Ciężko w tym momencie o bardziej fascynujący projekt w szeroko pojętej muzyce gitarowej, niż Mdou Moctar. Pod pseudonimem ich lidera kryje się grupa muzyków pochodząca z Nigeru, blisko związana z ludem Tuaregów. Ich utwory swe korzenie osadziły w dwóch miejscach – pustynnym bluesie saharyjskiego ludu, zwanym tishoumaren oraz w problemach geopolitycznych nękających współczesną Afrykę.
Efektem tych inspiracji są szalone, psychodeliczne protest songi. Na najnowszym albumie Funeral For Justice (którego tytułowy utwór możecie znać już z naszej anteny) centralnym punktem staje się rosnąca destabilizacja w regionie spowodowana coraz silniejszym zagrożeniem terrorystycznym. Mahamadou Souleymane za cel swoich zarzutów obiera jednak nie samych oprawców, co USA i kraje europejskie. Wymowny tytuł Oh France kieruje oskarżycielski palec w stronę byłych kolonizatorów, którzy wpierw zniewolili tutejszych ludzi, a następnie zwrócili im wolność bez jakichkolwiek szans na poprawę ich bytu. Pełne pasji teksty, śpiewane w rodzimym języku tamashek w połączeniu z niepowstrzymaną saharyjską ścianą dźwięku to unikalne doświadczenie, dające nam bliższy wgląd w kulturę i ból tego niezwykłego regionu Afryki.
Taylor Swift to artystka, która osiągnęła wszystkie możliwe komercyjne szczyty w swojej karierze. Została nagrodzona nagrodą grammy aż czternastokrotnie w tym czterokrotnie za album roku, a The Tortured Poets Department– jej najnowsze wydawnictwo z 19 kwietnia – było pierwszym albumem w historii platformy streamingowej Spotify, które miało ponad 300 milionów odtworzeń w ciągu jednego dnia. Lista rekordów i osiągnięć jest długa i zdaje się wciąż rosnąć. Nawet teraz elementem najbardziej zaskakującym i dla niektórych, bądź co bądź frustrującym jest niewyjaśniona zagadka jej fenomenu.
Taylor Swift artystką tygodnia w Radiu LUZ na 91,6 fm.
Artystka czy skutek uboczny kapitalistycznej maszyny sławy? Ten kto obserwuje jej poczynania na scenie muzycznej rozumie, jak bardzo istotny jest osobisty pierwiastek, który otworzył przed nią wiele drzwi i systematycznie buduje jej karierę. Taylor Swift wciąż mocno zakorzeniona jest w kategorii singer/songwriter i podkreślając swoją twórczą niezależność wydeptała ścieżki wielu początkującym artystom w mainstreamie dzisiaj. Fakt kreowania swoich własnych piosenek na podstawie życiowych doświadczeń oraz przeżyć zgromadził jej w ciągu kilkunastu lat kariery, rzeszę bardzo wiernych fanów. Swift umiejętnie porusza się w świetle reflektorów, wypowiada się także o miejscu kobiet w przemyśle muzycznym, o seksizmie i podwójnych standardach. Wywołała publicznie dyskusję o prawach muzyków do ich twórczości po konflikcie z wytwórnią, która sprzedała za jej plecami całą dotychczasową dyskografię. Swift postanowiwszy nagrać ukradzione albumy od nowa zapoczątkowała zupełnie nowy bunt w świecie muzyki. Nie da się ukryć, że to oznaka uprzywilejowanej pozycji w świecie muzyki, zwyczajnie stać ją na to, natomiast nie pozostawia wątpliwości fakt, iż jest to coś przełomowego co może zmienić podejście młodych muzyków i na jakich zasadach podpisują kontrakty z wytwórniami muzycznymi.
Od słodkiego country do osobistego popu
Początki kariery muzycznej Taylor Swift sięgają jej debiutu z 2006 roku, który z perspektywy czasu pozostał słodkim nastoletnim country. Później przyszły dojrzalsze albumy, które nieco więcej odsłaniały – Feraless (2008) z przebojem Love Story i Speak Now (2010) z przejmującą balladą Dear John. Te dwa albumy artystka zdołała nagrać ponownie jako reedycje, do których ma pełne prawa, dzieląc się z fanami wieloma utworami, które nie trafiły na oficjalny album.
Prawdziwy przełom nastąpił na albumie Red, wciąż mocno czerpiącego z country, ale romansującego z muzyką popularną. Album ten nominowany został do nagrody Grammy i przyniósł fanom, jej najbardziej intymny utwór All too well, którego dłuższą wersję artystka ujawniła przy okazji reedycji płyty i towarzyszy mu krótkometrażowy film przez nią wyreżyserowany. All too well to ballada o utracie czegoś wyjątkowego, gwałtownym uczuciu dwudziestolatki do kogoś starszego i niedostępnego, które przeradza się w niezrozumienie i rozpamiętywanie szczegółów. Autorka tworzy intymną atmosferę przy akompaniamencie gitary i opowiada historię poprzez detal, pozostawionego czerwonego szalika, czy zdjęcia z dzieciństwa na gzymsie kominka. Utwór zawiera wiele dojrzałych metafor i bardzo wyróżnia się spośród wielu popularnych szlagierów płyty takich jak: 22, czy We are never getting back together i bardzo dobrze się zestarzał w stosunku do poprzednich płyt.
1989 to kolejna szalona i niespodziewana era w karierze Taylor Swift, która ostatecznie zwraca się w stronę pop mainstreamu z electro brzmieniami i chwytliwymi refrenami. Swift rozpoczyna wieloletnią współpracę z producentem Jackiem Antonoffem, który swój udział będzie miał na każdym z kolejnych jej wydawnictw. 1989 to płyta o wyjściu ze strefy komfortu, przyjaźniach, miłostkach i błądzeniu po ulicach Nowego Jorku. Pozostaje jednym z najlepszych albumów pop w karierze artystki, nagrodzony został w 2016 roku Grammy.
Reputation to dark popowy comeback – roi się tu od mocno elektronicznych rozwiązań, odważnych tekstów odnoszących się do kultury hate’u i jest tutaj więcej z eksperymentu niż na 1989.
W 2019 roku został wydany album Lover – jako pierwszy, do którego Taylor Swift miała pełne prawa. W pastelowych kolorach i z pudrową okładką stał się zupełnym powrotem Taylor do chwytliwego popu z osobistym charakterem, jako że artystka w tym albumie zdecydowała się odnieść do wszystkich odcieni miłości. Najbardziej wyróżniają się utwory Cornelia Street oraz False God.
Kolejny przełom w karierze nastąpił prędko przy okazji pandemii – zamknięta w domu artystka nagrała dwa folkowe albumy we współpracy z Jackiem Antonoffem i Aaronem Dessnerem, dając w końcu upust wspaniałemu pisarstwu, które nie miało okazji się rozwinąć do tego stopnia przy okazji mainstreamowego popu. Folkloreto prawdziwa perełka jej twórczości tak jak jej bliźniacza siostra, nieco smutniejsza Evermore. Te dwa albumy zaowocowały też w ciekawe współprace z Bon Iver oraz zespołem The National.
Midnights wydany w 2022 roku to album koncept – traktuje o nieprzespanych nocach, czasem są to męczące myśli i duchy przeszłości, które nie chcą nas opuścić, a czasem jest to pozytywna refleksja na temat odzyskiwania pewności siebie. Choć trudno mu było pobić fenomen i delikatność Folklore/Evermore – Midnights ma w sobie dużo synth popu i bedroom popu z paroma świetnymi utworami takimi jak Anti-hero czy Midnight Rain. Taylor Swift znowu otwiera przed nami pamiętnik, w którym brokatowym długopisem pisze o swoich słabościach, o rozkwitaniu dla samej siebie, o tym że o pewnych rzeczach nie da się zapomnieć, nawet kiedy się je komuś wybaczy i generalnie o tym co nie pozwala nam zasnąć i sprawia, że przewracamy się na drugą stronę. W tym koncepcie tkwi tak naprawdę przekonująca siła tego albumu. Tak jak w tekście do Anti-hero:Did you hear my covert narcissism I disguise as altruism/Like some kind of congressman? (Tale as old as time)/ I’ll stare directly at the sun but never in the mirror/ It must be exhausting always rooting for the anti-hero. Taylor przyznaje, że trudno jest jej przyjąć za fakt bycia idolką dla milionów, gdy posiada słabości zwykłego śmiertelnika i tak też się postrzega.
Torturowana poetka?
Nieco mroczny, brudny pop, opierający się na konfesyjności i monotonii – ale czy najlepszy i warty rekordów? 19 kwietnia tego roku ukazał się 11 album Taylor Swift – The Tortured Poets Department i wywołał lawiny komentarzy. Niektórzy zdobyli się nawet na stwierdzenie, że aż 32 utwory to przesada, na którą tylko najbogatsi muzycy mogą sobie pozwolić. Dodatkowo taka płodność ze strony artystki może się skończyć szybkim wypaleniem – i trudno się tu nie zgodzić. Pojawiają się pytania, czy osobisty charakter utworów to nadal autentyczność torturowanej poetki, czy też sprytny marketing. Fani jednak nie mają wątpliwości – wiele z utworów na The Tortured Poets Deparment zasługuje na miano najlepszych w karierze Taylor Swift. Wydaje się, że album byłby bardziej spójny w krótszej wersji, a długie współprace z konkretnymi producentami nie działają do końca na jej korzyść.
The Tortured Poets Deparment i jego konfesyjny charakter wypada nieprzekonująco, nie jest to jednak do końca wina tej płyty, co popularności autorki i niemal znikomej prywatności na jaką sobie może pozwolić. Muzycznie wciąż trzymająca poziom, wyznaniowość jest tutaj nieco mniej uporządkowana i ilościowo przytłaczająca za pierwszym przesłuchaniem, ale ma swoje momenty. Oczywiście już na początku wyróżniają się pozytywnie utwory So long London, czy otwierający utwór Fortnight z gościnnym występem Post Malone. Wyraźnie widać tu zmianę estetyki – nie jest już tutaj nawet anti-hero, ale otwarcie antagonistką zamkniętą w psychiatryku. Oczywiście cała ta estetyka jest przesadzona z zamysłem i ironiczna tak jak w utworze Who’s afraid of little old me? Taylor Swift bawi się konceptem torturowanej poetki, nie mianując się nią i oddając hołd w tekście legendom takim jaki Patti Smith.Niemniej nie odejmuje to jej talentu dobrej songwriterki – nieocenzurowane wyznanie też może stanowić dobrą pożywkę inspiracji muzycznej i materiału do płakania wieczorami przy szumie winyla. Płyta zyskuje z każdym przesłuchaniem i zaskakuje spostrzegawczością. Pozwalając sobie na bycie postrzeganą jako szaloną i nieposkromioną Taylor Swift robi coś czego nie robiła do tej pory. Archetyp szalonego geniuszu w końcu nie jest tylko zarezerwowany dla mężczyzn.
Każdego roku dociera do nas gigantyczna wręcz ilość muzyki. Pewną jej część odrzucimy od razu jako nietrafiającą w nasze gusta. Kolejną ocenimy jako przyjemną. Jeszcze następną – świetną. Niewielki wycinek z tego koła będzie w stanie zachwycić nas na tyle, że zostanie z nami na kolejne miesiące, a nawet lata. Jedynie wybrane utwory i albumy będą zaś w stanie zdefiniować dla nas dany rok w muzyce. Dla mnie właśnie nastał ten moment w 2024 roku. Po 6 latach oczekiwania ukazał się bowiem nowy solowy album Kamasiego Washingtona – Fearless Movement
Jak to zwykle bywa w przypadku amerykańskiego saksofonisty rozmiar tego wydawnictwa początkowo przytłacza. 86 minut muzyki. Liczni goście. Jeszcze liczniejsze motywy i gatunki przewijające się przez półtorej godziny prawdziwie oszałamiającej drogi. W przeciwieństwie do monumentalnego, legendarnego już The Epic ciężko jednak nazywać ten album wydawnictwem stricte jazzowym. Washington czerpie bowiem garściami ze znacznej części dorobku afroamerykańskiej kultury ostatnich kilkudziesięciu lat.
Oszałamiające, szalone, trafiające do najgłębszych zakamarków uszu i duszy Prologue spotyka się tu więc z przywodzącym na myśli jazz-funkowe wojaże Herbiego HancockaComputer Love. Ożywcze, psalmowe wręcz The Garden Path harmonijnie koresponduje z fletową medytacją Andre 3000 z pierwszych minut Dream State. Kolejne utwory, na pozór ciężkie do pogodzenia płynnie przechodzą w następny rozdział, dostarczając czystej radości, wzruszenia, oszołomienia, a czasami wszystkich tych uczuć jednocześnie. Każdy kolejny odsłuch ujawnia, że pomimo swojej długości i nastroju wielkości Fearless Movement to niezwykle ciepłe, a wręcz w wielu momentach przystępne wydawnictwo. To nowy rozdział w karierze Washingtona jako kompozytora. W przeciwieństwie do, fantastycznych przecież, poprzedników całość wydaje się faktycznym albumem, a nie zbiorem pojedynczych, znakomitych kompozycji.
Jednakże, w takiej roli utwory te również sprawdzają się znakomicie. Za przykład niech posłuży Get Lit. Wkład legendarnego George’a Clintona od razu mimowolnie skłania nasze ciało do bujania się w przód i w tył. Ten parliamentowy klimat przepuszczony zostaje przez rapowy filtr D Smoke’a i owinięty w bogate, mistrzowskie instrumentarium w efekcie tworząc jedną z najlepszych hip-hopowych kolaboracji ostatnich miesięcy. Ot, mały przykład tego, jak niezwykłym artystą jest KamasiWashington.
Słowo Ajala w języku yoruba opisuje osobę, która jest na drodze ku zwycięstwu. Oznacza to dla słuchaczy najnowszego utworu Ezra Collective kilka rzeczy. Po pierwsze, pięknie nakierowuje nas na zachodnioafrykańskie inspiracje rosnącego ciągle w siłę potentata londyńskiej sceny jazzowej. Po drugie, może być to wyraźna wskazówka, że następca rewelacyjnego albumu Where I’m Meant To Be jest już w drodze. Po trzecie w końcu – jak się z tym tytułem nie zgodzić po usłyszeniu jednej z naszych mocograjowych propozycji na drugi tydzień maja?
Ciężko mi nawet stwierdzić, w którym momencie mijają 4 minuty, które rzekomo ma trwać ten żywiołowy taniec. Napędzani przez niepowstrzymany rytm wspomagany perkusjonaliami i dudniącym w tle basem pędzimy przez kolejne odcinki sekcji dętej, wprawiającej w ekstazę każdy kawałek naszych ciał. Co więcej, prośba zespołu o żywiołowe klaskanie wprowadza nas w stan przywołujący mi na myśl jeden z odcinków programu Top Gear (śpij słodko, aniołku). Gdy już raz zaczniemy rytmicznie uderzać o własne ręce nie ma możliwości przestać. To może być męczące, wręcz wyczerpujące. A mimo to tak niesamowicie przyjemne.
Marzycie o międzygwiezdnych podróżach, ale nie macie pieniędzy, ani czasu by szukać takiej szansy u któregoś z szalonych miliarderów? Mamy dla Was pewną alternatywę. W tym tygodniu na antenie Radia LUZ możecie znaleźć się wśród odległych galaktyk za sprawą tylko i wyłącznie własnych uszu. A to wszystko dzięki Hiatus Kaiyote.
Najnowsze wydawnictwo australijskiej grupy urzeka od pierwszych sekund bogactwem dźwięków i kolorów. Głos Nai Palm delikatnie prowadzi nas przez kolejne fascynujące konstelacje gwiazd, malowane na kosmicznym płótnie przez jej towarzyszy. Niektórych może przytłaczać niezmierzony ogrom wszechświata i czyhające w nim zagrożenia. Hiatus Kayiote tworzą dla nas przyjemnie psychodeliczną oazę, w której wszystko zachęca do dalszych eksploracji. Oraz wyglądania przez teleskop 28 czerwca, gdy ukaże się album Love Heart Cheat Code.
Nie chcę być queerową ikoną. Chcę być ikoną. – powiedział kiedyś wokalista i raper Kevin Abstract. Myślę, że tracki takie jak Tennessee mogą być zrozumiane dokładnie pośrodku pomagania i odrzucania tej reputacji.
Najnowszy singiel byłego frontmana BROCKHAMPTON pokazuje poniekąd powrót artysty do korzeni – muzyka jest sensualna, chwytliwa i skoczna, odchodząc od eksperymentalnych indie-rockowych wpływów obecnych w ostatnim solowym albumie na korzyść cloud rapu. Nic dziwnego, że w intymnym, queerowym utworze idealnie odnalazł się także Lil Nas X – jego wersy są wyraziste i czarujące, a wspólne chórki wokalistów od razu wpadają w ucho.
I just know that I love being used, as long as you make me feel loved
Track przedpremierowo zaprezentowany był na żywo podczas setów Kevinana festiwalu Coachella, gdzie na scenie dołączył do niego Nas X, oraz twórca beatu, raper Quadeca. To kolejna kolaboracja producencka pary od czasu opublikowanego wcześniej tego roku TEXAS BLUE. Współprace te pokazują, że od czasu solowego Blanket, Kevin Abstract czuje się pewnie, zarówno eksperymentując, jak i trzymając się swoich schematów. A my, doceniamy jego formę, wyróżniając jego kolejnegomocograja.
Wydając album PAINLESS, wyróżniony przez nas w zestawieniu najlepszych albumów zagranicznych 2022 roku, Nilüfer Yanya postawiła dla siebie bardzo wysoką poprzeczkę artystyczną. Jej oficjalny singlowy powrót od czasu tego wydania udowadnia, że dla Brytyjki była to zaledwie rozgrzewka.
W Like I Say (I runaway), artystka trzyma w napięciu słuchaczy, bawiąc się balansem pomiędzy spokojem i miękkością płynącą z jej szeptanego wokalu a rozmytą, psychodeliczną instrumentalną stroną. Gdy z rosnącym tempem utwór wskakuje na wyższy bieg, chropowata, zniekształcona gitara zaprasza do wkroczenia w muzyczny świat pełen nietypowych faktur. Wewnątrz niego, czerpiący z shoegaze’u zapętlający się refren wydaje się wiercić dziurę w głowie, a rytm perkusji zaszywa się w każdej części ciała, które zachęcone pozwalają sobie podążać za błyszczącym wokalem.
Jako jeden z najbardziej energicznych utworów Nilüfer w katalogu, Like I Say jest pierwszym przedsmakiem tego, co nadchodzi. Przesłanie singla jest zaskakująco proste – mówi o momencie, w którym zdajesz sobie sprawę, jak cenny jest twój czas. Zgodnie z tą ideą, przekonuję wszystkich, że czas spędzony odsłuchując naszego najnowszego mocograja na zapętleniu, na pewno nie jest stracony…
Czasami specyficzny głos, który można uważać za niedoskonałość, okazuje się najsilniejszym atutem. Przekonała się o tym Baby Rose, której pierwsza autorska piosenka i charakterystyczny, dojrzały kontralt przyniosły wygraną w licealnym Talent Show. Od tamtej pory dojrzewa jako artystka, oferując coraz bardziej soczyste owoce swojej pracy. Zaledwie rok po wydaniu płyty Through And Through Baby Rose powraca z EP Slow Burn, współtworzoną z BADBADNOTGOOD i w pełni wyprodukowaną przez grupę. Utwór One Last Dance, który symbolicznie zamyka album, został wybrany przez Michała Lacha na jednego z mocograjów Radia LUZ, jednak tak mistrzowsko operująca motywem odrodzenia Baby Rose całościowo zasługuje na wyróżnienie jako Artystka Tygodnia.
Slow Burn
2024
Secretly Canadian
Podczas gdy grupa BADBADNOTGOOD zyskała rozgłos wśród fanów szeroko pojętego jazzu, twórczość Baby Rose wciąż czeka na należyte dostrzeżenie – nie tylko w obrębie tego gatunku, soulu czy R&B. To wkład jej instrumentu czyni płytę nie tyle dobrą, co imponującą. Głos Baby Rose pobudza niczym filiżanka czarnej kawy, utrzymując naszą uwagę na drodze podobnej do tej o numerze 95 z Waszyngtonu do Karoliny Północnej, którą Amerykanka wspomina ze swojego dzieciństwa, opisując swój krążek. Już wtedy, przez przeprowadzkę, w jej życiu zrodziła się potrzeba zamknięcia pewnego rozdziału. Każdy z sześciu utworów-przystanków jest składową refleksji, której przedmiotami są dawne miłości i przyjaźnie. Gorycz i głębia wokalu z efektem pogłosu na tle instrumentalnego pejzażu, tworzy krótkometrażowy obraz tęsknoty, żalu, akceptacji i innych emocji tożsamych z procesem trudnego, acz koniecznego pożegnania. Co za tym idzie, pozwolenia sobie na doświadczenie wolności. Slow Burn to bardziej surowa pozycja w dyskografii Baby Rose, tworzącej głównie w cieplejszym obrębie neo soulu. Jednak niezależnie od obieranego kierunku, artystka potrafi w pełni wykorzystywać swój ogromny potencjał.
Through And Through
2023
Secretly Canadian
Okładka albumu Through And Through przedstawia rozmarzoną Baby Rose skąpaną w wyrazistej czerwieni, w stylu sugerującym inspirację przeszłymi dekadami. Rozmazany portret doskonale oddaje drugi, nastrojowy longplay twórczyni. Inspirowana siłą tych o niepowtarzalnych głosach i determinacji, pośród których jest choćby Janis Joplin, Baby Rose w estetycznym akompaniamencie wprost opisuje swoje wówczas najbardziej intymne przeżycia. Warstwa liryczna dotyka głównie sfery uczuciowej, oddając proces leczenia złamanego serca i zaczynania od nowa. Utwór Paranoid sięga głębin morza pełnego lęków, a Sabotage jest pełnym rozpaczy pytaniem o sposób zatrzymania cyklu sabotażu. Natomiast warstwa instrumentalna otula ciągnącymi się jak karmel, nieco eterycznymi i sensualnymi dźwiękami gitary oraz rozluźniającej sekcji rytmicznej, pozwalając spokojnie dryfować do kolejnego portu. Ostatecznie nasza Artystka Tygodnia odzyskuje kontrolę, podnosząc na duchu tych, którzy w swoich zmaganiach czują się samotni. Album zamyka w gospelowym klimacie, wyśpiewując na tle chórków słowa o leczniczej mocy miłości i potrzebie wzajemnego wsparcia.
To Myself
2020
Human Re Sources
Blues i soul to gatunki będące świadectwem ludzkiej emocjonalności. Pomagają szczerze i głęboko przeżywać pochłaniające umysł i ciało uczucia, a co się z tym wiąże, zyskiwać ten rodzaj wolności pozbawiony ciężaru nagromadzonych trosk. Baby Rose już samym debiutem pokazuje terapeutyczną siłę muzyki. Album otwierają ciepłe dźwięki gitary i klawiszy, do których po chwili dołącza kontraltowy wokal, wyrażający rozczarowanie i żal związany z końcem związku, który wydawał się tym właściwym. Każdy kolejny utwór jest niczym rozdział książki o odnajdywaniu w sobie siły. Powieści pełnej smutku, złości i zbyt wielu pytań bez odpowiedzi, opowiedzianej w tonacji zawsze zakończonej nutą nadziei. Ballada All To Myself jest szóstą pozycją na albumie, nagraną za pierwszym podejściem jako najszczerszy wyraz walki z tym rodzajem tęsknoty, który wzbiera o trzeciej nad ranem. Całość kończą Over i Show You, w których Baby Rose patrzy na rozstania z szerszej perspektywy. W wersji Deluxe usłyszymy również Marmot, Damn i August 5th, uzupełniające refleksyjny list do siebie o wspomnienia podjętych w życiu decyzji i gotowość na to, co przyniesie przyszłość.
Mount Kimbie to pochodzący z Wielkiej Brytanii duet złożony z Kaia Camposa oraz Dominica Makera. Podczas 15 – letniej kariery zdążyli przejść przez liczne fazy, jednocześnie nie tracąc swojej unikatowej tożsamości. Począwszy od miksu dubstepu z ambientem, a kończąc na elektronicznym post-punku, można śmiało stwierdzić, że artyści nie boją się eksperymentować z różnymi brzmieniami. Z okazji premiery najnowszego albumu Sunset Violent artystą tygodnia w Akademickim Radiu LUZ zostaje Mount Kimbie.
Maybes
2009
Hotflush Recordings
Początki znajomości KaiaCamposa i DominicaMakera sięgają roku 2006. Panowie studiowali jeszcze wtedy na Southbank University w Londynie, gdzie połączyła ich wspólna sympatia do muzyki. Niedługo po spotkaniuartyści rozpoczęli swoją współpracę, czego owocem stała się wydana w 2009 roku EpkaMaybes.
Jest to wydawnictwo ociekające młodzieńcząszczerością, a jednocześnie bardzo dojrzałe.Długo wybrzmiewające gitarowe akordy to płótno, które duet wypełnia kolorami w postaci licznych sampli i syntezatorów. Wspominając o tym projekcie nie można zapomnieć o genialnym występie duetu w NPR TinyDesk. Na ogół pusty stół obecny na scenie, w tym przypadku pokryty jest masą kabli oraz muzycznych urządzeń. Budowane od zera harmonie hipnotyzują słuchacza oraz wprawiają w zdumienie swoim skomplikowanym procesem. Utwory płynąc jedne po drugim sprawiają, że 17-minutowy występ mija w mgnieniu oka. Pierwszy projekt Mount Kimbie przełamuje schematy oraz tworzy niespotykaną atmosferę, wprowadzając odbiorcę w trans,jednocześnie intrygując swoją pomysłowością.
Crooks & Lovers
2010
Warp Records
Po złotej erze Buriala poprzedzającej jego wydany w 2007 roku album Untrue,dubstepowa scena Wielkiej Brytanii przechodziła swoisty okres stagnacji.Niejednokrotnie można było spotkać się ze stwierdzeniem, że gatunek dotarł do ślepego zaułka. Okazało się to jednak zupełnąnieprawdą. Kiedy amerykańscy DJ-e skupiali się na coraz to bardziej agresywnych brzmieniach, Brytyjczycy postanowili pójść w zupełnie drugą stronę. A mianowicie W post-dubstep, bo tak właśnie krytycy określili falę nowo pojawiającej się muzyki, gdzie królują emocje oraz subtelność. Twarzami nowej epoki w brytyjskiej elektronice stali się m.in. James Blake czy JoyOrbison,leczprzełomowym wydawnictwem z tego okresu okazałsię roku album Crooks & Lovers autorstwa Mount Kimbie, wydany w 2010. Najistotniejszym elementem całej płyty jest jej otwarta przestrzeń. Słuchacz nie jest tu w żaden sposób atakowany, co jednocześnie daje mu możliwość analizy poszczególnych elementówmiksu.W jednym z wywiadów, artyści opisują swój chaotyczny dobór sampli, na których opiera się debiutancki krążek.
Codziennie logowałem się na Last.fm i zaczynałem od Basic Channel, przeskakiwałem do przodu dziesięć lub piętnaście utworów i w niektórych momentach naciskałem play. Na końcu takiej sesji miałem absurdalną liczbę sampli zawierających około piętnastu sekund materiału. Porządkowałem je wszystkie według dat i nazywałem je w stylu „1”, „2”, „3”, więc nie wiem, skąd wzięła się połowa. Niska jakość streamingu Last.fm pomogła w powstaniu całego albumu.
opowiada Kai Campos, czyli ½ duetu. Premiera debiutanckiej płytyMount Kimbie była definiującym momentem dla brytyjskiej sceny, dzięki któremu określenie“dubstepisdead” odeszło w niepamięć.
M.K. 3.5
2021
Warp Records
Rok 2021. Ponad 10 lat po wydaniu swojego kapitalnego debiutu, duet znajdował się w zupełnie innym miejscu (dosłownie i w przenośni). Dominic Maker przeprowadził się z Londynu do Los Angeles, gdzie rozpoczął swoją działalność jako sesyjny producent. Artysta pochwalić się może między innymiznaczącym udziałem w powstawaniu czwartego albumu Jamesa Blake’aAssume Form z 2019 roku czy koprodukcją utworuManyFacedGod z 4:44 Jaya-Z. W międzyczasie, na koncie KaiaCamposa również nie brakowało sukcesów. Drugi członek duetu postanowił pozostać w Wielkiej Brytanii i rozwijać swoją pasję do DJ-owania.Efektem końcowym stały sięwspólna mini-trasa z kultowym producentem Actressczy własny miks z legendarnej serii DJ-Kicks. Pomimo solowych sukcesów, duet nadal chciał współpracować, jednocześnie respektując wybrane przez siebie ścieżki.
MK 3.5 DieCuts||City Planning charakteryzuje dualizm. Podwójnie zatytułowany album składa się z dwóch części, nad którymi artyści pracowali na własną rękę.DieCuts, za które odpowiada DominicMaker,tworzy oniryczną atmosferę poprzez swój nietuzinkowy dobór samplio zróżnicowanym brzmieniu. Goście występujący na pierwszej części płyty,to muzycy obardzo charakterystycznej stylistyce (ciężko znaleźć artystęo głosie podobnym do Danny’egoBrowna). Drugi z członków duetu zaaranżował swoją porcję materiału w nieco inny sposób. City Planning to idealny tytuł dla drugiej części wydanego w 2021 roku albumu. Wielkomiastoweplanowanie określająindustrialowesyntezatory przecinane sporą warstwąreverbuoraz ogromną kompresją.Utwory swobodnie zmieniają się po sobie, co wprowadza słuchacza do wyimaginowanego klubu, w którym późną nocą za deckami stoi Kai Campos. Podwójna natura DieCuts||City Planningreprezentuje to, w czym artyści najlepiej się odnajdują jako solowi producenci. Dzięki swojej zróżnicowanej stylistyce, nie musieli oni iść na żadne kompromisy, przez co powstał jeden z najciekawszych projektów autorstwa Mount Kimbie.
Sunset Violent
2024
Warp Records
Po latach kultywowania elektronicznych tradycji, którymi żyje brytyjska scena, duet Mount Kimbie rozszerza swoje horyzonty. Na najnowszym projekcie artystów zachodzi drastyczna zmiana. Z otwartych kompozycji przepełnionychreverbem oraz ambientowym minimalizmem, duet przenosi swoją twórczą uwagę na klimaty post-punku. SunsetViolentto swoista laurka artystów dla amerykańskich zespołów rockowych z lat 90. Ciężkie gitary przeszywają słuchacza od samego początku, przypominając zespoły pokroju SonicYouth czy mybloodyvalentine.Istotnym aspektem wydawnictwa jest również jego liryczna prostota, będąca zabiegiem zamierzonym. Każdy z utworów opowiada swoją własną historię, jednocześnie zostawiając ślad w pamięci słuchacza przez swoją chwytliwość. Artyści nie zapominają również o swoich elektronicznych korzeniach. Okazjonalne pojawienie się syntezatora czy programowanej perkusji zdecydowanie umacnia tożsamość całego albumu. Z biegiem czasu, Mount Kimbienie przestaje eksperymentować i nadal otwiera muzyczne drzwi zamknięte dla większości artystów.
Rok 2004. Hip-hop od dekady coraz silniej zaznacza swoją obecność w polskim przemyśle muzycznym. Wielokrotnie zrywał już z wizerunkiem ulicznika rapującego o trudach życia ulicy i, eufemistycznie mówiąc, wzajemnym braku sympatii do służb mundurowych. Albumy takie jak Światła Miasta, czy W 63 minuty dookoła świata ukazywały niezwykłe umiejętności zarówno nowożytnych poetów, jak i towarzyszących im producentów. Dwa lata wcześniej ukazał się album, który wywrócił hierarchię najlepszych wydawnictw tego ciągle młodego jeszcze w Polsce gatunku. Była to Muzyka Klasyczna. Stała się ona początkiem działalności jednego z najbardziej legendarnych duetów polskiej muzyki XXI wieku.
Pierwsze spotkanie i Muzyka Klasyczna
Drogi Pezeta i NOONa przecięły się po raz pierwszy kilka lat wcześniej. Na wspomnianym już legendarnym wydawnictwie grupy Grammatik Paweł Kapliński położył słowa na bit Mikołaja Bugajaka do utworu Nie Ma Czasu Pomyśleć. Nocna medytacja nad nieuchronnie przemijającym czasem i o tym, jak łatwo życie może wymknąć się z rąk to jedna z najsłynniejszych kompozycji tego wydawnictwa. Po rozstaniu z Grammatikiem NOON poszukiwał nowych wyzwań, bo, jak sam mówił, “ niespecjalnie interesuje go samopowielanie”. Po wydaniu dwóch płyt w ramach duetu Płomień 81 raper z Ursynowa również zapragnął czegoś więcej. Te ambicje zaowocowały znakomitym wydawnictwem, w którym numery czysto imprezowe jak Seniorita przeplatają się z rapowymi hymnami w rodzaju Ukrytego w Mieście Krzyku.
Album ten to popis zarówno umiejętności liryczno-melodyjnych w wykonaniu Pezeta oraz maestrii w tworzeniu ciepłych, bujających głowę podkładów Bugajaka. Choć pojawiają się tu momenty głębokiej zadumy, jak na przykład w fenomenalnym, płynącym jednym tchem Bez Twarzy, to jednak większość kompozycji skupia się wokół tematów imprezowo-ulicznych. Niezależnie od tematyki i nastroju poziom kręci się cały czas w okolicy najlepszych polskich albumów początku XXI wieku. Pewność siebie rapera. Wszechobecny luz i zabawa słowem. Chęć pokazania, że kultura hip-hopowa to nie tylko przestępczość i patologia, ale przede wszystkim olbrzymia pasja do muzyki. Te rzeczy ujmują od pierwszych sekund. Produkcyjnie jest to jeszcze dość klasycznie zorientowane wydawnictwo. Zrealizowane perfekcyjnie, z ogromnym polotem bity w drugiej połowie albumu stopniowo obniżają swoją temperaturę. Do przejmującego chłodu kolejnego projektu tego duetu jednak ciągle daleko.
Zimno. Zimniej. Najzimniej.
No właśnie – chłód. Wielokrotnie w kontekście Muzyki Poważnej można spotkać się z opiniami, że bitami z tego krążka NOON jest w stanie wyczuwalnie obniżyć temperaturę w każdym pomieszczeniu. Pierwsze kilka minut może dać słuchaczowi poczucie, że rzeczywiście do letniego podkoszulka z Muzyki Klasycznej warto dołożyć co najmniej jedną dodatkową warstwę odzieży. W tym czasie słyszymy apel Kaplińskiego, by wyłączyć nielegalnie pobraną empetrójkę i wrócić do odsłuchu po nabyciu fizycznego wydania. W końcu, jak sam mówi
Tylko raz, możesz tej płyty słuchać pierwszy raz
Potem nadchodzi pierwsza część kompozycji Retro. Wtedy już wiemy, że nawet kurtka zimowa może nie wystarczyć. Szybkie tykanie zegara zostaje nagle przytłumione przez niezwykłe, początkowo wysokie, a z czasem ogłuszająco dudniące w naszych uszach i całym ciele syntezatory. Gdy tylko ucichną odzywają się chłodne niczym listopadowy wiatr nutki, które towarzyszą sekundnikowi aż do wejścia Pezeta. Od razu też wiadomo, że odmierzający czas zegar nie jest jedynie zabiegiem stylistycznym. Padają bowiem słowa:
Co się stało z tymi którzy byli przy moim boku
Co się stało z nim, dla nich łza w oku
Dla nich rap, ale teraz świat jest szybszy, bo
Pieniądz i czas to najwięksi terroryści
Nakreślają one tematycznie kolejne minuty tego niezwykłego wydawnictwa.
I tylko hip hop hobby […]
W 2024 roku bycie raperem o dużej popularności oznacza (przy dobrze prowadzonej karierze) możliwość zarobienia pokaźnej sumy pieniędzy. Część z tego blichtru jest też oczywiście wyolbrzymiona dla poklasku. Choć więc nie każdy sportowy samochód, czy drogi łańcuch faktycznie należy nawet do kogoś z czołówki OLiSU, to ci najwięksi biedy zdecydowanie nie klepią. Dwadzieścia lat temu sytuacja miała się zgoła odmiennie.
Mimo wyjścia z podziemia dobre kilka lat wcześniej hip-hop nie był bowiem branżą dochodową. Wielu z muzyków, których dziś uznaje się za legendy sceny nie miała możliwości, tak jak teraz, podpisania lukratywnego kontraktu reklamowego, bądź prowadzenia sklepu z własnym merchem. Obecnie dla większości artystów są to zaś najbardziej dochodowe sposoby zarobku. Gdy dołożymy do tego wspomniany wyżej proceder zdobywania muzyki poprzez pirackie strony rysuje się nam iście niewesoły krajobraz. Pezet, mimo wydania do tego momentu dwóch albumów z Płomień 81 oraz świetnie sprzedającej się Muzyki Klasycznej wielokrotnie w trakcie trwania Muzyki Poważnejstwierdza, że jest o krok, by odejść od hip-hopu. Na każdym z trzech utworów Retro wspomina przy okazji starych znajomych. Porzucili oni ich kiedyś wspólną pasję na rzecz zwykłej pracy, lub stoczyli się na dno, nie mogąc wyjść ze starych torów, które prowadziły donikąd. W ten sposób stał się wyrzutkiem. Choć robił to, co od zawsze kochał, to stał się obcy dla ludzi, którzy kiedyś byli mu bliscy.
W Branży
Sukces pierwszego wydawnictwa sprawił, że Pezet i NOON zostali wrzuceni w ponure realia przemysłu muzycznego. Naciski od wydawcy, by nagrać kolejną Senioritę. Nocne wojaże. Lejący się ciągłym strumieniem alkohol. To wszystko odcisnęło swoje piętno na Pawle z Ursynowa, który stwierdza
Ta melanże mam z tego tylko fobie
Mam arytmię i mam astmę
Często przekrwione, podkrążone oczy
Cały dzień śpię więc pracuje w nocy
Cały dzień śpię mam depresję z braku światła
Już nie wiem czy ta płyta to jest dla mnie szansa
Wódka i inne napoje wyskokowe stały się zresztą centralnym elementem dwóch utworów na Muzyce Poważnej. W oderwaniu od całości tego wydawnictwa A Mieliśmy Być Poważni… prezentuje się jako, no właśnie, mało poważny opis nocy, w której wszelkie hamulce zniknęły. Szósty Zmysł zmienia ten obraz diametralnie. Pezet, będący dzieckiem za czasów późnej komuny wkraczał jak całe jego pokolenie z ogromnymi nadziejami w nowy, wspaniały świat demokracji. Stary ustrój zostawił im jednak po sobie pokoleniowy ciężar – niezbędność alkoholu jako towarzysza zabawy i smutku. W rezultacie, mimo szansy na zakup markowych ubrań, czy zachodnich produktów na przełomie nowego milenium pierwsze wolne pokolenie dalej uwięzione było w sidłach nałogu.
W tym kraju pijesz, gdy się cieszysz.
Pijesz, gdy jesteś smutny.
Ludzie zmienili miłośc do życia w miłość do wódki.
Zmienili tylko kiedy? Historia nie pamięta.
Wspomnień kalejdoskop
Przesuwając się w dół tracklistyMuzyki Poważnej z każdym kolejnym utworem atmosfera robi się coraz cięższa. Bity NOONa nabierają coraz większej głębi, która jeszcze silniej podkreśla rosnący ból Pezeta. Maestria Bugajaka widoczna jest jak na dłoni w utworze Gubisz Ostrość. Niesamowite, zawodzące sample wokalne i krążące dookoła naszych uszu głębokie syntezatory są w stanie wprawić w zadumę i zmusić do ubrania się cieplej nawet w piękny, słoneczny dzień. Sfera liryczna również stoi na najwyższym poziomie.
Stanowi ona powrót do pierwszego spotkania artystów na utworze grupy Grammatik. Przejmująca historia rapera o nastoletnich imprezach, marzeniach o nowych butach i młodych twarzach, których już przy nim nie ma to lament nad bezlitosnym upływem czasu. Wspomnienia tamtych chwil budzą w Kaplińskim ból z dwóch zupełnie przeciwnych powodów. Z jednej strony widzi swoje destrukcyjne zachowania i błędy, których nie ma już jak naprawić. Z drugiej jednak tęskni do młodzieńczej brawury i naiwności, która w tym momecie opuściła go na dobre.
Zagubienie i rozpacz rapera osiągają swoje apogeum na utworze Dziś. Wszystkie problemy, które spiętrzały się przez poprzednie klikadziesiąt minut spadają na barki Pezeta, aż jego nogi w końcu poddają się pod tym ciężarem. Nie widzi on miejsca dla siebie w otaczającym go, pędzącym świecie. Nie umie wyrazić swoich emocji, nie znajduje zrozumienia innych dla swojej miłości do rapu. Po tym dramatycznym wyznaniu, niby wskazówka wracająca na godzinę dwunastą wskazówka powraca trzecia, ostatnia część Retro. Na światło wychodzą znów wspomnienia byłych miłości, obawa o los brata Małolata w branży muzycznej i strach o przyszłość.
Dziś
Po Muzyce Poważnej drogi Pezeta i NOONa rozeszły się na dobre. W 2007 roku ukazał się album Muzyka Rozrywkowa, którą Kapliński zrywał z oldschoolowymi klimatami pierwszych wydawnictw. Kolejne lata przyniosły mu ugruntowanie pozycji legendy polskiej sceny hip-hopowej, między innymi przez będącą ogromnym sukcesem Muzykę Współczesną z 2019 roku. Bugajak zaś odszedł nieco od głównego nurtu, często na długie lata porzucając hip-hopowe dźwięki z pierwszych lat działalności. Kilka lat temu niespodziewanie dał on nadzieję na powrót legendarnego duetu, odpisując jednemu ze słuchaczy, że zamiast reedycji jednego z dwóch wydawnictw nadchodzi być może coś nowego. Niestety, od tego czasu sprawa ucichła.
Jak więc po latach odbierać Muzykę Poważną? Przede wszystkim – w całości. Tym razem, w przeciwieństwie do poprzednich Artystów Tygodnia nie proponujemy Wam selekcji utworów, które warto poznać na początek. Owszem, single jak Nie Jestem Dawno, czy Szósty Zmysł mogą nakreślić pewne oczekiwania wobec reszty albumu. Dopóki jednak nie usłyszy się pierwszy raz lodowatego podkładu Retro i nie poczuje dogłębnie żywych emocji zamkniętych w tekstach Pezeta na przestrzeni całych czterdziestu kilku minut nie uzyska się wyraźnego obrazu całości. Gubisz Ostrość? Nic bardziej mylnego. 20 lat później widać jak na dłoni, że Muzyka Poważna to album wybitny.
Nasze serwisy używają informacji zapisanych w plikach cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na używanie plików cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki, które możesz zmienić w dowolnej chwili.