Archiwum

MGMT – Mother Nature

mgmt mother nature

Powrócili. Niczym ostatnie ciepłe wspomnienie lata. Nie obyło się bez drobnych wzruszeń. To jakby spotkać po długim czasie starego znajomego, z którym łączy nas wiele pięknych chwil. A jak inaczej mówić o MGMT? Zawieszona pomiędzy ciepłymi promieniami słońca twórczość duetu przywołuje tyle miłych wspomnień, że z pewnością byłoby o czym opowiadać. Teraz historia otrzymuje kolejny rozdział. W lutym przyszłego roku ukaże się pod tytułem Loss of Life, a w ostatnie Halloween poznaliśmy jego pierwszy zwiastun. Gotowi na spotkanie z matką naturą w towarzystwie starych znajomych?

Antek Winiarski

Łona & Konieczny & Krupa – PAN DAREK

Czasem ciężko jest zacząć. Rozmowę, pracę domową, pisanie artykułu o najnowszym mocograju w Radiu LUZ. Problemem może być złośliwa wena, brak energii, lub chęci. Istnieje jednak prosty sposób, jak otrząsnąć się z chandry. Rozmowa o swoich zainteresowaniach. Czasem jednak potrzebujemy do tego czyjeś spostrzegawczości i odrobiny dobrej chęci. Tak jak w przypadku Łony, który niewinnym pytaniem o pasję do wędkowania rozpoczyna taksówkarskie misterium z Panem Darkiem w roli kapłana.

Album TAXI, z którego pochodzi ten utwór był najbardziej wyczekiwanym przeze mnie polskim wydawnictwem tego roku. Po kilku(nastu) odsłuchach mogę śmiało stwierdzić, że oczekiwania przebił on kilkukrotnie. Warstwa liryczna, będąca sumą rozmów ze szczecińskimi taksówkarzami, przepuszczona przez maestrię słowną Adama Zielińskiego to rzecz iście wyjątkowa. Na pozór bardzo zawężony temat stanowi zbiór przepełnionych uważnością dla drugiego człowieka historii zza kierownicy taryfy. O rozczarowaniach i zmęczeniu codziennością. O małych radościach i wielkich tragediach. O pięknie relacji, która może nawiązać się między dwoma obcymi ludźmi w trakcie kilkunastominutowej podróży.

Andrzej Konieczny i Kacper Krupa z zespołu Siema Ziemia wynoszą owe historie na poziom iście kosmiczny. Wybuchowy refren PANA DARKA sprawia, że ciężko nie zachwycić się na myśl o pasji, z jaką tytułowy kierowca rozprawiał o swych płetwiastych muzach. Równie ciężko nie uronić łez słysząc rozdzierającą serce historię dwóch ukraińskich braci w 10 PYTANIACH. Każdy utwór to wycinek ludzkiego życia, zamknięty w formie muzycznej perełki.

Co by tu jeszcze powiedzieć ŻEBY NIE SKŁAMAĆ ? Może na przykład to – plebiscyt na mój (polski) album roku uważam za zamknięty.

Michał Lach

Pejzaż – Szepty

pejzaż list

Jak głośne potrafią być Szepty? Ich siła nierzadko tkwi w niebywałej lekkości, z jaką są wypowiadane. Częściej rodzą pytania, aniżeli odpowiedzi. Czy są to pełne nadziei obietnice lepszego jutra? Czy może jedynie echo tego, co już nigdy nie powróci? Wyłaniający się pośród kontrastów Pejzaż kryje w sobie wiele tajemnic. Jedno jest pewne:

Szeptów trzeba słuchać wnikliwie.

To trochę jak z czytaniem Listu – odpowiedzi być może znajdują się gdzieś między wierszami. Czasem będzie to kilka słonecznych melodii, garść sampli z muzyki przełomu lat 90/00 i solidna dawka nostalgicznej atmosfery. Z drugiej strony, czy potrzeba czegoś więcej? Pozwólmy Szeptom wybrzmieć za nas.

Antek Winiarski

Devendra Banhart

Devendra Banhart, wenezuelczyk o duszy melancholika, 22 września wydał swój jedenasty album dowodząc, że eklektyczność w muzyce jest niezwykle istotna. Flying Wig to album oniryczny, istna puszka pandory, która po odsłuchaniu wywołuje niesamowite poczucie tęsknoty za nieistniejącym. Jest w tym albumie nuta modernistycznego podejścia do muzyki, co sugeruje niebiesko-metaliczna okładka nie ukazująca twarzy artysty. Banhart nie wyzbywa się jednak swojej folkowej natury, natomiast przeobraża ją w gładki, miejski indie pop/folk eksperymentując z gitarowymi brzmieniami i syntezatorami. Przede wszystkim Flying Wig to owoc przyjaźni z multiinstrumentalistką Cate Le Bon, która dzieli z artystą nie tylko wspólną wizję, ale także tytuł albumu Oh Me, Oh My, z 2002 i w jej przypadku 2009 roku. 

Sami artyści mówią o tym albumie jako wydawnictwie traktującym o wdzięczności, przekształcaniu zranień w piękno przeżywania i doświadczania. Według Banharta smutek ma za zadanie przekształcić rozpacz w piękno sztuki, a sama rozpacz ubrana jest w najpiękniejszy strój. 

Devendra Banhart artystą tygodnia w Radiu Luz na 91,6 fm.

Devendra Obi Banhart, artysta o wenezuelskich korzeniach urodzony w Teksasie, przekracza granice gatunków. Łącząc akustyczny folk i psychodelę oraz tworząc teksty oparte o strumień świadomości. Banhart spędził większość swojego dzieciństwa w rodzinnym Caracas. Po powrocie do Stanów Zjednoczonych studiował przez pewien czas w San Francisco Art Institute, zanim ostatecznie skupił się na karierze muzycznej. Pierwszym albumem, który przyniósł Banhartowi szeroką uwagę, był Oh Me Oh My… (2002). Jego elastyczne podejście do pisania piosenek, w połączeniu z zamiłowaniem do niezwykłości i surrealizmu, zyskało przychylność krytyków muzycznych przyglądających się jego karierze. Wraz ze wzrostem popularności, albumy Banharta w tym Niño Rojo i Rejoicing in the Hands (oba z 2004 roku), Cripple Crow (2005) i Smokey Rolls down Thunder Canyon (2007) stały się bardziej rozbudowane. Następnie wydał What Will We Be (2009), Mala (2013), Ape in Pink Marble (2016) i Ma (2019). Poprzez okazjonalne użycie języka hiszpańskiego oraz stylistyki Tropicálii ujawnia się jego latynoski sznyt.  Oprócz stosowania różnych stylów muzycznych, zapożyczał z różnych form sztuki literackiej i wizualnej. Te ostatnie były szczególnie interesujące dla Banharta, który był także artystą wizualnym. Zbiór jego rysunków, obrazów, fotografii i prac mieszanych, I Left My Noodle on Ramen Street, został opublikowany w 2015 roku.

Miejska melancholia

Flying Wig jest niezwykle ezoterycznym wydawnictwem. Nagrany w studiu otoczonym sekwojami przywodzi na myśl medytację w ciemnym lesie lub też spoglądanie na oddaloną przestrzeń miejską i powolne jej kontemplowanie. Płyta wyprodukowana przez walijską wielbicielkę art-rocka Cate Le Bon nabrała temperamentu Benharta przybierając kolory niebieskiego, tęsknego folku w zupełnie nietradycyjnym znaczeniu. 

Dziesięć utworów na Flying Wig tematycznie oscyluje wokół kwestii złamanego serca, przebaczenia i przeobrażenia cierpienia w coś szlachetniejszego. Czerpiąc inspiracje z poematu japońskiego mistrza haiku Kobayashiego Issa pt “This Dewdrop World” artysta przeobraża przygnębiającą tematykę w przeżycie duchowe. Są to piosenki używające zaskakujących historii, przeobrażonych na współczesną modłę, bo pojawiają się w nich zgubione ładowarki od telefonów, czy uciekające zakonnice. Devendra Banhart uwspółcześnia odwieczne ludzkie zagubienie i nie stroni od wtrąceń ponadczasowych. 

Flying Wig rzeczywiście podnosi na duchu, a wręcz wznosi słuchacza gdzieś ponad kłęby chmur w iskrzącą od dźwięków kontemplację rzeczywistości. Król freak folku nie pozostawia z klasycznym pojmowaniem ballad i muzyki, jako wartko płynącej historii. Unikając akustycznego instrumentarium Banhart operuje ezoteryką, sennością syntezatora podszytym rockowym pomrukiem. Skupienie się na elektronice sprawia, że senność tego wydawnictwa jest urzekająca i brak w niej marazmu. Delikatny wokal uwodzi i opowiada historie warte wysłuchania. 

Devendra Banhart operuje też estetyką queerową ubierając do okładki niebieską suknię Issey Miyake i perły. Kreację prezentował także w ostatnich występach na żywo m. in. na festiwalu Cusica w Caracas, w Wenezueli. Tłumaczy, że nie chodzi o jego tożsamość seksualną, ale połączenie z kobiecą stroną doświadczania, tak jak kiedy w dzieciństwie ubierał suknie matki. Banhart znany jest z bycia zwolennikiem androgenicznego ruchu  Haight-Ashbury z lat sześćdziesiątych XX wieku, który osadzał piosenki w dzielnicy Castro w San Francisco. Zabawa gatunkiem, tożsamością, otwartością na różne rodzaje ekspresji wyróżniają go jako artystę. 

Dziwność i zagadkowość – Flying Wig jest przekonującym albumem pełnym transcendencji z automatycznej perkusji w oniryczną stronę muzyki kojarzącej się z niektórymi wydawnictwami Beach House, czy Slowdive. W utworze tytułowym podmiot liryczny przyjmuje perspektywę peruki zwisającej ze statywu mikrofonu. Czy można dziwniej i  zabawniej opisać samotność przeżywania?

Intrygująca jest również historia w utworach Charger oraz Nun. Smutek przełamywany jest tu poprzez zabawę z tekstem, w którym Banhart przedstawia historię zagubionej ładowarki, czy uciekającej zakonnicy za pomocą haiku. Czerpiąc z japońskiej duchowości Banhart pozostawia swoją muzyczną narrację w duchu ezoterycznym korzystając z nietypowych rozwiązań muzycznych. Skupienie się na syntezatorach skutkuje ciepłym i wszechobecnym szumem, unoszącą się fantazją, która grozi niskim szeptem, że w każdej chwili może uciec. Wprowadza słuchacza w niezwykły stan uniesienia, momentu transcendencji do innej rzeczywistości. Wydane 22 września Flying Wig pełne jest mistycznego charakteru z miejskim pomrukiem. Dziesięć niesamowitych utworów tworzy spójną całość. Prostota haiku przeplata się z próbą eksperymentu z gitarą, perkusją, czy nawet wstawkami chóralnymi.

Devendra Banhart to artysta wielowymiarowy. Swoją muzyką stara się opowiedzieć jak najwięcej historii, wyróżnić jak najwięcej perspektyw, jakie można przyjąć względem relacji międzyludzkich. Jednocześnie nie pozostaje nudny, wciąż poszukuje i eksperymentuje ze swoją muzyką zachowując niepowtarzalny styl, podkreślając swoje wenezuelskie korzenie. Jego muzyka to przede wszystkim zabawa dźwiękiem i nieustanne poszukiwania nowych inspiracji w kulturze i folku, który stał się kiedyś jego główną ścieżką tworzenia muzyki i budowaniu na nim swojego wizerunku artystycznego.

Julia Prus

Public Memory – Clocktower Époque

public memory elegiac beat

Nie ukrywam zaskoczenia nowym albumem Public Memory. Czwarte solowe wydawnictwo Roberta Tohera (znanego z post-rockowych grup Apse i Eraas) kontynuuje podążanie mroczną ścieżką wytyczoną na swoim poprzedniku, tym razem mocno skręcając w trip-hop. Efekt końcowy? Fenomenalny. Płyta Elegiac Beat to doskonały przykład nowoczesnego spojrzenia na gatunek i stworzenia czegoś oryginalnego, przy jednoczesnym uniknięciu powielania sprawdzonych schematów. Highlightów znajdziemy tu całą masę, choć gdybym miał wybrać jeden, reprezentatywny, byłby to Clocktower Époque. Już od pierwszych sekund kradnie całą uwagę, by chwilę później uderzyć zimnymi synthami, ogromem świetnie dobranych sampli i przede wszystkim czarującym wokalem. W dodatku idealnie sprawdza się jako kawałek otwierający płytę – momentalnie zaostrza apetyt na kolejne utwory. Nadchodzące miesiące należą do tych, podczas których mroczniejsze brzmienia biorą u mnie górę. Czuję, że Public Memory będzie mieć w tym jakiś udział.

Antek Winiarski

Nation of Language – I Will Never Learn

nation of language strange disciple

Tegoroczna edycja OFF Festivalu zapisze się w mojej pamięci jako krótka, lecz intensywna. Obecny tylko jednego dnia, szedłem praktycznie z koncertu na koncert, nierzadko ignorując przerwy na odpoczynek. Jeden z nich, wybrany dość spontanicznie, okazał się być strzałem w dziesiątkę. Nigdzie indziej bowiem nie czułem się tak sentymentalnie jak podczas koncertu Nation of Language.

Z drugiej strony, zakorzeniony w ejtisowym synth-popie zespół to coś znacznie więcej niż nostalgia. Artyści w unikalny sposób odświeżają brzmienie lat 80, nadając mu nowy kształt i jednocześnie oddając pewnego rodzaju hołd tej jakże przebojowej dekadzie. Doskonałym tego przykładem jest ich nowy album Strange Disciple, wśród tracklisty którego widnieje nasz nowy mocograj I Will Never Learn. Majestatyczny utwór zamykający krążek skłania do tańca, choć taniec ten należy do bardziej powolnych, wypełnionych emocjami.

Dobrze się składa, ponieważ Nation of Language, poza naszym mocograjem, jest także aktualnie wyróżnionym Artystą Tygodnia. Gorąco zachęcamy do lektury artykułu Zuzanny Kopij na temat zespołu, a jeśli włączycie Radio LUZ o 13:00 i o północy, dowiecie się na ich temat jeszcze więcej! A, no i oczywiście wypatrujcie I Will Never Learn o każdej pełnej godzinie na 91.6 FM.

Antek Winiarski

Mitski – My Love Mine All Mine

mitski the land is inhospitable and so are we

Półtora roku temu albumem Laurel Hell narzuciła szybkie, skoczne tempo, ubierając je w popowo-dyskotekowe dźwięki. Impreza zdawała się nie mieć końca, jednak prędzej czy później po każdym zmierzchu musi nastać świt. Dynamiczne ruchy bliższe nocnemu parkietowi ustępują łagodnemu kołysaniu, powolnemu krzątaniu się tu i tam czy przesiadywaniu pod ciepłym kocykiem. Co w takiej sytuacji dobiega naszych uszu? Jedni powiedzą nic. Okej. Ja natomiast odkurzam głęboko leżące w szafie, stare winyle lub stawiam na Mitski i jej najnowszy krążek The Land Is Inhospitable And So Are We.

Zamknięte w nieco powyżej pół godziny jedenaście utworów otula jeden po drugim, a mnie na dłuższą chwilę zatrzymuje My Love Mine All Mine. To właśnie on działa niczym ścieżka dźwiękowa do wspomnianego końca imprezy o piątej nad ranem. Zatopiony w żywym instrumentarium folku, americany oraz country wprawia w głęboki trans, dorównując atmosferze ulubionych, zakurzonych winyli. Może czas wpleść nieco nowości w szeregi mojej kolekcji?

Antek Winiarski

Matthew Halsall – Natural Movement

Mam takie momenty w życiu (jak pewnie każdy), gdy niczego mi się nie chce. Niezależnie, czy na głowie mam obowiązki trudne, czy błahe. Ba, często w ogóle nie mam przed sobą żadnego zadania. Mimo to niemoc przejmuje moje ciało i umysł, jednocześnie nie pozwalając mi przerwać impasu drobną, bądź większą przyjemnością. Przecież na nią nie zasłużyłem. Mam coś zrobić. Tylko w sumie co? I jak?

Na ten i pokrewne mu stany przytłoczenia rzeczywistością mam na szczęście muzyczne remedium. Medytacje Matthew Halsalla to stały element mojej codzienności od około 2 lat, gdy zapoznałem się z albumem Salute To The Sun. Niezwykle melodyjne podejście do spiritual jazzu, znacznie mniej szalone od rewolucyjnych poszukiwań chociażby małżeństwa Coltrane’ów, czy Pharoah Sandersa to balsam dla mojej duszy i rozkosz dla uszu. Sprawia, że znów czuję się dobrze, a napięcie może znaleźć ujście.

Nie inaczej jest w przypadku utworu Natural Movement, wyróżnionego tytułem mocograja w Radiu LUZ. Jedna z najlepszych kompozycji z wydanego niedawno albumu An Ever Changing View to popis lidera zespołu. Energiczny temat porywa słuchacza niczym rwąca rzeka. W żadnym wypadku nie jest to jednak zagrożenie. Co najwyżej szansa na docenienie siły i piękna natury. A jednocześnie kunsztu Brytyjczyka i jego zespołu.

Michał Lach

Smash Mouth

Smash Mouth to jedna z tych grup muzycznych, które weszły do historii jako symbol ery lat 90. i wczesnych 2000. Dzięki przebojowi All Star oraz wielu innym hitom zespół zyskał ogromną popularność na całym świecie. Ale historia tej ikonicznej grupy to nie tylko chwile świetności, to także wiele wyzwań i zwrotów akcji. 4 września świat pożegnał założyciela i wieloletniego frontmana zespołu – Stevena Harwella. Z tego powodu uczcijmy Smash Mouth jako Artystów Tygodnia w Radiu LUZ.

 

Historia Smash Mouth sięga lat 90. i ma swoje korzenie w San Jose, Kalifornia. Grupa została założona przez Steve’a Harwella, Grega Campa, Paula DeLisle’a i Kevina Colemana. Początkowo zespół grał w miejscowych klubach, wykonując muzykę z gatunku garage rock. Ich niekonwencjonalny styl przyciągał uwagę, ale prawdziwa przełomowa chwila nadeszła, gdy zespół podpisał kontrakt z Interscope Records.

W 1997 roku Smash Mouth wydał swój debiutancki album, Fush Yu Mang. Album ten zawierał przebojową piosenkę Walking on the Sun, która stała się hitem i wprowadziła zespół na scenę międzynarodową. Ich mieszanka rocka, popu i ska była oryginalna i przyjemna dla słuchaczy, co przyczyniło się do sukcesu albumu.

Największą chyba chwilą w karierze Smash Mouth było wydanie piosenki All Star w 1999 roku. Piosenka ta stała się prawdziwym hymnem tamtej epoki i zdobyła ogromną popularność. All Star stała się też nieodłączną częścią kultury masowej, pojawiając się w wielu filmach, reklamach i grach wideo. Czy trzeba przypominać o zielonym ogrze? Charakterystyczny refren utworu „Hey now, you’re an all star, get your game on, go play” stał się niezapomniany. Już nawet nie wspominając o alternatywnym życiu tych wersów w kulturze memów.

Po ogromnym sukcesie All Star Smash Mouth zmagał się z trudnościami. Kolejne albumy nie odnosiły już takich sukcesów, a zespół zaczął tracić na popularności. Krytycy zarzucali im powtarzalność i brak innowacji w muzyce. Mimo to Smash Mouth nadal trwał i tworzył nową muzykę.

W latach 2010-2011 zespół znalazł się w centrum uwagi mediów, gdy doszło do konfliktu między wokalistą Steve’em Harwellem a publicznością podczas koncertu. Wybuchowa natura Harwella i kontrowersyjne zachowanie na scenie przyciągnęły uwagę mediów społecznościowych. Mimo to, zespół odnalazł drogę do przywrócenia swojej popularności dzięki koncertom i występom na festiwalach.

Smash Mouth może i nie osiągnęło już takiego sukcesu jak w latach 90., ale ich muzyka pozostaje ważnym elementem historii muzyki pop-rockowej. Przez wiele lat zespół dostarczał ludziom przeboje, które do dziś pozostają w pamięci wielu słuchaczy. All Star czy cover I’m A Believer to niewątpliwe dziedzictwo, na które nie zasługujemy, ale z godnością je pielęgnujemy i lekko ckliwie wspominamy.

Historia Smash Mouth to historia przekształceń, sukcesów i trudności. Od małego zespołu grającego w lokalnych klubach do międzynarodowej sławy, Smash Mouth przeszło wiele etapów. Ich przeboje wciąż żyją w świadomości słuchaczy, a All Star pozostaje niezapomnianym hymnem lat 90.
Pomimo licznych przekształceń składu, duch pozostawał, niewątpliwy duch Steve’a Harwella. Gdzie uplasuje się zespół pod wodzą Zacha Goode’a? Czas pokaże.

Kacper Kociuba

Nubya Garcia – Lean In

Któryż to już utwór od kolejnej artystki z Wysp Brytyjskich zostaje nagrodzony tytułem mocograja w Radiu LUZ w 2023 roku? Do wielce zacnego towarzystwa, do którego należą już między innymi Yazmin Lacey, czy Jessie Ware dołącza właśnie Nubya Garcia. Jedna z czołowych postaci londyńskiej sceny jazzowej, wypuszczającej coraz to nowe i bardziej kolorowe kwiaty zaprezentowała niedawno światu singiel Lean In.

Jest to pierwsze solowe wydawnictwo saksofonistki od czasu SOURCE ⧺ WE MOVE z 2021 roku, zawierającego remixy utworów z jej znakomitego albumu SOURCE. Garcia była już jednak w tym roku częścią jednej z najważniejszych premier ze świata jazzu. Razem z rzeszą londyńskich muzyków pod koniec 2020 roku brała ona udział w tworzeniu spektakularnego London Brew. Albumu, jak sama nazwa sugeruje, będącego hołdem dla legendarnego Bitches Brew Milesa Davisa. Podobnie jak pierwowzór, w znacznej mierze improwizowanym.

Wracając jednak do teraźniejszości. Energię Lean In idealnie opisuje sama zainteresowana. Jest to manifestacja potrzeby, by oddać się szaleństwu życia, podążać za jego nurtem. Przyzwolenie, by wszechświat sam napędzał rzeczywistość dookoła. Wiara, że wszystko w ten sposób ułoży się na odpowiednim miejscu. Jeśli za drogowskaz na tej drodze posłużyć ma coś równie spektakularnego jak ciepłe dźwięki płynące z saksofonu Garcii, to jestem skłonny pochylić się nad tą koncepcją.

Michał Lach