Archiwum

Rose Gray – First

Rose Gray nie mogła wybrać lepszego tytułu swojego krążka niż Louder, Please, który w tym wypadku (oprócz pełnienia funkcji nazywającej) staje się także instrukcją obsługi. Jej debiutancki album aż prosi się o włączenie go naprawdę, ale to naprawdę głośno, aby w pełni zatopić się w jej taneczno-popowym świecie.

Klubowa kraina, którą stworzyła, jest odzwierciedleniem tego, gdzie Rose odnajduje się najlepiej. To właśnie parkiet, emocje, muzyka i ludyczna atmosfera sprawiają, że wszelkie miłosne rozterki odchodzą w niepamięć. Choć Gray nie ma zamiaru się poddawać i zdaje sobie przy tym sprawę z tego, że miłość czy tęsknota to uczucia, z którymi jeszcze będzie musiała się mierzyć. Mimo to wraca do swojego świata, bo tam jest jej dom i, niezależnie od okoliczności, czuje się w nim dobrze.

W First zwierzyła się ze swojego niechlubnego zamiłowania do konkurencyjności. Sama Rose nie jest z tego dumna i stara się z tym walczyć. I chyba robi to w najlepszy sposób – tworząc piosenkę. W dodatku jaką…

Utwór już po pierwszym przesłuchaniu porywa do tańca. Wszystko to za sprawą tych łobuziarskich dźwięków, które są wynikową połączenia drum’n’bassu, garażowego brzmienia, a nawet i dubstepu. First to kawałek kompletny: ma pełne prawo do statusu utworu, który rozgrzeje każdą imprezę i jednocześnie służy zrozumieniu własnej psyche.

Paulina Madej

Pink Siifu – LAST ONE ALIVE’!

Eksperymenty, eksperymenty, eksperymenty. Choć Pink Siifu nie zaliczyłbym do artystów najbardziej konsekwentnych w kwestii jakości publikowanych projektów, najnowszy album rapera BLACK’!ANTIQUE zaskakuje przekraczaniem granic. W Radiu LUZ lubimy wszystkie kamienie szlachetne, ale przede wszystkim nieoszlifowane diamenty, a właśnie takowym jest utwór LAST ONE ALIVE’!, czyli jeden z pięciu nowych Mocograjów. 

BLACK’!ANTIQUE to nowa odsłona Siifu, pełna potężnego przesteru i przestrzeni. Surowe beaty łączą w sobie intensywność i lekkość, co wprowadza słuchacza w nieco oniryczny świat. Momentami jest to brzmienie wyjęte rodem ze starych projektów JPEGMAFII, tworzonych jeszcze pod ksywką Devon Hendryx. Spoiwem dla całego krążka staje się paranoiczny niepokój, który Siifu przemyca swoim wokalem gdzieś pomiędzy głośnymi falami pociętych dźwięków.  

Jako fan wszystkich nieszablonowych prób w rapie, BLACK’!ANTIQUE zaliczam do grona eksperymentów zdecydowanie udanych. Mocno kibicuje Pink Siifu i wierzę, że pierwsze wyjście poza artystyczną strefę komfortu nie będzie ostatnim, bo ten krążek jest naprawdę świeży. 

Jędrzej Śmiałowski

Adam Bałdych – Canon

Najpierw słyszymy klawisze fortepianu. To kartki opowieści, która zaraz zacznie przewijać się przed naszymi oczami. Nosi ona tytuł Canon. Gdy rozlegają się pierwsze dźwięki skrzypiec Adama Bałdycha pojawiają się słowa (a może raczej obrazy?). Cichutko początkowo swoje dwa grosze dorzuca saksofon. Historia zaczyna następnie wibrować i drgać delikatnymi uderzeniami o membranę, gdy dołącza się perkusja, wspierana strunami kontrabasu. Solo skrzypiec i saksofonu przeplatają się następnie w harmonijnym, oszałamiającym tańcu, który wieńczy finał podobny do początku. Nutki fortepianu niczym ostatnie strony książki prowadzą nas delikatnie ku końcowi.

Album Portraits narodził się jako próba stworzenia muzyki zainspirowanej materiałami historycznymi z II wojny światowej. W efekcie Bałdych zaczął zadawać sobie pytania o samo sedno ludzkiej natury. O brutalny kontrast między zdolnością człowieka do stwarzania i destrukcji. Ten niepokój słychać w dramaturgii i ciągłym rozedrganiu rytmu oraz melodii. Mrok spowija szczególnie drugą część albumu, z dogłębnie przygniatającym Depths Of Earth oraz mistycznym Vision (Talking To Jesus). Nawet w tak ciężkich momentach nie sposób jednak zignorować nieprawdopodobnego wręcz piękna kompozycji oraz wykonania tych historii. Każdy z członków kwintetu prezentuje najwyższy kunszt swego instrumentu. Sam Bałdych kolejny raz zaś udowadnia, że ze swym wyjątkowym, renesansowym towarzyszem jest w stanie zrobić wszystko. Czy w formie zadziwiających pizzicato, czy z użyciem smyczka poetyckość jego gry zachwyca w każdym momencie jej doświadczania. Możecie się przekonać o tym w tym tygodniu na antenie Radia LUZ w paśmie mocograjów.

Michał Lach

Saalfrat Alarhaji – Empiryk

Mamy to! Po wielu miesiącach czekania, Ignorant 2 w końcu trafia na serwisy streamingowe, tym samym dopinając drugi projekt autorstwa Saalfrata Alarhaji. Czy głód po debiutanckim albumie 1 został zaspokojony? Dwudaniowy Ignorant żywi słuchacza tłustym hip-hopem i powszechną nonszalancją. Mocograje Radia Luz zasila utwór Empiryk – wysokokaloryczny posiłek dla każdego fana bezprecedensowych brzmień prosto z polskiego podwórka. 

Twórczość Saalfrata to świat pełen enigm i tajemniczości. Zapowiedzi? Po co to komu, w końcu przecież wyjdzie, kiedy to kwestia umowna. Tak było w przypadku płyty Ignorant 2, która dostępna była do odsłuchu na Youtubie już od kilku miesięcy, a dopiero od 16 stycznia możemy słuchać jej na streamingach. Inną opcją było załapanie się na mocno ograniczone w ilości CD, które dostać można było na koncertach z trasy Nowy Materiał czy po szybkim zakupie przez Instagramowy DM. Ja załapałem się na jedną z jedenastu sztuk podwójnej wersji Ignoranta dostępnej jeszcze przed trasą i już po pierwszym odsłuchu wiedziałem, że mam do czynienia z projektem zupełnie innym niż 1. 

Zarówno Empiryk, jak i cały Ignorant to eksperyment z brzmieniem, w którym widać absolutną zajawkę brzmieniem amerykańskiego podziemia. Takich podkładów nie powstydziłby się MIKE czy Earl Sweatshirt. Szkice z mocno przetworzonych sampli dopełnia trapowy element futuryzmu, a kompozycje często rozkręca ciężki bas o nieco brudnym, ale jakże klimatycznym miksie. Do mamuciej wagi niskich częstotliwości dochodzi liryka Saalfrata, gdzie serie unikatowych one-linerów składają się na metafory z masą odniesień i kulturowych smaczków. Słowem – nie spotkacie drugiego takiego tekściarza jak Saalfrat.  

Nurt kreatywnego podejścia do hip-hopu rozkwita na polskiej scenie i bardzo cieszyć może fakt tak dużego zróżnicowania pod względem stylistycznym. W marcu czeka nas nowa płyta Ziomców, którzy singlami pokazali, że idą w zupełnie innym kierunku niż sugerować mogłoby Dolla Mixtape. Na teraz pozostaje nam cieszyć się drugą częścią Ignoranta, a jeżeli nie zdarzyło wam się jeszcze sprawdzić wydawnictw Saalfrata – mocno do tego zachęcam, bo jest to brzmienie mocno odświeżające sprawdzone schematy szeroko pojętego rapu. 

Jędrzej Śmiałowski

Hanka Łubieńska x Przyborowski – Basy

Zgodnie z tytułem bas wychodzi tutaj przed szereg i już od pierwszych dźwięków łaskocze nas po żebrach. I bardzo słusznie, bo nie od dzisiaj wiadomo, że to właśnie te najniższe dźwięki są tymi kluczowymi w utworach. Tak na pewno jest w najnowszym singlu Hanki Łubieńskiej i Przyborowskiego który zajmuje miejsce na liście naszych mocograjów w tym tygodniu.

Niech basy masują,
a masy baunsują

Piękna gra słów refrenu jest niczym samospełniająca się afirmacja. Ciężko oprzeć się rytmicznemu riffowi grającego basu i wtórującemu mu saksofonowi. Instrumenty prowadzą ze sobą spokojny dialog, ale gwarantuję że nim zacznie się zwrotka, wasze ciała będą już radośnie pląsać w jego rytmie.

Piosenka traktuje o tym jak muzyka potrafi przenosić w czasie i jednocześnie udowadnia prawdziwość tej tezy. Intrygujący, kompletnie wciągający klimat pozwala wyłączyć się z fizycznego świata i przenieść w ten zupełnie inny, wewnętrzny, ale równie rzeczywisty, oddziałujący na nasze zmysły. Bilet w tę międzyświatową podróż sponsoruje solo wcześniej wspomnianego saksofonu. Przygotujcie- jak sugeruje tekst utworu- słuchawki i sprawdźcie koniecznie gdzie Was przeniosą Basy.

Justyna Kalbarczyk

 

DJ Dying – INA SPOT

Sztandar brzmień łódzkiej elektroniki od lat już nosi logo ekipy Ruchy47. Zasilający szeregi ekipy DJ Dying ponownie pokazuje, jak efektywnie eksperymentować na przetartych już szlakach. W paśmie Mocograjowych wyróżnień Akademickie Radio Luz nie mogło pominąć EP-ki KILL FRIENZY!!!! – wybitnego ukazania jakości i niebywałej formy wirtuozów footworku z naszego rodzimego podwórka. 

Zeszłoroczne Loonies autorstwa DJa Dyinga dało nam namiastkę tego, jaki potencjał drzemie w wizjonerskich produkcjach łódzkiego elektronika. Utrzymywane w 160 BPM-ach kompozycje emanowały ułożonym chaosem oraz ściskającą dynamiką. Rytmiczny majstersztyk jukeowych klimatów w połączeniu z nietuzinkowym doborem sampli i tekstur dał nam najbardziej rozbudowany i spójny materiał w dyskografii łódzkiego producenta. Nie inaczej jest na najnowszej EP-ce KILL FRIENZY!!!!. Stonowana subtelność i pocięty minimalizm w połączeniu z dzikością barwnych perkusjonaliów tworzą intymny klimat z niemałą dozą klubowej przewózki. Samplowy dualizm kompozycji przechodzi w pierwszej części osacza tajemniczością, żeby chwilę później rozwinąć się za sprawą pięknego i jakże subtelnego pianina i kontrabasu. 

Cieszyć może fakt, że ekipa łódzkich Ruchów po latach działalności zaczyna otrzymywać należne laury. Świadczyć może o tym występ na festiwalu Audioriver czy też coraz większa popularność świetnego podcastu chłopaków, w którym świetnie przedstawiają najciekawsze nowinki z muzycznego świata. W oczekiwaniu na kolejne świeżynki, zalecam zapoznać się z pełną dyskografią DJa Dyinga. Uwierzcie mi jest w czym kopać, bo zarówno Loonies, jak i pozostałe produkcje ze stajni Ruchów pozostawiają poczucie niemałego spełnienia i satysfakcji, że w Polsce również natknąć można się na materiały klasy światowej.  

Jędrzej Śmiałowski

 

Bad Bunny – DtMF

Muzyczna pocztówka z przeszłości, przesycona nostalgią za chwilami, które minęły szybciej, niż zdążyliśmy je uchwycić.

Bad Bunny, w DtMF z właściwą sobie szczerością, opowiada o ulotności codziennych momentów – tych, które wydawały się zbyt zwyczajne, by je zapamiętać, a teraz wracają jak ciche wyrzuty sumienia. Drobne gesty, znajome twarze, miejsca, które kiedyś były tłem życia – wszystko to stapia się w jedno zamglone wspomnienie, które chciałoby się zatrzymać, choć na chwilę. W warstwie muzycznej tradycyjne dźwięki Portoryko płynnie łączą się z nowoczesnym reggaetonem, tworząc melancholijną, ale znajomą atmosferę. To dźwięk dawnych ulic, rozmów przy wspólnym stole i nieuchwytnych chwil, które – zanim zdążyliśmy je docenić – stały się przeszłością.

W kontekście całego albumu Debí Tirar Más Fotos utwór ten staje się sercem opowieści – opowieści o tożsamości, korzeniach i miłości do miejsca, które choć się zmienia, wciąż pozostaje domem.

 

Łucja Krzywoń

Mac Miller – 5 Dollar Pony Rides

Równo 5 lat po wydanym pośmiertnie albumie Circles na serwisy streamingowe trafiło kolejne, być może ostatnie już zagubione dzieło Maca Millera. W przeciwieństwie do następcy albumu Swimming z 2020 roku Ballonerism to znacznie wcześniejszy wycinek historii rapera z Pittsburgha. Nagrany na początku 2014 roku ostatecznie posłużył za kreatywne preludium do mixtape’u Faces, sam jednak nigdy nie ujrzał oficjalnie światła dziennego. Aż do teraz.

Ciężko pisać o twórczości Maca obiektywnie. Jasne, mógłbym opowiadać teraz o tym, jak bardzo słychać, że Balloonerism powstawało w formie mocno improwizowanych jam sessions i że bliżej mu momentami do neo-soulu, czy neo-jazzu, niż rapu. To prawdopodobnie najbardziej eksperymentalne dzieło Millera, zachwycające lekkością i przestrzenią niektórych podkładów, utrzymanych zdecydowanie w bliskich niebieskiemu odcieniach. No właśnie, tylko czy to ma aż tak wielkie znaczenie?

Twórczość niewielu artystów niesie bowiem tak silne przesłanie emocjonalne dla tak wielu ludzi, jak właśnie Maca. Szczególnie wspomniane już duo Swimming i Circles pokazało w jeszcze jaśniejszym świetle jego wrażliwość, zagubienie i przede wszystkim szczerość by mówić o tym, że życie bywa bardzo ciężkie. Ballonerism również przesączone jest melancholią, przytłoczeniem dorosłością i pragnieniem rapera, by wyrwać się za wszelką cenę z szarości i beznadziei. Najczęściej destruktywnie dla siebie dzięki narkotykom. Zamykający album wstrząsający Tomorrow Will Never Know z każdym kolejnym odsłuchem zaś staje się coraz cięższy do przetworzenia, biorąc pod uwagę okoliczności śmierci McCormicka.

Mimo wszystko nie jestem w stanie odbierać Ballonerism inaczej, niż pięknej, przypadkowo odnalezionej pamiątki po zmarłym przyjacielu. Choć wzbudza smutek i łzy przypomina, jak wyjątkowa była jego obecność. A niewiele jest tu piękniejszych momentów, niż prześliczne 5 Dollar Pony Rides. W tym tygodniu więc będziemy Wam go prezentować na antenie Radia LUZ jako mocograj.

Michał Lach

Clairo — Sexy to Someone

sexy to someone clairo cover

Clairo wróciła.

Po trzech latach przerwy od albumów (wydając w międzyczasie wyłącznie utwory wspierające cele charytatywne lub współprace z innymi artystami) Claire Cottrill opublikowała pierwszy singiel zapowiadający trzeci (third times the…) longplay w jej dorobku, zatytułowany Charm. Przygotowujące nas Sexy to Someone jest wyznacznikiem nowego brzmienia, które idealnie podsumowuje jej karierę, stojąc stylistycznie pomiędzy debiutanckim Immunity i najświeższym Sling. A te porównania nie powinny dziwić, zwłaszcza że wokalistka od dawna w swojej muzyce odzwierciedla dorastanie, a jej brzmienie zmienia się wraz z życiem i dojrzałością.

Sexy to Someone przyciąga słuchaczy, sięgając po ciepło i instrumentację znaną ze Sling (wyprodukowanym przez Jacka Antonoffa), jednocześnie łącząc je z bardziej energiczną perkusją i paletą dźwiękową Immunity (które powstawało w kolaboracji z członkiem Vampire Weekend, Rostamem Batmanglij). Tym razem, Clairo użycza pomocy od Leona Michelsa – jego wpływy około-soul’owe są zwłaszcza słyszalne w harmonijnym flecie Cottrill, którego znajdziemy w akustycznej oprawie utworu, oraz w inspirowanych latami 70. rozmytych gitarach, które poruszają się gdzieś pomiędzy psychodelicznym folkiem a jazzem.

Wszystko to sprawia, że Sexy to Someone brzmi trochę jak na nowo odkryty staroć, schowany gdzieś w regale pomiędzy nagraniami Motown, który po odtworzeniu uświadamia ci, że twoje uczucia są uniwersalne i ponadczasowe. Wokal Claire jest rześki, oddychający i przytulny, a tekst, typowo dla artystki porusza swoją ludzkością, tęsknotą i subtelnością. Autorka wie jednak, jak poradzić sobie z tym emocjonalnym bagażem – Sexy to Someone pozwala zrozumieć swój własny świat w uniwersalny sposób, zostawiając jednocześnie muzycznie miejsce na taniec i zabawę.

Pozwólcie Clairo oczarować was jej najnowszym utworem, wyróżnionym przez nas na 91.6 FM. Sexy to Someone otrzymuje status mocograja!

Charm, najnowszy album Clairo zostanie wydany już 12 lipca.

Mikołaj Domalewski

tenpenny – Kraków

tenpenny - Kraków

Nieważne czy mieszkasz we Wrocławiu, Trójmieście, czy Warszawie, na pewno dobrze wiesz, gdzie szukać Krakowa. Tenpenny nie rzuca nowego miasta na hiphopową mapę, ale dumnie dołącza do reprezentacji brudnego południa z nowym ep i numerem Kraków.

Kraków to jeden z 7 utworów, które tenpenny umieścił na swoim najnowszym projekcie. Na przekór panującej za oknem porze roku dostajemy maj EP. Zamiast wiosennego ciepła przynosi na nasze głośniki chłodne stilo w postaci zimowej pocztówki z wielkiego miasta. Penny przedefiniowuje trueschool, zostawiając w nim bezpardonowy realtalk i pewność siebie, a wplatając w nie groove i pokorę. 

Jak sam mówi „przed chwilą byłem uczniem, dziś chcą mówić na mnie mistrz”. Nie wiem, od kogo się uczył, bo od miesięcy szukam kogoś z podobnym przelotem na naszej rodzimej scenie hip-hopowej – póki co bezowocnie. Kraków i cała twórczość tenpennego to wyjątkowy muzyczny pomost między starą szkołą i cloud rapem. Na próżno szukać takiego brzmienia w głównym nurcie, czy nawet odmętach podziemia. Żyjemy w dobie kiedy home-recording i bycie self made twórcą nie jest niczym nowym. Musimy pamiętać o docenianiu artystów, którzy potrafią przełożyć swoją autorską wizję na spójną, jakościową muzykę. Myślę, że tenpenny to jeden z tych graczy, na których już za moment przyjdzie pora, bo ciężko odmówić mu czegokolwiek. Mamy sprawne pióro, angażujący klimat, szczerość i różnorodność. Przekonajcie się sami, zanim będzie o nim głośno!

Dawid Sas