlatego, że była jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci tamtejszej sceny alternatywnej. Konwencjonalne normy dotyczące ról płciowych, kobiecości i relacji społecznych podważała w typowo japoński sposób – rzadko otwarcie deklarowała polityczne intencje swoich działań, ale jej teksty i wizerunek sceniczny mówiły same za siebie.

Przykładem jest Suki Suki Daisuki – piosenka, która na pierwszy rzut oka brzmi jak cukierkowe wyznanie miłości, lecz z czasem odsłania niepokojący, wręcz psychotyczny wymiar obsesji i podporządkowania. W ten sposób Togawa dekonstruowała stereotypowy obraz kobiety w japońskiej kulturze – grzecznej, uległej i pasywnej. Z kolei jej działalność w zespole Guernica eksplorowała dystopijne i totalitarne wizje świata, często nawiązujące do wojennej i powojennej historii Japonii, podkreślając lęk przed mechanizacją i kontrolą społeczną.

Jej groteskowy, buntowniczy styl stanowił radykalne przeciwieństwo kształtującej się wówczas kultury idol, gdzie kobiety miały być urocze, uległe i nieskazitelne. Togawa wywracała ten wzorzec na opak – śpiewając o obsesyjnej miłości, transformacji ciała i społecznej opresji, podważała konserwatywne normy dotyczące ról płciowych i indywidualizmu. Choć nie była aktywistką w tradycyjnym sensie, jej artystyczny przekaz miał wyraźnie krytyczny charakter i torował drogę przyszłym artystkom wyłamującym się z narzuconych schematów. Tym samym stała się jedną z kluczowych postaci anti-idol movement oraz japońskiej alternatywnej sceny muzycznej.

Jeśli w muzyce szukacie zaskakujących brzmień i nietuzinkowych postaci niczym Japończycy rzadkich figurek z automatów gashapon, to Jun Togawa jest limitowaną edycją – ukrytą gdzieś w bocznej uliczce Akihabary, czekającą na tych, którzy wiedzą, gdzie szukać.

Julia Karska


Soyeon

Jeon So-yeon na pewno znana jest fanom k-popu! To liderka jednego z najpopularniejszych koreańskich girls bandów – (G)I-DLE oraz wszechstronnie utalentowana idolka. Początki jej kariery nie należały do najłatwiejszych. Soyeon rzuciła się na głęboką wodę, chcąc rapować wyłącznie w swoim stylu. Łączyło się to z wieloma niepowodzeniami podczas przesłuchań wokalnych, jednak po dziesiątkach prób, udało się. Na początku działała sama, tworzyła piosenki i skrupulatnie dążyła do swojego celu: bycia w zespole. Dokonała tego w (G)I-DLE i, wydawać się może, że już wszystko szło po jej myśli, ale grupa wciąż nie mogła zadebiutować. Brakowało im jednego: piosenki. Soyeon wzięła to na swoje barki. Miała już doświadczenie z komponowaniem, jednak wcześniej nie planowała tego robić dla zespołu. Tym samym została także główną twórczynią tekstów (G)I-DLE. I to właśnie w ten sposób, poprzez wersy, mówi o tematach, które w Korei wciąż są obiektem zażartych dyskusji. Równość płci, a także feminizm nie zawsze spotykają się z pozytywnym odbiorem wśród koreańskiego społeczeństwa, przez co dochodzi do skrajności poglądów obu stron konfliktu. Soyeon jednak wybiera pokojową ścieżkę na rozwiązanie sporu: tworzy piosenki, sprzeciwiając się panującym obecnie w Korei standardom.

Utwór nxde traktuje o byciu zgodnym z samym sobą, a także o kobiecej sile, jednocześnie jest manifestem przeciwko seksualizacji kobiet. Nie chodzi również o bycie nagim w dosłownym znaczeniu, lecz metaforycznie gołym. Bez udawania kogoś, kim się nie jest. Nxde jednak nie spotkało tyle kontrowersji, jak inny kawałek: Wife. Po premierze tego singla (G)I-DLE oraz Soyeon dotknęła mocna krytyka. Tekst tej piosenki został błędnie zinterpretowany, a retoryczna narracja wywołała odwrotny efekt, niż było planowane. Wife bowiem to swego rodzaju pamflet, satyra wyśmiewająca kobiecą rolę typowej pani domu. To buntowniczy zew wymierzony we wciąż znormalizowane w Korei poglądy.

Jednakże Soyeon nie jest jednostronna. Zależy jej na równości, a nie dominacji jednego ogniwa. W wywiadach, a także przez swoją twórczość podkreśla, że WSZYSTKIE stereotypy muszą zostać zniszczone. Czy to te związane z wiekiem, czy też te ograniczające koreańskie idolki. Stanowisko Soyeon jest jasne: Muzyka nie ma płci.

Paulina Madej


Marina Herlop

Marina Herlop to katalońska artystka – kompozytorka, wokalistka i producentka – która wyróżnia się nietypowym podejściem do muzyki. Łączy klasyczne wykształcenie pianistyczne z nowatorskimi eksperymentami elektronicznymi, tworząc brzmienia pełne zarówno technicznej precyzji, jak i silnych emocji. Czerpie inspiracje z muzyki klasycznej oraz karnatyckiej tradycji wokalnej z południowych Indii. Jednym z wyróżników jej muzyki jest sposób, w jaki bawi się dźwiękiem i językiem. Często używa wokaliz bez konkretnego znaczenia, które zamiast słów przekazują emocje i budują wyjątkowy nastrój utworów.

Herlop zadebiutowała albumem Nanook (2016), a następnie wydała Babasha (2018), oba oparte na fortepianie i głosie. Przełomem w jej karierze było Pripyat (2022) – pierwszy album wyprodukowanym na komputerze, który otworzył jej muzyce nowe, elektroniczne brzmienia. Pełne melancholii i skomplikowanych harmonii kompozycje, takie jak miu czy kaddisch, ukazały jej talent do budowania złożonych, wielowarstwowych kompozycji dźwiękowych. Z kolei Nekkuja (2024) jest jej najbardziej świetlistym i pozytywnym albumem.

W 2024 mówiła o niewielkiej reprezentacji kobiet wśród producentów muzycznych. Statystyki są alarmujące – kobiety stanowią tylko 3,9% producentów i 12,7% autorów piosenek na najpopularniejszych listach. Herlop podkreśla, że obecność kobiet w produkcji muzycznej nie jest tylko kwestią liczbową, ale ma wpływ na całą branżę. Ich perspektywa i wrażliwość mogą wnosić nowe jakości dźwiękowe i narracyjne, które rzadko są słyszane w zdominowanym przez mężczyzn świecie produkcji.

Poprzez swoje działania i obecność w rozmowach o równości, Marina Herlop inspiruje kobiety do przejmowania kontroli nad własną twórczością i eksplorowania świata produkcji muzycznej na własnych warunkach nie poddając się oczekiwaniom ze strony branży czy odbiorców.

Julia Kuźnik


Rose McDowall

Zaczęło się od natapirowanych włosów, bladotrupiego makijażu i lekko zgrzytliwego, sennego brzmienia syntezatorów. Gotowy materiał na hit, kontrakt z 4AD i z miejsca single na szczytach list przebojów. Kariera Strawberry Switchblades była jedną z wielu synthpopowych karier z lat 80. i pewnie wspominalibyśmy dziś duet jako zespół jednego przeboju, trochę zakurzoną ciekawostkę, gdyby nie Rose McDowall oraz jej ucieczka do artystycznego podziemia.

Wokalistka coraz głębiej wchodziła w kolejne kręgi wokół Throbbing Gristle, poprzez które przewijali się w zasadzie wszyscy późniejsi twórcy postindustrialu i neofolku. McDowall jednak bardzo konsekwentnie zachowywała swoją osobność i niezależność, nie wiążąc się z żadnym konkretnym zespołem ani kolektywem. W środowisku zdominowanym przez facetów poubieranych w mundurowe sorty lub rytualne szaty, wokalistka w stroju czarownicy zdecydowanie wyróżniała się już w warstwie wizualnej.

Błędem byłoby jednak traktować McDowall tylko i wyłącznie w ten sposób, nie podkreślając ogromnego wpływu, jaki na muzykę wielu artystów (Coil, Death in June, Current 93, Sol Invictus, Nature and Organisation czy Boyd Rice) swoją eteryczną, lekko rozmytą manierą wokalną, kontrastującą z szorstkimi, marszowymi partiami gitar akustycznych. W ten oto sposób artystka, uciekając z mainstreamu do undergroundu, zapewniła sobie nieśmiertelność.

My z kolei, słuchając jej muzyki, tylko tę nieśmiertelność przedłużamy.

Maciek Tomasiewicz

 


Molly Nilsson

Molly Nilsson zadebiutowała w 2008 roku jako artystka całkowicie niezależna. Ze Sztokholmu przeprowadziła się do Berlina, miasta artystów, by spróbować swoich sił w sztukach wizualnych. Prędko jednak okazało się, że to muzyka będzie dziedziną, w której spełni się młoda szwedka. Swój pierwszy album These Things Take Time nagrała i wyprodukowała samodzielnie.

Od tego czasu pod szyldem własnej wytwórni Dark Skies Association Molly Nilsson wydała już dziesięć albumów. Brak zobowiązań i zupełna niezależność sprawiają, że jej praca jest bezkompromisowa na każdym etapie procesu twórczego i wydawniczego. Molly sama bookuje koncerty, decyduje o swojej prezencji na scenie i wybiera sklepy, w których będą sprzedawane jej płyty.

Zajmuje się również oprawą graficzną swoich albumów – czarno-białe, minimalistyczne okładki stały się znakiem rozpoznawczym artystki. Molly zerwała jednak z tym stylem wraz ze swoim ostatnim albumem Un-American Activities z 2024 roku. Okładka wyróżnia się czerwonym kolorem, jest to też pierwsze wydanie, na którym możemy zobaczyć twarz artystki. Jak sama uważa, jest to najbardziej polityczny z jej albumów:

W przypadku tego albumu czułam, że nie muszę przyciągać ludzi – po prostu nazwę go Un-American Activities, będę miała piosenkę zatytułowaną The Communist Party. To całkiem jasne i otwarte – nie muszę niczego ukrywać.

Maja Dachtera

 


The Raincoats

Po tym jak Gina Birch i Ana de Silva poszły na koncert The Slits zdały sobie sprawę, że muzyka może być kobieca. Był to pierwszy impuls do stworzenia punkowego zespołu The Raincoats. Oprócz ich dwójki reszta składu zespołu zmieniała się wielokrotnie na przestrzeni lat. Największy jednak wpływ na ich brzmienie wywarły Vicky Aspinall, grająca na skrzypcach w dwóch pierwszych albumach i Palmolive, perkusistka grająca również dla The Slits, która do nich dołączyła podczas debiutanckiej płyty The Raincoats z 1979.

Zanim natomiast płyta powstała, Vicky i Gina nie miały specjalnie dużo doświadczenia związanego z tworzeniem muzyki. Przez wiele lat mieszkały na skłocie i żyły za grosze. Komponowaniem, chociaż było to praktycznie ich jedynym zajęciem, zajmowały się jedynie amatorsko. Po latach, w wywiadach, śmieją się, że ich sposób życia oddawał idealnie ducha punku. Do kwestii feminizmu, czy po prostu nazywania się feministkami, niekoniecznie się wtedy jeszcze dumnie przyznawały. Związane było to z dużą stygmatyzacją tego określenia.

Wtedy myślało się o tym słowie, jako o czymś nieprzyjemnym. To nienawidzące mężczyzn, owłosione, śmierdzące, okropne lesbijki. Zawsze uważałam, że to spisek mediów. Nie chcieli, żeby kobiety miały własne zdanie. Nie chcieli, żeby kobiety mogły rządzić, więc sprawiono, że słowo feminizm stało się wstrętne. Ta etykieta nie była zbyt łatwa. To nie było takie, że „Hej, tak, jesteśmy feministkami i jest wspaniale.” Było bardziej „Tak, jesteśmy. Ale nie jesteśmy tylko tym.”

Chociaż poruszały problemy kobiet w niektórych utworach, nie były to ich główne tematy. Skupiały się na subtelniejszej emancypacji, która nawet nie musiała być celowa. Jednym z głównych faktur sprawiających, że ich twórczość jest ponadczasowa, jest przede wszystkim zabawa i brak wstydu związanego ze swoją innością. To dzięki temu stały się inspiracjami dla zespołów kolejnych pokoleń i to też dlatego stały się symbolami wolności dla wielu kobiet, które dzięki ich muzyce dopiero poczuły się zrozumiane. Stanowiły ważną reprezentację w bardzo męskim zawodzie.

Olga Mrozek


TOKiMONSTA

Scena beatowa Los Angeles stała się fenomenem na skalę światową. Kosmiczne brzmienia, nierzadko połamane rytmy, otulone powolnymi, parnymi syntezatorami, samplami i uderzeniami w struny basu – a to wszystko w obrębie jednej, zżytej społeczności. Producentka i DJ-ka Jennifer Lee, czyli TOKiMONSTA, jest jednak osobą wyjątkową, nawet w skali światowej stolicy kina.

W L.A. nietrudno przesiąknąć kulturą hip-hopową. Odwieczny dyskurs zachodnie kontra wschodnie wybrzeże jedynie potęgował rosnący w siłę blichtr kalifornijskiego rapu. TOKi sama przyznaje, że to dość absurdalne – drobna azjatycka dziewczynka w piątej klasie zasłuchana w Dr. Dre czy N.W.A. Niemniej swoją artystyczną wrażliwość, wraz z inspiracją czerpaną z klasyki West Coastu, przekuła w unikalną, inspirującą całość.

Jako reprezentantka drugiego pokolenia koreańskich imigrantów w Stanach Jennifer wychowała się w duchu rygorystycznego tiger parentingu. Sprzeciwiła się jednak nierealnym wymaganiom narzuconym przez rodziców i porzuciła konwencjonalną karierę, decydując, że spróbuje wyżyć z muzyki. Jak się okazało, nie tylko Kalifornia, ale i cały świat był spragniony jej występów.

Na przestrzeni lat ewoluowała muzycznie. Dzięki – niestety już zamkniętemu – klubowi The Airliner, a szczególnie wydarzeniom z cyklu Low End Theory, które pomogły stworzyć bardzo blisko współpracującą społeczność zbiorczo określaną jako bitowa scena L.A., miała okazję współpracować z takimi producentami jak Flying Lotus, Dibia$e czy Samiyam. To tam jej styl zaczął oddalać się od samplowanych, przykurzonych brzmień w stronę poglitchowanej elektroniki i tanecznego EDM-u. L.A. Beat Scene można opisać jako niekończącą się serię eksperymentów na pograniczu formy i gatunku. Za wybitny album Lune Rouge, który stworzyła mimo ciężkiego stanu po bardzo poważnych operacjach mózgu, którym musiała się poddać po zdiagnozowaniu u niej choroby moyamoya, otrzymała nominacje do nagrody Grammy, stając się tym samym pierwsza amerykanką azjatyckiego pochodzenia z takim wyróżnieniem.

TOKi, pamiętając o trudnościach, z którymi musiała się mierzyć, stawiając pierwsze kroki i próbując przebić się wyżej, wielokrotnie wypowiada się na temat nierówności płciowych w branży muzycznej oraz traktowania młodych artystek. Aktywnie uczestniczy w wydarzeniach tworzących przestrzeń dla kobiet w muzyce, takich jak pandemiczna inicjatywa Every Woman czy coroczne eventy celebrujące kobiecość w branży. Wzięła także udział w dokumencie Underplayed z 2020 roku, gdzie dzieli się swoimi doświadczeniami i inspiruje młode artystki do sięgania po swoje. Dzień Kobiet jest dla niej szczególnie ważny – jak sama mówi:

Międzynarodowy Dzień Kobiet to coś więcej niż tylko świętowanie naszych wspólnych sukcesów i osiągnięć. (…) Możemy dostrzegać sukcesy kobiet w krajach uprzemysłowionych i zachodnich kulturach, ale wciąż istnieje ogromna nierówność i kontrola wobec kobiet w wielu innych częściach świata. Powinniśmy stworzyć ruch, który pomoże tym kobietom, które najbardziej tego potrzebują.

Świętujmy więc kobiecość razem z TOKiMONSTA, która z tej okazji, w przeddzień Dnia Kobiet, wypuszcza długo wyczekiwany album Eternal Reverie, z którego mogliśmy już usłyszeć m.in. singiel On Sum z Andersonem .Paakiem czy skoczne Lucky U z Gavin Turek.

Filip Juszczak


Arca

Na początku swojej artystycznej ścieżki, w 2012 roku, albumami Strech 1 i Stretch 2 rozciągnęła się miedzy hip hopem a elektroniką i zajęła swoje miejsce pośród najbardziej rozchwytywanych osób producenckich nowego pokolenia. Współprace z bardzo docenianymi artystami, kolejne świetne projekty, wszystko to mocowało Arcę coraz mocniej w branży muzycznej. Ona jednak zawsze była sobą, nie bała się mówić tego, co uważa, zarówno w tekstach, jak i social mediach. Seria albumów KICK pokazała, jak świetnym połączeniem jest reggaeton, techno oraz hip-hop. Rozciąganie, łączenie, transformacja – to motyw przewodni w jej muzyce. Muzyce która, tak jak sama artystka, burzy nasze dotychczasowe założenia i zmusza do refleksji nad swoim stosunkiem do świata i do sztuki.

W 2018 roku ogłosiła swoim fanom, że identyfikuje się jako osoba niebinarna, a w 2019 rozpoczęła tranzycję. Była na ten temat otwarta, w tekstach i wizualizacjach przewijały się motywy rekonstrukcji, odnowy, szukania siebie na nowo. Oczywiście, będąc tak otwartą na ten temat, spotykała się z masą hejtu oraz cenzury. Wenezuelskie media ze względu na „kontrowersję”, w żadnym stopniu nie promują jednej ze swoich największych artystek. Internet jednak zadziałał i można już spokojnie powiedzieć, że Arca jest ikoną elektronicznej awangardy.

Our society hates femininity, It punishes all people who want to express their own femininity. That is the nature of the patriarchal world we live in. – pisała na tweeterze

Zawsze korzysta ze swojej platformy, aby walczyć o równość, otwartość, sprawiedliwość, queerowość i destrukcję patriarchatu. Mieszkając w Hiszpanii, nie zapomina o swoim domu, w trakcie protestów przeciwko sfałszowanym wyborom i kolejnej reelekcji Nicolasa Maduro była bardzo wokalna i korzystając ze social mediów, dbała o to, żeby świat tego nie przemilczał. Aktywnie próbuje zmieniać ludzkie uprzedzenia w walce o lepsze jutro.

Grzesiek Dukaczewski


Sarah Hennies

W świecie akademickiej muzyki współczesnej Sarah Hennies jawi się jako postać o nietuzinkowej wizji. Stwierdzenie, że jej utwory są ekstremalnie powtarzalne jest prawdą, ale nie wyczerpuje ono tematu. Repetytywny rdzeń jej kompozycji często pozwala nam dostrzec złożoność w ramach pojedynczego dźwięku, a innym razem podbudowuje polirytmiczną plątaninę perkusyjnych elementów.

Zjawiska psychoakustyczne, granice wytrzymałości wykonawców i napięcie pomiędzy partyturą a jej realizacją to wątki, jakie przewijają się w jej twórczości, zarówno na solowe instrumenty jak i różnej maści obsady kameralne. Na zeszłorocznym albumie Motor Tapes uświadczymy wielu rozciągniętych w czasie procesów sprzyjających głębokiemu słuchaniu.

W pędzącej rzeczywistości, w której wszystko walczy o naszą uwagę, taka organizacja materiału może być dla naszych uszu zbawienna.

Michał Sember


identyfikację wizualną przygotowała Ela Kmiecik

nagranie i montaż materiałów zrealizowali Szymon Lazar i Jędrzej Budzianowski

głosu do materiałów antenowych użyczyli Justyna Kalbarczyk, Olga Mrozek, Filip Juszczak i Antek Winiarski

Marc Rebillet

 

Streamer, komik i muzyk. Niesamowita osobowość, która porwała za sobą tłumy na YouTubie i Twitchu. Łączy elektronikę z elementami funku. Jego teksty to często przypadkowe słowa okraszone odpowiednią dawką wulgarności. Niezła mieszanka? Dodajcie do tego jeszcze dildo postawione na biurku, kontroler midi i szlafrok. Tak zwany Loop Daddy, Marc Rebillet artystą tygodnia w Radiu Luz.

 

Tworzy muzykę używając klawiatury, loopera, laptopa i swojego głosu. Wszystko przetwarza i powiela – od początku do końca sam. Stałym elementem jest spontaniczność – jego koncerty i streamy są w pełni improwizowane. Stawia na żart, interakcje z publicznością i po prostu zabawę. Jak sam mówi –

Tu chodzi o rozrywkę, konwencje i improwizację.

Na swoim koncie ma współpracę z takimi muzykami jak Erykah Badu, Reggie Watts czy Flying Lotus. Zawsze trudno mi było odpowiedzieć na pytanie jaką muzykę gra Marc Rebillet – to po prostu trzeba zobaczyć, nie tylko usłyszeć.

 


                                                        Od Call Center po Coachelle

Wszystko zaczęło się od tego, że na pierwszym roku rzucił studia. Kupił podstawowy zestaw do tworzenia muzyki w domu i próbował sprzedawać swoje podkłady, ale bez powodzenia. W międzyczasie miał różne, dorywcze prace od kelnera po call center. Ten okres trwał przez parę lat do jego 28 roku życia, kiedy zwolniono go z pracy.

Raczej beznadziejna wizja życia, prawda? Dostał dwa miesiące wypowiedzenia i stwierdził, że teraz albo nigdy. Jeśli mu nie wyjdzie to rezygnuje z muzycznych marzeń, staje się poważnym mężczyzną i znajduję „normalną” pracę. Na szczęście wszystko potoczyło się dobrze. Jego pierwszy występ odbył się w barze, w którym wcześniej roznosił jedzenie. Zaczął występować w restauracjach i streamować z domu. Jego popularność rosła i tak ma już na swoim koncie kilka tras koncertowych i dwa występy na Coachelli – w 2023 i 2024 roku.


How to Funk

 How to funk in 2 minutes – film, który zdobył dużą popularność na youtubie, świętuje swoje 5 urodziny. Jest to krótki instruktaż jak zrobić dobrą piosenkę samemu, używając między innymi loopera.

To jedno z nagrań, dzięki któremu Marc Rebillet wybił się w Internecie i zyskał więcej słuchaczy. Na pierwszy rzut oka tworzenie tego utworu wydaje się to bardzo proste i intuicyjne jednak kryją się za tym lata praktyki. Artysta od 4 roku życia uczył się grać na fortepianie, później przez prawie 10 lat eksperymentował z kontrolerem midi. Filmik uczy, bawi i pozytywnie nastraja. Czego chcieć więcej?

 


Pandemia

Podczas gdy w 2020 roku na całym świecie muzycy borykali się z kryzysem finansowym, Marc Rebillet miał się całkiem dobrze. A wszystko za sprawą jego cotygodniowych streamingów z domu. To wtedy artyście odwołano trasę koncertową i stworzył serię We inside. Udostępniał filmy na YouTubie i Twitchu(!). Dość ciekawy pomysł, który był strzałem w dziesiątkę.

Jego filmy wzbudzały niesamowite poczucie wspólnoty, która w tamtym okresie była bardzo ważna. Dla mnie jego streamy stały się ważnym elementem pandemicznego zamknięcia. Emanowały energią i dodawały otuchy.


Mistrz Performansu

Muzyka to jedno a jak się ją zaprezentuje to zupełnie inny temat. Marc Rebillet okazał się w tym niesamowicie dobry. Umie świetnie wyczuć tłum i połączyć muzykę z pomysłami podrzuconymi przez ludzi. Publiczność jest zawsze integralną częścią jego występu- często zaprasza osoby na scenę i improwizuje z nimi.

Przyznaje, że podczas koncertów niektóre utwory mu nie wychodzą. Wtedy po prostu przerywa i zaczyna od nowa. Zauważył, że ludzie lubią być w procesie tworzenia muzyki, nawet jeśli nie jest ona idealna. Jedno jest pewne – nie da się przejść obojętnie obok jego występów. Marc Rebillet poza muzyką robi dobre, wciągające show.

 


Czy Marc Rebillet  może nas czymś jeszcze zaskoczyć?

Czy jego charyzma w końcu mi się znudzi? Oby nie. 

Jednak myślę, że będzie musiał zmienić trochę formę swoich występów. Pomimo tego, że są improwizowane to słychać patterny, którymi się posługuje. Powoli jego muzyka staje się przewidywalna. W wywiadach artysta sam przyznaje, że też boi się przemijającej passy.

Dlatego jego nowy projekt  napawa mnie optymizmem. Jako, że ostatnio na jego występach to dzieci najchętniej wychodzą na scenę, artysta chciałby z nimi współpracować. Mówi że młodzi lubią improwizować, mają niesamowite pomysły a przy tym dobrze się bawią. Jest to  bardzo ciekawy i odświeżający koncept. A nawet jeśli fenomen Loop Daddiego przeminie to i tak na zawsze pozostanie w moim serduszku. 

Mam nadzieje, że waszym też. 

Jadwiga Lazar

 

 

The Blue Nile

the blue nile AT

The Blue Nile: klejnot koronny lat 80

 

Każdej dekady pojawia się kilka albumów, o których nie tylko mówi się ponadczasowe, ale i doskonale oddające ducha swojej epoki. Wydany u progu lat 90 Hats stanowi pewnego rodzaju hołd romantyczno-popowym ejtisowym brzmieniom, domykając ten jakże legendarny okres. W najnowszym wydaniu Artysty Tygodnia przyglądamy się The Blue Nile – autorom owego krążka.

Pochodzący z Glasgow zespół pojawił się na muzycznej mapie Wielkiej Brytanii na początku lat 80, z miejsca przyciągając uwagę wszystkich romantyków. I choć nigdy nie osiągnęli statusu mega gwiazd czy wielkich sukcesów komercyjnych, nieprzerwanie utrzymują status kultowych o wiernym i oddanym gronie fanów. Z okazji 35 urodzin Hats oraz czterdziestolecia debiutu, The Blue Nile Artystą Tygodnia Akademickiego Radia LUZ.


A Walk Across The Rooftops

1984

Linn

Gdyby określić jednym epitetem dorobek The Blue Nile, chyba najbardziej odpowiednim okazuje się być filmowy. Subtelna, lecz bogata mieszanka popu, jazzu, ambientu i elektroniki w zestawieniu z pełnym wrażliwości głosem Paula Buchanana powoduje, że odczuwane emocje uderzają z potrojoną siłą. Tym bardziej, jeśli teksty utworów traktują o samotności czy miłosnych rozterkach.

Taki właśnie jest A Walk Across The Rooftops – pierwszy album zespołu udowadniający, że w romantycznej muzyce pop istnieje miejsce dla form przestrzennych i progresywnych. The Blue Nile, mimo swojej subtelności, zadebiutowali z przytupem.


Hats

1989

Linn

O ile debiut The Blue Nile zawierać może w sobie namiastkę wczesno-jesiennej, młodzieńczej naiwności, tak pięć lat później, bogatsi o pewne doświadczenia, znajdujemy się pod gęstą warstwą deszczowych chmur. Wydany pod koniec 1989 roku Hats to album jedyny w swoim rodzaju, na którym główną rolę, obok przestrzennych instrumentariów i rozmarzonych tekstów, odgrywa atmosfera.

To jakby muzyczny odpowiednik obrazów Edwarda Hoppera – eleganckie postacie, w towarzystwie, lecz samotne, nocnymi godzinami przemierzające ulice wielkich miast skąpanych w deszczowej aurze. Samotnicy podróżujący od stacji do stacji w pełni świadomi tego, że każdy pociąg kiedyś odjeżdża, choćby na jego miejscu zjawił się kolejny. Tym razem deszcz pada o wiele silniej, a złamane serce – niczym pęknięte naczynie – przepuści każdą kroplę. The Blue Nile podają nam swoje jak na dłoni.


Peace At Last / High

1996 / 2004

Warner Bros / Sanctuary

Jak brzmi spokój i czy kiedykolwiek będziemy w stanie go zaznać? Po intensywnej trasie koncertowej i licznych kolaboracjach na fali sukcesu Hats The Blue Nile zaczęli szukać odpowiedzi na przytoczone pytanie. Ta okazała się kryć w żywych, akustycznych instrumentach, czego efektem jest Peace At Last – trzeci album formacji. Choć odrobinę bardziej optymistyczny, nadal stanowi szeroki wachlarz emocji, nierzadko ukazując pełnię możliwości w spokojniejszych kompozycjach.

Nie inaczej jest w przypadku High. Po kolejnej wieloletniej przerwie i w nowym dziesięcioleciu (a nawet już millennium) The Blue Nile ponownie zachwycają. Tym razem w postaci eklektycznej fuzji wszystkich zebranych dotychczas inspiracji – od ejtisowych przestworzy po akustyczne motywy z lat 90. To album, który w przepięknym stylu zamyka ikoniczną dyskografię, pozostając po dziś dzień finalnym przykładem wyśmienitej formy, do jakiej The Blue Nile przyzwyczaili nas w ciągu całej swojej kariery.

Antek Winiarski

Jeff Buckley

Jeff Buckley był amerykańskim wokalistą, autorem tekstów i multiinstrumentalistą, którego niezaprzeczalny talent i emocjonalna głębia uczyniły go postacią wyjątkową w świecie muzyki lat 90. Jego twórczość to połączenie rocka alternatywnego, folku i bluesa, pełne bogatych brzmień i przekonującej wrażliwości. Buckley słynął z przejmującego, płaczliwego wokalu, oryginalnej interpretacji i finezyjności przekazu. Pozostawił po sobie muzyczny testament, który wciąż zachwyca nowe pokolenia słuchaczy. W tym roku świętujemy jego 30-lecie.

Jeff Buckley artystą tygodnia Radia LUZ na 91,6 FM.

Nieśmiertelna spuścizna niespełnionego geniuszu

Trzy dekady temu światło dzienne ujrzał album, który na zawsze zmienił oblicze muzyki, a było to Grace Jeffa Buckleya. Wydany w 1994 roku, debiut ten szybko stał się kamieniem milowym w historii rocka alternatywnego nadającego mu nowy kształt, a Buckley, choć za życia zdążył wydać tylko tę jedną płytę, pozostawił po sobie niezaprzeczalny ślad estetyczny i emocjonalny w muzyce lat 90. Jego ciepły głos, połączony z boleśnie pięknymi tekstami, wciąż odnajduje swoich wiernych słuchaczy, a Grace pozostało symbolem artystycznej autentyczności i emocjonalnej głębi, wciąż poszukującej w muzyce pierwiastka wieczności w subtelności.

Nieśmiertelne Hallelujah

Jednym z najbardziej znanych utworów na Grace jest Hallelujah, oryginalnie skomponowane przez Leonarda Cohena. Jeff Buckley nadał tej piosence nowy wymiar, wprowadzając do niej bolesną sensualność i autentyczność, która uczyniła jego wersję jedną z najbardziej emocjonalnych interpretacji w historii muzyki. Dzięki Buckleyowi Hallelujah stało się czymś więcej niż tylko balladą – to hymn dla zagubionych dusz, wyrażający tragizm i cierpienie w sposób, który porusza do głębi. Trudno jest zmienić tak dominujący w pop-kulturze klasyk na własną modłę, aby zachować przy tym sens alegoryczny piosenki. Jemu zdecydowanie się udało.

Łaska, która trwa

Tytułowy utwór z debiutanckiego albumu Buckleya, Grace, to nie tylko pierwszy singiel promujący płytę, ale także esencja przesłania, które artysta starał się przekazać w swojej twórczości. Miłość, przedstawiona jako siła dająca „łaskę”, jest tu ukazana jako coś, co powstrzymuje przed upadkiem i otwiera na głębsze zrozumienie życia i dotarcie do jego akceptacji. Sam Buckley mawiał, że łaska jest tym, co naprawdę się liczy – zarówno w życiu, jak i w ludziach, i to właśnie ten motyw przewija się przez cały album, nadając mu unikalny nastrój, który wprawia go w ruch przy każdym odsłuchu.

Grace: Legacy Edition – sentymentalne powroty i nowe odkrycia

W 2004 roku, w dziesiątą rocznicę wydania Grace, ukazała się specjalna edycja albumu – Grace: Legacy Edition. W tym roku, obchodzimy jej 30-lecie. To dwupłytowe wydawnictwo nie tylko odświeżyło oryginalne nagrania, ale również zaoferowało fanom wyjątkowy wgląd w kulisy powstawania tej płyty. Na pierwszym krążku znajdują się zremasterowane utwory z Grace, a drugi dysk zawiera alternatywne wersje, dema oraz covery piosenek folkowych, bluesowych i R&B, które Buckley nagrał w 1993 roku. Wśród dodatkowych utworów znajdziemy m.in. demo Forget Her oraz cover Kanga Roo zespołu Big Star, które nigdy wcześniej nie były publikowane.

Wydanie Grace: Legacy Edition to nie tylko hołd dla jednej z najważniejszych płyt lat 90., ale również dowód na to, jak trwała jest spuścizna Jeffa Buckleya. Dzięki tej edycji nowe pokolenia słuchaczy może odkryć jego talent, a starzy fani mogą zgłębić niepublikowane wcześniej materiały, które odsłaniają jeszcze więcej z artystycznego świata Buckleya.

So real

Buckley miał niezwykłą zdolność do tworzenia muzyki, która była tak osobista, że słuchacz czuł, jakby miał możliwość dotarcia swoim głosem w najgłębsze zakamarki ludzkiego ducha. Jego utwory, takie jak So Real czy Lover, You Should’ve Come Over, eksplorują złożoność emocji związanych z miłością, lękiem i samotnością. Teksty pełne surrealistycznych obrazów i intensywnych uczuć są dowodem jego zdolności do przekazywania najgłębszych emocji w sposób niezwykle autentyczny i poruszający. Głos Jeffa Buckleya to niezwykłe narzędzie ekspresji, które trudno porównać z czymkolwiek innym. Charakteryzował się niespotykaną elastycznością i zdolnością do wyrażania całego spektrum emocji – od szeptu pełnego czułości po potężne, niemal operowe frazy. Jego wokal miał w sobie coś hipnotyzującego, łącząc delikatność oddechu z surową intensywnością krzyku. Buckley z łatwością przechodził między różnymi rejestrami, dzięki czemu jego śpiew zawsze był pełen głębi i autentyczności poruszający słuchaczy. To właśnie głos Buckleya sprawiał, że jego muzyka stawała się tak intymna, jakby każdy dźwięk i każda fraza były odbiciem jego najskrytszych emocji.


Sketches for My Sweetheart the Drunk – niedokończony testament artysty

W 1996 roku Buckley rozpoczął pracę nad swoim drugim albumem, który miał być zupełnie inny, bardziej eksperymentalny. Niestety, jego nagła śmierć w 1997 roku przerwała ten proces. Pośmiertnie wydany album Sketches for My Sweetheart the Drunk ukazuje pełnię możliwości wokalnych Buckleya – od aksamitnych, niemal soulowych brzmień w Everybody Here Wants You, po surowe i ekspresyjne momenty w The Sky Is a Landfill. Słuchając tej płyty, można poczuć pewną surowość i autentyczność, które wynikają z faktu, że wiele utworów nie doczekało się finalnych wersji. To sprawia, że głos Buckleya na tym albumie jest jeszcze bardziej poruszający, pełen niedopowiedzianych słów i przerwanych myśli.

Album Grace, stał się ponadczasowym arcydziełem, które inspiruje kolejne pokolenia artystów i słuchaczy. Grace: Legacy Edition to nie tylko przypomnienie o niezwykłym potencjale Buckleya, ale także dowód na to, że jego muzyka żyje dalej, mimo że jego życie zostało przerwane zbyt wcześnie. To album, który wciąż porusza serca i umysły, oferując podróż przez emocje, które są tak samo aktualne dziś, jak były 30 lat temu.

W Lover, You Should’ve Come Over Buckley śpiewa o niespełnionej miłości, żalu za przegapioną okazją, oraz bólu wynikającym z  niepokojącej samotności. Słowa It’s never over, my kingdom for a kiss upon her shoulder wyrażają gorzkie pragnienie czegoś, co już minęło, a jednocześnie wskazują na pełne poczucie odpowiedzalności za uczucie, które się traci. Jest to utwór pełen żalu za tym, co mogło się wydarzyć, ale z różnych powodów nie doszło do skutku.

W kontekście życia Buckleya, te słowa zyskują dodatkowy wymiar. Muzyk, znany ze swojej intensywnej i emocjonalnej natury, miał skomplikowane relacje miłosne, co znajduje odzwierciedlenie w jego muzyce. Piosenka mogła być dla niego swego rodzaju katharsis – wyrażeniem tego, co czuł w związku z własnym życiem uczuciowym.

Jeff Buckley zmarł tragicznie w wieku zaledwie 30 lat, topiąc się w rzece Missisipi w 1997 roku. Jego śmierć miała charakter przypadkowy, a zarazem tragiczny – był w trakcie nagrywania drugiego albumu, który nigdy nie został ukończony w formie, jaką zaplanował. Śmierć Buckleya przerwała jego karierę i sprawiła, że to, co mógł jeszcze osiągnąć, pozostanie na zawsze w sferze domysłów. W tym kontekście utwór Lover, You Should’ve Come Over może być postrzegany jako lament nie tylko za utraconą miłością, ale także za niewykorzystanymi możliwościami i przerwaną obiecującą karierą.

Julia Prus & Zuzia Kopij

 

Childish Gambino

Bando Stone & The New World to album, który jak zawsze w przypadku produkcji Donalda Glovera jest wybitnie interesujący pod wieloma aspektami.

Przede wszystkim jest to dzieło, które nie tylko kończy etap twórczości Donalda pod pseudonimem Childish Gambino, ale również nakłada dość niespotykaną, bo bardzo nieoczywistą klamrę na całokształt jego twórczości. Odwołuje się w szczególności do najbardziej dzikiego i chaotycznego etapu swojej twórczości, czyli samych początków.
MC DJ jak raczył się wtedy nazywać, był zarówno przestrzenią jak i etapem rozwoju, który jest ciekawy nie tylko z perspektywy tego, jaką osobą jest Donald Glover, ale również, w jaki sposób pozostając w zgodzie z sobą czerpał laicką radość ze swojej twórczości nawet gdy znajdował się na jej pozornym szczycie. Efekty możemy usłyszeć w jego finałowym dziele, w które zgodnie ze swoją filozofią z beztroską radością, jednak w pełni świadomie w zdumiewająco agresywny sposób łączy brzmienia i gatunki, które wypowiedziane w jednym zdaniu wydałyby się czymś nie do pomyślenia.

Różnorodność Bando Stone & The New World jest w swojej wyjątkowości tym bardziej interesujący, że podtrzymywać będzie ciężar problematyki, którą Donald Glover zamierza nam przybliżyć w Filmie, który współdzieli tytuł jego najnowszego albumu. Fragmenty filmu możemy usłyszeć na intrach i outrach niektórych utworów. Te wyciągnięte z kontekstu kawałki rozmów mają bardzo niepokojący i nieprzyjemnie znajomy klimat. Uczucie to potęgują niesamowicie emocjonalne i pełne skrajnych emocji i brzmień utwory będące ścieżką dźwiękową całego projektu. Tematyka zarówno utworów jak i krótkich dialogów z filmu, zapowiada, że film, co w przypadku Donalda Glovera nie jest żadnym zaskoczeniem, będzie traktował między innymi o trudach odpowiedzialności bycia potrzebnym i urzeczywistniał codzienne frustracje związane z byciem mimowolną częścią społeczeństwa.

Koniec postaci Childisha Gambino Donald Glover zapowiadał od dawna. Narzekał na to, że branża muzyczna jest nudna i brakuje mu zabawy. Życie Childisha przedłużała jednak niestłumiona pasja do muzyki Donalda. Nie zakładałbym więc, że Bando Stone & The New World to koniec kariery muzycznej Donalda Glovera, a jedynie kolejny etap rozwoju, dla którego należało uśmiercić stare „Ja”.

Adam Karpeta

Justice

Justice, Gaspard Auge i Xavier de Rosnay

Przez nowy album Justice lecimy tylko do góry.
Kosmicznie osadzona produkcja płynnie przechodzi z utworu na utwór, zaskakująco budując i burząc muzyczne przestrzenie, w których poznajemy Hyperdrama.

Mimo futurystycznego brzmienia poprzedni album Escapades opowiadał w moim odczuciu dużo bardziej ziemską historię, momentami wznosząc się, by zawsze pikować z powrotem. Wiele przejść między utworami jak na album Dj’i przystało, jest bardzo płynnych i subtelnie przeprowadza nas do kolejnej kompozycji. Sama okładka dokładnie zapowiada, z jakim tworem mamy do czynienia.
Nie zatrzymujący się cyber organizm zamknięty w ogromnym krzyżu – symbolu, który kojarzy się bardziej z tylko jedną osobą niż Gaspardem AugeXavierem de Rosnay.


Justice 2008

Połowa albumu to utwory instrumentalne i co niezbyt częste dla Justice, wokalistów jest wielu i niemal każdy z woklanych performansów wynosił utwór na zupełnie inny poziom odsłuchu, jedynie Tame Impala, którego uwielbiam, tutaj delikatnie mnie zawiódł brakiem hipnotycznej aury.
Wyjątkowo wzruszyły mnie jednak utwory AfterImage ft. Rimon i The End ft. Thundercat, bo są esencją tego co czyni Hyperdrama tak dobrym albumem.
Zamieniają odsłuch w chaotyczną podróż, w której zanim zdążymy się odnaleźć jako część tego świata – kończy się, a każde kolejne odsłuchanie to odnajdywanie się w tym świecie niczym w grze RPG. Tak rozbudowany jest element przestrzeni, która jest źródłem całej imersji podczas odsłuchu.

 


Bardzo częsty opis produkcji Justice, który słyszę od pasjonatów ich muzyki to, że wszystko jest  elementów składających się na pełne życia, przejrzystości brzmienie.
Jednak gdy zagłębiłem się w temat w jednym z wywiadów Gaspard i Xavier wyjaśniają, że wszystkie utwory na kultowym The Cross zmiksowane były tylko modelując ścieżki korekcją częstotliwości i balansem głośności. Kompresja pojawiała się tylko i wyłącznie na etapie masterowania, Gaspard zaznaczył, że to właśnie master chain ujarzmia utwory pełne wyszukanych sampli i przesterowanych syntezatorów.
Na charakterystyczne jednak momentami znajome Daft Punkowe przebłyski zapewne wpływ miał Pedro Winter, który, mimo że za produkcje jako menedżer Daft Punk nie odpowiadał, z pewnością nasiąknął ich podejściem do produkcji i podpatrzył przepis na tajny sos.

Adam Karpeta

Justice i Busy P



Taylor Swift

Taylor Swift to artystka, która osiągnęła wszystkie możliwe komercyjne szczyty w swojej karierze. Została nagrodzona nagrodą grammy aż czternastokrotnie w tym czterokrotnie za album roku, a The Tortured Poets Department – jej najnowsze wydawnictwo z 19 kwietnia –  było pierwszym albumem w historii platformy streamingowej Spotify, które miało ponad 300 milionów odtworzeń w ciągu jednego dnia. Lista rekordów i osiągnięć jest długa i zdaje się wciąż rosnąć. Nawet teraz elementem najbardziej zaskakującym i dla niektórych, bądź co bądź frustrującym jest niewyjaśniona zagadka jej fenomenu.

Taylor Swift artystką tygodnia w Radiu LUZ na 91,6 fm.

Artystka czy skutek uboczny kapitalistycznej maszyny sławy? Ten kto obserwuje jej poczynania na scenie muzycznej rozumie, jak bardzo istotny jest osobisty pierwiastek, który otworzył przed nią wiele drzwi i systematycznie buduje jej karierę. Taylor Swift wciąż mocno zakorzeniona jest w kategorii singer/songwriter i podkreślając swoją twórczą niezależność wydeptała ścieżki wielu początkującym artystom w mainstreamie dzisiaj. Fakt kreowania swoich własnych piosenek na podstawie życiowych doświadczeń oraz przeżyć zgromadził jej w ciągu kilkunastu lat kariery, rzeszę bardzo wiernych fanów. Swift umiejętnie porusza się w świetle reflektorów, wypowiada się także o miejscu kobiet w przemyśle muzycznym, o seksizmie i podwójnych standardach. Wywołała publicznie dyskusję o prawach muzyków do ich twórczości po konflikcie z wytwórnią, która sprzedała za jej plecami całą dotychczasową dyskografię. Swift postanowiwszy nagrać ukradzione albumy od nowa zapoczątkowała zupełnie nowy bunt w świecie muzyki. Nie da się ukryć, że to oznaka uprzywilejowanej pozycji w świecie muzyki, zwyczajnie stać ją na to, natomiast nie pozostawia wątpliwości fakt, iż jest to coś przełomowego co może zmienić podejście młodych muzyków i na jakich zasadach podpisują kontrakty z wytwórniami muzycznymi.

 

Od słodkiego country do osobistego popu

Początki kariery muzycznej Taylor Swift sięgają jej debiutu z 2006 roku, który z perspektywy czasu pozostał słodkim nastoletnim country. Później przyszły dojrzalsze albumy, które nieco więcej odsłaniały – Feraless (2008) z przebojem Love Story i Speak Now (2010) z przejmującą balladą Dear John. Te dwa albumy artystka zdołała nagrać ponownie jako reedycje, do których ma pełne prawa, dzieląc się z fanami wieloma utworami, które nie trafiły na oficjalny album. 

Prawdziwy przełom nastąpił na albumie Red, wciąż mocno czerpiącego z country, ale romansującego z muzyką popularną. Album ten nominowany został do nagrody Grammy i przyniósł fanom, jej najbardziej intymny utwór All too well, którego dłuższą wersję artystka ujawniła przy okazji reedycji płyty i towarzyszy mu krótkometrażowy film przez nią wyreżyserowany.  All too well to ballada o utracie czegoś wyjątkowego, gwałtownym uczuciu dwudziestolatki do kogoś starszego i niedostępnego, które przeradza się w niezrozumienie i rozpamiętywanie szczegółów. Autorka tworzy intymną atmosferę przy akompaniamencie gitary i opowiada historię poprzez detal, pozostawionego czerwonego szalika, czy zdjęcia z dzieciństwa na gzymsie kominka.  Utwór zawiera wiele dojrzałych metafor i bardzo wyróżnia się spośród wielu popularnych szlagierów płyty takich jak: 22, czy We are never getting back together i bardzo dobrze się zestarzał w stosunku do poprzednich płyt.

1989 to kolejna szalona i niespodziewana era w karierze Taylor Swift, która ostatecznie zwraca się w stronę pop mainstreamu z electro brzmieniami i chwytliwymi refrenami. Swift rozpoczyna wieloletnią współpracę z producentem Jackiem Antonoffem, który swój udział będzie miał na każdym z kolejnych jej wydawnictw. 1989 to płyta o wyjściu ze strefy komfortu, przyjaźniach, miłostkach i błądzeniu po ulicach Nowego Jorku. Pozostaje jednym z najlepszych albumów pop w karierze artystki, nagrodzony został w 2016 roku Grammy. 

Reputation to dark popowy comeback – roi się tu od mocno elektronicznych rozwiązań, odważnych tekstów odnoszących się do kultury hate’u i jest tutaj więcej z eksperymentu niż na 1989

W 2019 roku został wydany album Lover – jako pierwszy, do którego Taylor Swift miała pełne prawa. W pastelowych kolorach i z pudrową okładką stał się zupełnym powrotem Taylor do chwytliwego popu z osobistym charakterem, jako że artystka w tym albumie zdecydowała się odnieść do wszystkich odcieni miłości. Najbardziej wyróżniają się utwory Cornelia Street oraz False God

Kolejny przełom w karierze nastąpił prędko przy okazji pandemii – zamknięta w domu artystka nagrała dwa folkowe albumy we współpracy z Jackiem Antonoffem i Aaronem Dessnerem, dając w końcu upust wspaniałemu pisarstwu, które nie miało okazji się rozwinąć do tego stopnia przy okazji mainstreamowego popu. Folklore to prawdziwa perełka jej twórczości tak jak jej bliźniacza siostra, nieco smutniejsza Evermore. Te dwa albumy zaowocowały też w ciekawe współprace z Bon Iver oraz zespołem The National.

Midnights wydany w 2022 roku to album koncept – traktuje o nieprzespanych nocach, czasem są to męczące myśli i duchy przeszłości, które nie chcą nas opuścić, a czasem jest to pozytywna refleksja na temat odzyskiwania pewności siebie. Choć trudno mu było pobić fenomen i delikatność Folklore/EvermoreMidnights ma w sobie dużo synth popu i bedroom popu z paroma świetnymi utworami takimi jak Anti-hero czy Midnight Rain. Taylor Swift znowu otwiera przed nami pamiętnik, w którym brokatowym długopisem pisze o swoich słabościach, o rozkwitaniu dla samej siebie, o tym że o pewnych rzeczach nie da się zapomnieć, nawet kiedy się je komuś wybaczy i generalnie o tym co nie pozwala nam zasnąć i sprawia, że przewracamy się na drugą stronę. W tym koncepcie tkwi tak naprawdę przekonująca siła tego albumu. Tak jak w tekście do Anti-hero: Did you hear my covert narcissism I disguise as altruism/Like some kind of congressman? (Tale as old as time)/ I’ll stare directly at the sun but never in the mirror/ It must be exhausting always rooting for the anti-hero. Taylor przyznaje, że trudno jest jej przyjąć za fakt bycia idolką dla milionów, gdy posiada słabości zwykłego śmiertelnika i tak też się postrzega.

Torturowana poetka?

Nieco mroczny, brudny pop, opierający się na konfesyjności i monotonii – ale czy najlepszy i warty rekordów? 19 kwietnia tego roku ukazał się 11 album Taylor Swift – The Tortured Poets Department i wywołał lawiny komentarzy. Niektórzy zdobyli się nawet na stwierdzenie, że aż 32 utwory to przesada, na którą tylko najbogatsi muzycy mogą sobie pozwolić. Dodatkowo taka płodność ze strony artystki może się skończyć szybkim wypaleniem – i trudno się tu nie zgodzić. Pojawiają się pytania, czy osobisty charakter utworów to nadal autentyczność torturowanej poetki, czy też sprytny marketing. Fani jednak nie mają wątpliwości – wiele z utworów na The Tortured Poets Deparment zasługuje na miano najlepszych w karierze Taylor Swift. Wydaje się, że album byłby bardziej spójny w krótszej wersji, a długie współprace z konkretnymi producentami nie działają do końca na jej korzyść. 

The Tortured Poets Deparment i jego konfesyjny charakter wypada nieprzekonująco, nie jest to jednak do końca wina tej płyty, co popularności autorki i niemal znikomej prywatności na jaką sobie może pozwolić. Muzycznie wciąż trzymająca poziom, wyznaniowość jest tutaj nieco mniej uporządkowana i ilościowo przytłaczająca za pierwszym przesłuchaniem, ale ma swoje momenty. Oczywiście już na początku wyróżniają się pozytywnie utwory So long London, czy otwierający utwór Fortnight z gościnnym występem Post Malone. Wyraźnie widać tu zmianę estetyki – nie jest już tutaj nawet anti-hero, ale otwarcie antagonistką zamkniętą w psychiatryku. Oczywiście cała ta estetyka jest przesadzona z zamysłem i ironiczna tak jak w utworze Who’s afraid of little old me? Taylor Swift bawi się konceptem torturowanej poetki, nie mianując się nią i oddając hołd w tekście legendom takim jaki Patti Smith. Niemniej nie odejmuje to jej talentu dobrej songwriterki – nieocenzurowane wyznanie też może stanowić dobrą pożywkę inspiracji muzycznej i materiału do płakania wieczorami przy szumie winyla. Płyta zyskuje z każdym przesłuchaniem i zaskakuje spostrzegawczością. Pozwalając sobie na bycie postrzeganą jako szaloną i nieposkromioną Taylor Swift robi coś czego nie robiła do tej pory. Archetyp szalonego geniuszu w końcu nie jest tylko zarezerwowany dla mężczyzn.

Julia Prus

 

Baby Rose

Czasami specyficzny głos, który można uważać za niedoskonałość, okazuje się najsilniejszym atutem. Przekonała się o tym Baby Rose, której pierwsza autorska piosenka i charakterystyczny, dojrzały kontralt przyniosły wygraną w licealnym Talent Show. Od tamtej pory dojrzewa jako artystka, oferując coraz bardziej soczyste owoce swojej pracy. Zaledwie rok po wydaniu płyty Through And Through Baby Rose powraca z EP Slow Burn, współtworzoną z BADBADNOTGOOD i w pełni wyprodukowaną przez grupę. Utwór One Last Dance, który symbolicznie zamyka album, został wybrany przez Michała Lacha na jednego z mocograjów Radia LUZ, jednak tak mistrzowsko operująca motywem odrodzenia Baby Rose całościowo zasługuje na wyróżnienie jako Artystka Tygodnia.


Slow Burn

2024

Secretly Canadian

Podczas gdy grupa BADBADNOTGOOD zyskała rozgłos wśród fanów szeroko pojętego jazzu, twórczość Baby Rose wciąż czeka na należyte dostrzeżenie – nie tylko w obrębie tego gatunku, soulu czy R&B. To wkład jej instrumentu czyni płytę nie tyle dobrą, co imponującą. Głos Baby Rose pobudza niczym filiżanka czarnej kawy, utrzymując naszą uwagę na drodze podobnej do tej o numerze 95 z Waszyngtonu do Karoliny Północnej, którą Amerykanka wspomina ze swojego dzieciństwa, opisując swój krążek. Już wtedy, przez przeprowadzkę, w jej życiu zrodziła się potrzeba zamknięcia pewnego rozdziału. Każdy z sześciu utworów-przystanków jest składową refleksji, której przedmiotami są dawne miłości i przyjaźnie. Gorycz i głębia wokalu z efektem pogłosu na tle instrumentalnego pejzażu, tworzy krótkometrażowy obraz tęsknoty, żalu, akceptacji i innych emocji tożsamych z procesem trudnego, acz koniecznego pożegnania. Co za tym idzie, pozwolenia sobie na doświadczenie wolności. Slow Burn to bardziej surowa pozycja w dyskografii Baby Rose, tworzącej głównie w cieplejszym obrębie neo soulu. Jednak niezależnie od obieranego kierunku, artystka potrafi w pełni wykorzystywać swój ogromny potencjał.


Through And Through

2023

Secretly Canadian

Okładka albumu Through And Through przedstawia rozmarzoną Baby Rose skąpaną w wyrazistej czerwieni, w stylu sugerującym inspirację przeszłymi dekadami. Rozmazany portret doskonale oddaje drugi, nastrojowy longplay twórczyni. Inspirowana siłą tych o niepowtarzalnych głosach i determinacji, pośród których jest choćby Janis Joplin, Baby Rose w estetycznym akompaniamencie wprost opisuje swoje wówczas najbardziej intymne przeżycia. Warstwa liryczna dotyka głównie sfery uczuciowej, oddając proces leczenia złamanego serca i zaczynania od nowa. Utwór Paranoid sięga głębin morza pełnego lęków, a Sabotage jest pełnym rozpaczy pytaniem o sposób zatrzymania cyklu sabotażu. Natomiast warstwa instrumentalna otula ciągnącymi się jak karmel, nieco eterycznymi i sensualnymi dźwiękami gitary oraz rozluźniającej sekcji rytmicznej, pozwalając spokojnie dryfować do kolejnego portu. Ostatecznie nasza Artystka Tygodnia odzyskuje kontrolę, podnosząc na duchu tych, którzy w swoich zmaganiach czują się samotni. Album zamyka w gospelowym klimacie, wyśpiewując na tle chórków słowa o leczniczej mocy miłości i potrzebie wzajemnego wsparcia.


To Myself

2020

Human Re Sources

Blues i soul to gatunki będące świadectwem ludzkiej emocjonalności. Pomagają szczerze i głęboko przeżywać pochłaniające umysł i ciało uczucia, a co się z tym wiąże, zyskiwać ten rodzaj wolności pozbawiony ciężaru nagromadzonych trosk. Baby Rose już samym debiutem pokazuje terapeutyczną siłę muzyki. Album otwierają ciepłe dźwięki gitary i klawiszy, do których po chwili dołącza kontraltowy wokal, wyrażający rozczarowanie i żal związany z końcem związku, który wydawał się tym właściwym. Każdy kolejny utwór jest niczym rozdział książki o odnajdywaniu w sobie siły. Powieści pełnej smutku, złości i zbyt wielu pytań bez odpowiedzi, opowiedzianej w tonacji zawsze zakończonej nutą nadziei. Ballada All To Myself jest szóstą pozycją na albumie, nagraną za pierwszym podejściem jako najszczerszy wyraz walki z tym rodzajem tęsknoty, który wzbiera o trzeciej nad ranem. Całość kończą Over i Show You, w których Baby Rose patrzy na rozstania z szerszej perspektywy. W wersji Deluxe usłyszymy również Marmot, Damn i August 5th, uzupełniające refleksyjny list do siebie o wspomnienia podjętych w życiu decyzji i gotowość na to, co przyniesie przyszłość.

Pola Sosin

Talking Heads

Talking Heads: nowofalowi wizjonerzy

Talking Heads mieli znaczący wkład w nowofalową scenę muzyczną. W kwietniu 40. rocznicę obchodził będzie nagrany podczas ich koncertu album, a zarazem film Stop Making Sense. Jest on archetypem w swojej kategorii, uważanym za jeden z najświetniejszych nagrań koncertowych wszechczasów. Z tej okazji wygrzebujemy z szafy swoje za duże garnitury i zapraszamy Was do zapoznania się z artystą tygodnia w Radiu LUZ!


Początki zespołu mają korzenie w 1973 roku, David Byrne (frontman) studiował wtedy wraz z Chrisem Frantzem (perkusja) i uformowali razem zespół The Artistics. Niedługo później poznali Tinę Weymouth, która stała się dziewczyną Frantza i pomagała z kwestiami technicznymi w zespole. Wspólnie przenieśli się do Nowego Jorku i we trójkę zamieszkali razem. Ekipie bardzo długo brakowało basisty, aż w końcu wpadli na pomysł, że mogą przecież nauczyć grać Tinę. W ten sposób swój pierwszy koncert, już jako Talking Heads zagrali w połowie 1975 roku w CBGB, klubie muzycznym mającym początkowo gościć głównie artystów reprezentujących style zawarte w jego nazwie (C – country, BG – blue grass, B – blues), który w zamian stał się mekką zespołów grających punk i new wave. Poza Talking Headsami grali tam: Blondie, Television, Ramones, Patti Smith Group i inne.

Nazwa zespołu, jak tłumaczy Tina, odnosi się do terminu używanego przez studia telewizyjne będącego ujęciem samych ramion i głowy, czyli skoncentrowanego na treści z wyłączeniem akcji. W marcu 1977 roku dołączył do nich Jerry Harrison (gitara, synthy), grający uprzednio w „the Modern Lovers”. Tego samego roku wydali swój pierwszy album Talking Heads: 77, z którego podchodzi ich najsłynniejszy utwór Psycho Killer .

W pierwszych latach działalności zespół był bardzo płodny i co roku wypuszczał nowy, zaskakujący brzmieniami krążek. Ich drugi album (More Songs About Buildings and Food) powstał we współpracy z producentem Brianem Eno, z którym zespół i sam frontman David Byrne (już podczas swojej kariery solowej) zwiąże się na długo. Eno uprzednio pracował m.in. z Davidem Bowie i sam również jest artystą-muzykiem. Jego usposobienie fantastycznie splotło się z resztą grupy. Dzięki inspiracjom producenta, Talking Headsi zaczęli sięgać śmielej sięgając po funkową psychodelę i muzykę afrykańską, co bardzo wpłynęło na ich późniejsze wydania (np. Fear of Music czy klasykę nowej fali – Remain in Light).

Koncerty, z których pochodzi wideo i album Stop Making Sense promowały ich piąty album o nazwie Speaking in Tongues. Podczas koncertu artyści zagrali kilka utworów z promowanego albumu, jednak do repertuaru dołączyli także wiele kompozycji pochodzących ze swoich innych wydań i projektów prywatnych. Film nagrany został podczas czterech koncertów odbywających się w Hollywoodzkim Teatrze Pantages pod koniec 1983 roku. Wyreżyserował go Jonathan Demme, którego najsłynniejszym dziełem, osiem lat później, stanie się film Milczenie Owiec. Nagrany film i album miały swoją premierę 24 kwietnia 1984. Stop Making Sense uważane jest za jeden z najświetniejszych nagrań koncertowych wszechczasów.


David Byrne

Występ rozpoczyna David Byrne, który wchodzi na pustą scenę z gitarą akustyczną na szyi i odtwarzaczem kaset. Wita się z tłumem i oznajmia, że „ma kasetę, którą chciałby puścić” i tak zaczyna się show! Z każdym utworem na scenie pojawiają się pojedynczo kolejni członkowie zespołu. Poza stałą czwórką ekipy, występ uzupełnia piątka instrumentalistów i wokalistów. Choreografia koncertu nie była reżyserowana całościowo. Podczas występu pojawia się wiele spontanicznych wydarzeń, energia twórców na scenie jest niepowtarzalna. Dziewczyny z chórków ani na moment nie przestają tańczyć i się uśmiechać, ekscentryczny David Byrne podczas tego koncertu wykonuje wiele ikonicznych ruchów i tańców, które zostaną zapamiętane przez fanów na zawsze. Alex Weir, który uzupełnił szeregi muzyków, jest chyba najbardziej imponujący w swoim wigorze. Każdy z artystów jednak pokazuje swój unikalny charakter i styl na scenie. Muzycy rozmawiają ze sobą gestami i dźwiękami przez całe show, czerpiąc radość z wykonywanej muzyki, tańca, często improwizowanego. Poza spontanicznymi gestami artyści wykorzystali rekwizyty takie jak rozsławiony, ogromny, garnitur Davida Byrne’a, lampę, czapkę, okulary. Podczas koncertu działano grą świateł, pozostawiając nieraz artystów w prawie zupełnym mroku, z oświetlonymi jedynie twarzami.

Koncert, poza ogromem świetnej muzyki i energii, zasłynął także z ikonicznego tańca Byrne’a z lampą, którą raz po raz podrzucał i łapał niczym partnerkę w tańcu, a także z ogromnego garnituru wokalisty, który założył wraz z utworem Girlfriend is Better . Sam tytuł koncertu pochodzi z tekstu właśnie tego kawałka. David przy wyborze swojego nietuzinkowego stroju inspirował się klasycznymi japońskimi dramatami tanecznymi. Wyznał on, że chciał aby jego głowa wydawała się mniejsza w proporcji do reszty ciała i najprostszym sposobem na to było sprawienie, że powiększy wizualnie całą sylwetkę z pominięciem głowy. Twórca dodaje również, że muzyka jest według niego bardzo fizycznym doświadczeniem i ciało rozumie ją jako pierwsze, zanim zrobi to głowa. W ten sposób podkreślił tę myśl, zakładając ogromny garnitur, który trafił później na plakaty i stał się ikoną nie tylko samego występu, ale również i samego wokalisty.

Podczas występu artyści zagrali dziewiętnaście utworów, jednak trzy z nich długo nie trafiały na albumy i wydania wideo, do dziś można znaleźć je tylko w specjalnych wersjach. W 2023 roku we współpracy ze studiem A24 Stop Making Sense zostało zremasterowane. Pierwsze pokazy filmu za granicą odbyły się na jesień i długo nie pojawiała się żadna informacja, że film pojawi się w Polsce. Nie tak dawno okazało się, że film będzie pokazywany w ramach Filmowego Festiwalu Timeless w Warszawie. Cieszymy się, że coś w tej sprawie ruszyło i z zapartym tchem wyczekujemy pokazów we Wrocławiu! 😉

Katarzyna Golec

Gary Clark Jr.

Ponad dziesięć lat temu, zapytany o swoje docelowe brzmienie, odpowiedział: Snoop Dogg spotyka Johna Lee Hookera. Dziś możemy śmiało powiedzieć, że nie był gołosłowny. Ten bluesman z amerykańskiego południa już dawno udowodnił, że świetnie odnajduje się nie tylko w bluesie. Kropkę nad „i” postawił swoim nowym albumem, JPEG RAW, który ukazał się pod koniec marca.

W tym tygodniu w paśmie Artysta Tygodnia króluje Gary Clark Jr.

 

Gary złapał za gitarę w bardzo młodym wieku. Występując gdzie się tylko dało, dość szybko zapracował na miejsce na scenie muzycznej rodzinnego Austin. Machina ruszyła na poważnie, gdy poznał właściciela słynnego klubu Antone’s, który z kolei przedstawił mu Jimmy’ego Vaughana. Brat Steviego Raya stał się mentorem młodego gitarzysty – dzięki niemu ewoluował w profesjonalnego muzyka. To z nim, zaraz po skończeniu szkoły średniej, wyjechał w pierwszą trasę koncertową i dowiedział się z czym się je ten cały show biznes. To też Vaughan zwrócił uwagę Erica Claptona na swojego ucznia.

W 2007 roku Clark Jr. zagrał rolę młodego gitarzysty w Alabamie lat 50′ w Honeydripper w reżyserii Johna Saylesa. Film promował występując na 50 Monterey Jazz Festival. Niedługo potem Clapton zaprosił go na scenę swojego festiwalu Crossroads Guitar. Gary zagrał u boku takich gigantów jak BB King, Buddy Guy, czy Jeff Beck i wzbudził spore zainteresowanie. Scooter Weintraub z Warner Brothers Records (później menadżer artysty) wspominał, że podczas koncertu dostawał SMS-y o treści „kim, do diabła, jest ten facet?”

W 2011 roku Gary Clark Jr. podpisał kontrakt ze wspomnianą wytwórnią. Miał już wtedy na koncie kilka albumów wydanych niezależnie (Worry No More, 101), które jednak nie zyskały szczególnego rozgłosu. Na szczęście jego kolejne wydawnictwa nie podzieliły tego losu. Już Blak and Blu z 2012 roku dotarło do 6 miejsca zestawienia Billboard 200 i przyniosło mu dwie nominacje do nagrody Grammy, w tym jedną wygraną. Zaczęto go porównywać do Jimiego Hendrixa i o ile był to komplement, to Clark Jr zaznaczył, że nigdy nie chciał być niczyim naśladowcą.

Już pierwszy albumem pokazał swoją wszechstronność, łącząc blues z rock and rollem, hip hopem, soulem i r&b. Kolejne płyty, The Story of Sonny Boy Slim i This Land, również pokazały, że nie da się go zaszufladkować jako po prostu bluesmana. Artysta wprowadził do swojej twórczości także elementy hard rockowe oraz reggae, które to pobrzmiewa w jego najbardziej politycznym utworze, This Land. Napisał go pod wpływem frustracji, jaką wywołała w nim polityka Donalda Trumpa oraz konfrontacja z sąsiadem, który sugerując się kolorem skóry Gary’ego, nie wierzył, że ten jest właścicielem 50 akrów ziemi w Teksasie.

Piosenka stała się właściwie jego opus magnum. Dan Salomon z Texas Monthly napisał, że This Land jest dla Gary’ego Clarka Juniora tym samym, co Formation w dyskografii Beyonce i This is America w repertuarze Childish Gambino.

Trzy lata po wydaniu This Land Clark Jr dostał od Steviego Wondera demo utworu zatytułowanego What About The Children. Jako, że aktualnie możemy go słuchać na JPEG RAW, można uznać, że był to początek tworzenia najnowszego krążka. W tamtym okresie muzyk spotkał się ze swoim zespołem (King Zapata, Jon Deas, Elijah Ford, JJ Johnson), by zagrać jam session. Nie mieli żadnego planu, zasad, ani oczekiwań, ale w trakcie okazało się, że to właśnie jest zalążek dla nowego materiału.

Album powstawał w czasie pandemii, protestów po śmierci George’a Floyda i ataku na Kapitol Stanów Zjednoczonych. Gary Clark Jr przelał na papier obawy o przyszłość swoją i swoich dzieci, tworząc muzyczny apel. Rozwinięcie tytułu JPEG RAW to Jealousy, Pride, Envy, Greed; Rules, Alter Ego, Worlds (zazdrość, duma, zachłanność; zasady, alter ego, światy). Te hasła z grubsza streszczają zawartość wydawnictwa. Artysta napisał piosenki o złości, niepewności i zamęcie, ale także o nadziei i potrzebie zjednoczenia się.

To nie tylko płyta o niepokojach politycznych. Jest także krytyką wirtualnego świata, w którym często się zatracamy; wynikiem tęsknoty za szczerymi interakcjami i zmęczenia pozorną perfekcją, która wylewa się z mediów społecznościowych.

W utworze tytułowym Gary śpiewa:

we get easily distracted
when these real conversations need to happen

Muzycznie najnowszy album Clarka Juniora jest tak zróżnicowany, jak powyższy utwór. Artysta nie pierwszy już raz współpracował z producentem Jacobem Scibą, który niby to mimochodem podsuwał mu tradycyjną muzykę afrykańską. Clark Jr nie miał nic przeciwko takiej manipulacji i chętnie skorzystał z inspiracji.

Fantastycznie brzmią fragmenty jazzowe (jak na przykład trąbka Keyona Harrolda w Alone Together) i funkowe (Hearts in Retrograde, czy Funk Witch U z Georgem Clintonem). Dodatkowego kolorytu dodają znakomici goście – poza Clintonem są to Stevie Wonder, Naala i Valerie June.

JPEG RAW to z jednej strony rozszerzenie muzycznych horyzontów autora (które i tak były już szerokie!), ale równocześnie także powrót do korzeni, a dokładniej do dzieciństwa. W chórkach śpiewają bowiem siostry Clarka JunioraSavannah Allee, Shanan Ashlee i Shawn Aleesha, towarzyszki pierwszych występów na rodzinnych spędach. Wokalistki wystąpiły także w teledysku do utworu Maktub i będą towarzyszyć bratu podczas trasy koncertowej – ta rozpocznie się 8 maja w Teksasie.

Idealnym podsumowaniem tej krótkiej opowieści o najnowszej cegiełce w dyskografii Gary’ego Clarka Juniora będą jego własne słowa:

Oddychaj. Wyjdź na zewnątrz i, patrząc w niebo, posłuchaj śpiewu ptaków. Doceń to, co masz. Mam nadzieję, że ten album przyniesie ci nadzieję. Tu wcale nie chodzi o mnie, usuń mnie z tego równania. Ta muzyka jest teraz twoja.

Więcej o Artyście Tygodnia usłyszycie na naszej antenie od poniedziałku do piątku – w audycji Audiostarter o 9:30 i 10:30, następnie o 13:00 oraz zaraz po północy.

 

Marta Łobażewicz

Główna strona artysty
fot. Mike Miller