W żadnym razie nie będzie to niczym odkrywczym, jeśli przyznam, że gdyby jesień była gatunkiem muzycznym, to brzmiałaby mrocznie, rockowo, a już najzupełniej – post-punkowo. A gdybym miała być już tak całkowicie szczera i dokładna, postawiłabym znak równości między jesiennym brzmieniem a utworem You Got Me.
To prawdopodobnie ostatni przystanek przed najnowszym, długogrającym wydaniem A Place To Bury Strangers – zespół już w najbliższym czasie, bo dokładnie 4 października powróci z nową płytą – Synthesizer. Do tej pory mogliśmy się zachwycać zdecydowanie mocniejszym, a wręcz harsh noiseowym kawałkiem – Disgust, do którego niedawno dołączył jeden z pięciu naszych mocograjów – rzeczone już wcześniej You Got Me.
A Place To Bury Strangers w You Got Me prezentuje dysonans będący jednocześnie wyrazem katastrofizmu i miłości. To zapewnienie trwałości uczucia, jak i strach przed zatraceniem się w nim. Wszak kochanie nie jest najprostszą sprawą, zwłaszcza gdy od środka gryzie jakiś potwór. Dokładnie to widać w teledysku – ten romans z demonem okraszony niepokojącym echem i przyjemnym pobrzękiwaniem gitar.
Dwa lata temu nagradzaliśmy Nilüfer Yanya za tzw. kompletny album Painless, który szturmem wdarł się w nasze zestawienie najlepszych albumów roku. Zawieszony w przestrzeni pomiędzy brudnym gitarowym brzmieniem, a spuścizną elektronicznej Wielkiej Brytanii, nadał songwritterce cech, których z utęsknieniem oczekiwałem też na najnowszym wydawnictwie My Method Actor.
Grunge, indie, shoegaze, a z drugiej strony domieszka trip-hopu czy breakbeatu (tu się kłania Wilma Archer aka gość odpowiedzialny za muzę, który z niejednego gatunku jadł i piekł chleb). No i czy się rozczarowałem? Niekoniecznie, choć najnowszy album dla Ninja Tune jest nieco bardziej statyczny. Miękki i bez zadziora. Może też bardziej ukierunkowany na głos Nilüfer, piosenkowy. Wciąż urzekający – chociaż w inny sposób. I bez zastanowienia, trzymam kciuki za wysokie miejsce My Method Actor w podsumowaniach roku 2024. A w ramach przedsmaku całości Mutations w formie Mocograja, przez cały tydzień for your ears.
Chłód wrześniowego powietrza i zgaszone barwy otoczenia przypominają o zmienności pór roku. Poza tym, stwarzają scenerię sprzyjającą słuchaniu muzyki przeszywającej jak kompozycje trip-hopowego trio Portishead. W sierpniu minęło 30 lat od ich debiutanckiej płyty Dummy. Jednego z kluczowych dzieł gatunku. Z tej okazji przypominamy twórczość zespołu Portishead – Artysty Tygodnia w Radiu LUZ!
Rok 1991 jest znaczącą datą na trip-hopowej osi czasu. To wtedy grupa Massive Attack wydała album Blue Lines, który przyjmuje się za inspirację dla definicji gatunku. Wtedy też wokalistka Beth Gibbons oraz multiinstrumentalista i producent Geoff Barrow uformowali Portishead, nazwę zapożyczając od miasta leżącego nieopodal Bristolu. Kiedy do duetu dołączył gitarzysta Adrian Utley, ich wyjątkowa estetyka nabrała głębi, a trip-hopowy kanon został wzbogacony i ostatecznie ukształtowany.
Dummy
1994
Go! Beat
Album Dummyzostał wydany 22 sierpnia 1994 roku. Jego okładkę zdobi kadr, pochodzący z krótkiego filmu To Kill a Dead Man, autorstwa zespołu Portishead oraz reżysera Alexandra Hemminga. Ta czarno-biała, inspirowana szpiegowskim kinem noir, produkcja jest doskonałym odzwierciedleniem klimatu, jaki kreuje muzyka grupy. Pełnego niepokoju i chłodu, z których oczekiwanie na obecność ostatniego słusznie zapowiada już sam niebieski, nałożony na okładkowe ujęcie filtr. Fragmenty To Kill a Dead Mean wykorzystano także w teledysku do piosenki Sour Times.
Portishead osiągnęli brzmienie debiutanckiej płyty dzięki zapożyczonym z hip-hopu technikom, takim jak samplowanie, zapętlanie oraz skreczowanie. Poza zaczerpniętymi od innych artystów dźwiękami, tworzyli własne, nagrywane na płyty winylowe, które następnie niszczyli w celu osiągnięcia efektu vintage. Plonami tych starannych zabiegów są osobliwe, rytmiczne utwory. Całość jest iście filmowa, ale nie jest to przyjemny seans, a melodramatyczne widowisko. Umiejętnie kierowany wokal Beth Gibbons łagodnie spływa pośród dusznych aranżacji Dummy, momentami ostro przecinając ich krawędzie. by dać wyraz głębokości wyrażanych emocji. Singlami promującymi krążek były odpowiednio: Numb, Sour Times, a także Glory Box – jedna z najpopularniejszych piosenek Portishead. Choć od wydania płyty minęło już 30 lat, Dummywciąż zachwyca innowacyjnością i niepowtarzalnym klimatem.
Portishead
1997
Go!
Brzmienie muzyki Portishead jest na tyle charakterystyczne, że stało się ich znakiem rozpoznawczym. Fakt zatytułowania drugiego albumu studyjnego nazwą zespołu wydaje się więc symboliczny. Okładkę do krążka Portishead, wydanego 29 września 1997 roku, a więc trzy lata po debiucie, zdobi ujęcie z teledysku do jazzująco-industrialnego singla All Mine, który promował album obok Over oraz Only You. Klip do piosenki został wystylizowany na włoski program muzyczny z lat 60 i sugeruje tak samo nostalgiczny charakter muzyki jak w przypadku Dummy. Kolejne dzieło grupy jest jednak bardziej mroczne od poprzednika, przez co wszelkie ciepło instrumentów jest konsekwentnie tłumione. Utwory albumu Portisheadto ścieżka dźwiękowa horroru, który buduje napięcie drżącym brzmieniem smyczków, gęstymi gitarami i atmosferą tajemnicy. Wokal Beth Gibbons wciąż tańczy na skali emocji i natężenia. Trio jednak świadomie wzmocniło swoją surowość i podarowało sobie przestrzeń na jej spójne ujęcie.
Third
2008
Island Records
Dotychczasową dyskografię Portishead można nazwać trylogią. Pomiędzy drugim, a trzecim i jednocześnie ostatnim do tej pory, studyjnym albumem Thirdzostała wydana jedynie płyta z nagraniem koncertowym Roseland NYC Live – rok temu zremasterowana. Wydarzenie, które odbyło się rok po premierze Portishead było zresztą niezwykłe, ponieważ wzięła w nim udział orkiestra symfoniczna, która za pomocą dźwięków żywych instrumentów wzbogaciła wykonania wybranych piosenek. Zaraz po tym zespół zawiesił działalność na kilka lat, by wrócić do studia z pokładami inspiracji i podzielić się nowymi wynikami pracy dopiero 28 kwietnia 2008 roku.
Portishead chcieli zachować swoją charakterystyczną, muzyczną tożsamość, jednocześnie unikając powtarzania utartych schematów. Wprowadzili innowacje, takie jak zastąpienie sampli żywą perkusją, co można wyraźnie usłyszeć m.in. w utworze Nylon Smile, używali analogowych syntezatorów, a w celu dopełnienia folkowo-elektronicznej ballady The Rip, wykorzystali zabawkową gitarę. Thirdto nie album wyraźnie trip-hopowy, a zabarwiony inspiracjami zaczerpniętymi z podgatunków rocka. Jednocześnie odważny i nie mniej fascynujący. Jeśli faktycznie ostatni – godny bycia w finale.
Uczuciowa szczerość w tanecznej odsłonie. Najnowszy singiel Dominiki Płonki redefiniuje brzmienie współczesnej sercowej ballady i ukazuje talent wokalistki do opisywania emocji w prosty, a za razem poetycki sposób. Utwór POP Mocograjem na 91 i 6 FM!
Po świetnie przyjętych singlach nie mam czasu na sb czy jak to jest, artystka w dalszym ciągu kontynuuje passę wspaniałych produkcji. Tytułowy pop jest dla młodej wokalistki tylko punktem wyjścia, bo przeplata się tutaj z subtelnością R&B czy zwinną dynamiką Dance’u. Wszystko dzieje się za sprawą Dawida Płonki oraz Gabrysi Cichy, czyli duetu, który niejednokrotnie zajmował się podkładami na utworach Dominiki.
Niedługo po ukazaniu się singla, artystka podzieliła się również datą premiery swojego debiutanckiego albumu zatytułowanego Dominika Daniela. Już 18 października dowiemy się co kryje pozostałych dziewięć znaków zapytania obecnych na preordzerze płyty. Rok 2024 to rok świetnych debiutów i myślę, że Dominika Płonka również przywita się z szerszym gronem słuchaczy naprawdę mocnym materiałem. Ja z pewnością będę się rozpływał w dźwiękach albumu, na który z czasem zacząłem wyczekiwać coraz bardziej.
A$AP Rocky to postać, której tak na prawdę nie trzeba przedstawiać. Raper zdefiniował hip-hopowe brzmienie nowojorskiego Harlemu ubiegłej dekady. W wyczekiwaniu na najnowszy krążek artysty o tytule DON’T BE DUMB powoli otrzymujemy pierwsze muzyczne wizytówki, czego spodziewać się po nowym materiale artysty.
Najnowszy singiel nie zwiedza tak lubianych przez Rocky’ego psychodelicznych fuzji, lecz stawia na absolutną zabawę formą chwytliwego bangera. Prosty podkład autorstwa Hitkidd’a zabarwia charyzma, którą A$AP świecił już od początku swojej kariery. Kilka odsłuchów wystarczy, aby subtelna melodia zsamplowanego fletu w połączeniu z ciężką 808 zagościły na dłużej w pamięci niejednego słuchacza.
Wybranie Taylor Swif jako jednego z flagowych singli do promowania najnowszego krążka harlemskiego MC to dosyć ciekawa decyzja przez fakt, że utwór wyciekł w 2022 roku, zaraz po premierowym wykonaniu na festiwalu Rolling Loud w Lizbonie. Początkowo nie był on również brany pod uwagę podczas doboru materiału na najnowszy projekt rapera, lecz finalnie trafił na serwisy streamingowe 30 sierpnia bieżącego roku.Poza samym utworem, do sieci trafił również nagrany w Kijowie teledysk, za którego reżyserię odpowiadali Vania Heymann oraz Gal Muggia. O ile samo wideo trwa 3 minuty oraz 13 sekund, przetworzenie abstrakcji jaką przesiąknięty jest klip zajmuje ładnych parę godzin. Pies w garniturze czytający gazetę, delfin wyłaniający się z kałuży czy płonący samochód wbity w czwarte piętro bloku mieszkalnego to kilka z dziesiątek elementów wyjętych rodem z barwnego snu dziecka o bujnej wyobraźni.
Wszystko wskazuje na to, że DON’T BE DUMB może być najbardziej ambitnym materiałem A$AP’a Rocky’ego. Plejada produkcyjnych gwiazd pokroju Madlib’a czy The Alchemist’a utwierdza w przekonaniu, że będziemy mieli do czynienia z topowymi produkcjami pełnymi pionierskich rozwiązań. Pytanie czy długo wyczekiwany następca TESTING zapoczątkuje nowy rozdział w karierze harlemskiego rapera? Na odpowiedź będziemy musieli poczekać do tegorocznej jesieni, podczas której Rocky ma szansę przypieczętować swój status współczesnej legendy amerykańskiego hip-hopu.
Powakacyjny powrót do rutyny oraz powolne odejście lata w formę nostalgicznego wspomnienia bywają bezlitosne. Na szczęście za sprawą kanadyjskiego producenta Caribou, tegoroczne lato zostaje oficjalnie przedłużone! Najnowszy singiel artysty zabiera w podróż do krainy pełnej egzotyki oraz ciepła, w której króluje beztroska.
Najnowszy singiel Dana Snaitha po części odkrywa również jego nowe oblicze. Działający od ponad dwudziestu lat producent ma na swoim koncie już 10 krążków pod trzema różnymi pseudonimami, lecz dopiero od niedawna produkcje Snaitha mają tak taneczne zabarwienie. Wypuszczony w lutym utwór Honey był debiutem nowego, mocno basowego brzmienia – i zdecydowanie nie zawiodł! Come Find Me również nie stroni od zabawy niskimi częstotliwościami, lecz stawia na bardziej subtelne brzmienie pełne barwnych syntezatorów oraz aksamitnych wokali. Całą audio rzeczywistość wspiera prosta, choć niezawodna taneczna perkusja.
Wraz z premierą singla, otrzymaliśmy również datę premiery najnowszego albumu od Caribou. Honey – bo tak zatytułowany został ten projekt – ukarze się już 4 października na wszystkich serwisach streamingowych. Osobiście nie mogę się doczekać tego, co przygotował dla nas Snaith. Myślę, że taka rozgrzewająca dawka energii będzie czymś wspaniałym na chłód zimowych wieczorów, kiedy znów stęsknimy się letnimi upałami.
W tym tygodniu jednym z mocograjow Akademickiego Radia LUZ została propozycja z prawdziwym pazurem – prawdziwa rozkosz dla miłośników ciężkiej muzy! Mowa tu o noise rockowym kawałku Domek Z Kart autorstwa killer goodbyes, a więc dobrze prosperującej gwiazdy rocka.
Domek Z Kart lirycznie traktuje o udawanym byciu sobą, a także o kruchości tego pozornego wizerunku. Łatwo jest złamać takie hermetyczne poczucie swojego jestestwa, ale i równie szybko można je postawić na nowo. Jednak czy warto?
Przecież nie od dziś wiadomo, że karty nie są najlepszym surowcem, z którego można zbudować dom… Dom? Raczej domek – nie ma przypadku w tym, że w tekście użyto zdrobnienia. Choć spieszczenia z reguły mają melioratywny wydźwięk, tak tutaj wyraz domek należy odczytać opozycyjnie. Wszak w tym przypadku domek wyśmiewa krótkotrwały (i zakłamany) obraz osoby, która na siłę nie chce być sobą.
W Memphis krowie dzwonki zamieniamy w tym miesiącu na jazzowe trąbki. Soczysty Jot (ang. Juicy J) powiększył swój dorobek artystyczny o kolejny album.
I wspiął się z nim nawet na pierwsze miejsce Apple Music… w kategorii Jazz.
Ravenite Social Club to piękny mariaż spokojnych instrumentów dętych, pianina, szczypty perkusji i wybijającego się na pierwszy plan klasycznego, triolowego flow Juiciego.
To you natomiast, to kolejna piękna laurka w stronę Koopsta Knicca, Gangsta Boo, Lorda Infamousa i innych.
Rozliczenie z przeszłością? Brzmi bardziej jak chwila zadumy w fotelu podczas odwiedzin w rodzinnych stronach.
Kim jest Robert Glasper? Nominowany 11 razy, wywołany na scenę pięciokrotnie, bo tyle Grammy w kategoriach jazzowych zdobył. Pianista współpracujący z raperami i nie tylko. W mocograju odpowiada za klawisze. Emi Secrest? Również jazz, niestety z jedną nominacją. Również współprace z raperami. Juicy J’a nie muszę chyba przedstawiać…
Nick Cave & The Bad Seeds oraz płyta Wild God to coś, na co chyba wszyscy czekaliśmy. A jeśli nie wszyscy, to przynajmniej my, jako Radio LUZ, odliczaliśmy dni do premiery krążka. Wszak od marca, wraz z wypuszczeniem singla Wild God, zastanawialiśmy się, co tym razem przygotował Nick Cave. Zapowiadało się niewinnie (ale tylko przez początkowe dziesięć sekund tytułowego utworu), stawiając tym samym wysokie oczekiwania, a także i lekki, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu, niedosyt. Właściwie to niedosyt połączony z ekscytacją. Oczekiwanie na finał, a więc na konkretną datę – 30.08.2024, dzień wydania całości Wild God. Wprawdzie Nick Cave & The Bad Seeds co jakiś czas uchylali rąbka tajemnicy, udostępniając Frogs i Long Dark Night, to wciąż trudno było pojąć, czego będziemy mogli się spodziewać.
Teraz, po premierze, z czystym sumieniem należy przyznać, że Nick Cave wciąż jest w formie. I to jakiej! Wild God obfituje we wspaniałe rockowe brzmienia, będące najwyższym wyrazem uczuć, czego absolutnym zwieńczeniem są wybitne teksty, które są niczym poezja. Czego dowodzi utwór Final Rescue Attempt.
Pianino połączone z czułym, niemalże bez skazy głosem, a w dodatku ten tekst-wiersz to po prostu klasyczny Nick Cave. Bajka! Nie da się nad tym nie rozpływać. Choć można się poczuć lekko zaatakowanym, bo Final Rescue Attempt, jak i cały Wild God, to sztuka rozczulająca serce i duszę. Działa na wszystkie zmysły, dosłownie zaczynając od środka.
Modyfikując lekko tekst Final Rescue Attempt, należy stwierdzić tylko jedno – Wild God to dzieło, które zostało wydane w samą porę.
W momencie, w którym świat zaczyna się walić (w końcu lato niestety dobiega kresu…), miłość i tak pozostaje na swoim miejscu. Na swoim miejscu? A więc gdzie? To proste – miłość jest wszędzie. A przynajmniej w ten sposób traktuje Love Is Everywhere, piosenka czarującego duetu Magdalena Bay. Utwór pochodzi z ich najnowszego wydania – Imaginal Disc, czyli uroczego, jednakże i momentami zadziornego, synth-popowego krążka. Album ten to swego rodzaju liryczna, z uwagi na moc emocji, podróż w naprawdę tanecznej odsłonie.
Trzeba przyznać, że funkowe disco brzmi całkiem znajomo. I nie, nie chodzi mi tu o mickiewiczowskie “Miej serce i patrzaj w serce”, choć to również trafne spostrzeżenie. Co jednak bardziej niż w oczy, rzuca się w uszy, to melodia, której dźwięki są dziwnie podobne do tych proponowanych przez Lil Yachty’ego. Mowa tu o piosence running out of time – jej beat jest niemalże bliźniaczy z Love Is Everywhere. Otóż i Mica Tannenbaum, i Matthew Lewin mieli swój udział przy tworzeniu kawałka running out of time, stąd brak wątpliwości, że oba utwory mają ze sobą wiele wspólnego.
Nasze serwisy używają informacji zapisanych w plikach cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na używanie plików cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki, które możesz zmienić w dowolnej chwili.