Jeden z najważniejszych powrotów 2024 roku na polskiej scenie przy pierwszym kontakcie wydaje się mało spektakularny. Powolne tempo, dziwna na pozór tematyka, jeszcze dziwniejszy tytuł. Cóż najlepszego wymyślił Kamil Pivot po 6 latach nieobecności? Piosenkę o robieniu stołu?
Dokładnie tak. Drew-Kam to nazwa, jak można przypuszczać, przyszłego potentata przemysłu stolarskiego. Stawiającego na jakość bardziej niż ilość, gdyż, podobnie jak w przypadku bitu, czas wykonywania zamówień będzie najpewniej nieśpieszny. W końcu mamy do czynienia z nowicjuszem, dopiero odkrywającym tajniki tworzenia mebli. Jego determinację stworzenia czegoś namacalnego i trwałego słychać jednak praktycznie w każdej linijce. No właśnie, ale czy na pewno chodzi tu o stół? Czy może bardziej o stworzenie muzyki, która świadomie idzie pod prąd każdemu tiktokowemu trendowi? A może o to, by przy tworzeniu (niezależnie, czy mebla, czy utworu) móc zatrzymać na chwilę pędzący nieubłaganie czas i odnaleźć na nowo to, co naprawdę ważne?
Tyle pytań. Tak wiele gier słownych. Cztery nogi. Jeden stół. I jedyny w swoim rodzaju Kamil Pivot.
Są takie utwory, w których jeden element jest w stanie całkowicie zmienić ich odbiór. Niezależnie, czy mowa tutaj o bicie, samplu, basie, czy wokalu. Bez niego po odsłuchu prawdopodobnie w głowie zostałaby myśl:
To było przyjemne
I nic więcej. Tak prawdopodobnie miałaby się sytuacja z utworem One Last Dance, gdyby zostawić w nim sam zespół BADBADNOTGOOD. Niezwykle przyjazne dla ucha i ducha odprężające dźwięki to bowiem jedynie tło dla oszałamiającego wokalu Baby Rose.
Billie Holiday. Nina Simone. Zawsze, gdy w mojej głowie pojawiają się podobne porównania wiem, że mam do czynienia ze zjawiskiem wyjątkowym. Bo też ciężko określić mi określić ten głos i emocje w nim zawarte inaczej niż właśnie w ten sposób. Niczym gorąca czekolada z wyraźną nutą goryczy osolona łzami kapiącymi powoli z oczu pozostawia po sobie na końcu języka całą paletę smaków. I choć jest to sycące doświadczenie, to ciężko nie sięgnąć od razu po kolejną filiżankę.
Od jakiegoś czasu widać w popie trend sięgania po bardziej klubowe i eksperymentalne schematy (tak jak w naszych niedawnych mocograjachVon Dutch, Britpop, starszym f@k€, czy w twórczości indie darling Caroline Polachek). Pomijając fakt, że gatunki te bywają tak płynne, że często jeden przechodzi w drugi bez ostrzeżenia, uważam, że jest to idealny kierunek do odświeżenia tego typu muzyki. A powrót FKA twigs po dwuletniej przerwie, we współpracy z brytyjskim duo Two Shell podręcznikowo udowadnia, dlaczego powinny zacierać się coraz częściej.
Już od pierwszych sekund czujemy, że nie mamy do czynienia z typowym dance-popem, pomimo wyraźnego tanecznego rytmu. Zniekształcony głos Tahliah przeskakujący z jednej strony głębokiego basu na drugą jest zaledwie zapowiedzią wszystkich niesamowitych eksperymentów, które możemy znaleźć w tym tracku. I tak jak nieszablonowe projekty często stawiają za bardzo na awangardę i gubią swój balans, Talk To Me ma konkretny pomysł na to, czym chce być i świetnie odnajduje się w szalonej produkcji. A właśnie ta glitchowa, błyszcząca i zbliżająca się nawet do miana hyperpopu produkcja pomimo wszystkich nietypowych akcentów nie rezygnuje jednak z najważniejszej cechy w tracku tego typu – wyjątkowo wspaniale się przy nim kręci nóżką.
Little Simz — niezależna ikona brytyjskiego rapu w nowej odsłonie
Little Simz, czyli kryjąca się pod tym pseudonimem Simbiatu ’Simbi’ Abisola Abiola Ajikawo, to jedna z najwybitniejszych reprezentantek współczesnej sceny hip-hopowej. Od początku kariery muzycznej pozostaje w zgodzie z własnymi wartościami, szczera i odważna. Z każdym kolejnym wydawnictwem udowadnia, że nie tylko nie boi się eksperymentować, ale też ciągle dąży do muzycznego rozwoju.
Nie inaczej jest w przypadku niedawno wydanej EPki Drop 7, blendu gatunków i najśmielszej odsłonie raperki do czasu. Z okazji tego wydawnictwa, w Radiu LUZ celebrujemy całokształt jej twórczości i przypominamy jej najważniejsze dzieła.
Drop 7
2024
Age 101 Music · AWAL
Rzadko zdarza się, by 15-minutowe wydawnictwo poniosło się takim echem po muzycznym świecie. Mowa o tu jednak o EPce jednej z najlepszych współczesnych raperek, która porzuca w znacznej części organiczne brzmienia na rzecz EDM-owej produkcji. Seria Age 101: Drop zawsze była dla Little Simz okazją do rozluźnienia konwencji i zabawy formą oraz tekstem. Drop 7 nosi jednak w sobie oznaki czegoś znacznie więcej. Wyprodukowany wspólnie z brytyjskim DJ-em Jakwobem projekt wydaje się być zapowiedzią nowego brzmienia, które może na dłużej zagościć również na innych projektach Simbi. Baile funk, silniejsze niż wcześniej zanurzenie w grime’ie, czy zwrotka po portugalsku to tylko kilka atrakcji tego fascynującego wydawnictwa. Te nowości perfekcyjnie łączą się w finale z tą bardziej znaną słuchaczom instrumentalną stroną artystki, która coraz chętniej używa swojego głosu do śpiewu. Pozostaje tylko czekać, czym Simz zaskoczy nas na kolejnym albumie.
Nasza selekcja:
GREY Area
2019
Age 101 Music · AWAL
GREY Area to trzeci studyjny album Little Simz, a zarazem pierwszy, który dał jej rozgłos w Anglii, jak i poza jej granicami. To intensywna, osobista i refleksyjna płyta, w której raperka eksploruje różnorodne tematy związane z przeszłością, współczesnym społeczeństwem, własną tożsamością oraz jej miejscem w branży muzycznej. Teksty są poruszające, odważne i introspektywne. Ajikawo nie hamuje się i otwarcie mówi, co myśli. Już w otwierającym album utworze zatytułowanym Offence zapowiada, że zrzuci ciężar z serca, nie zastanawiając się nad tym, czy kogoś urazi.
Ten album to dla Little Simz pole do ekspresji i wylania zbierającej się w niej złości. Dotyka wielu istotnych kwestii. W utworze Boss rapuje o tym, że jest szefową w sukience, podkreślając siłę swojej kobiecości. Venom i jego słynny wers never givin’ credit where it’s due, ‘cause you don’t like pussy in power adresowane są do wszystkich, którym przeszkadza widok kobiety odnoszącej sukces. Jednak GREY Area to nie tylko rozprawienie się z dyskryminacją płciową. Simbi uzewnętrznia także swoją wściekłość związaną z przemocą na tle rasowym, na co przykładem może być 101 FM. Mimo up-beatowego brzmienia i jasnych syntezatorów to utwór o brutalności, z którą na co dzień spotykają się osoby z marginesu społecznego. Can’t see us but you can hear us – Simz pozostaje głosem tych, którym głos zabrano. Artystka zagląda też w głąb siebie. Najbardziej introspektywne wydają się być Therapy i Wounds. Ten drugi był szczególnie trudny do napisania, dotyczy on bowiem śmierci przyjaciela Simbi, który został zamordowany. To opowieść o stracie, bólu i ponownym odnalezieniu drogi do przodu.
Raperka muzycznie eksperymentuje, mieszając hip-hop z elementami jazzu, soulu i elektroniki. Dzięki temu na albumie tworzy wyjątkowy przelot, manewrując między złożonymi melodiami, często mrocznymi i zmysłowymi, nadając swoim tekstom dodatkowej głębi, dzięki czemu mają one jeszcze silniejszy wydźwięk.
Sometimes I Might Be Introvert
2021
Age 101 Music · AWAL
Od pierwszych sekund Sometimes I Might Be Introvert jasne jest jedno. Ten album ma ambicję być czymś wielkim. Pompatyczna, orkiestralna aranżacja. Cleo Sol zapowiadająca tytułowy utwór słowami There’s a war. Little Simz dumnie deklarująca I study humans, that makes me an anthropologist. Czy coś tak majestatycznego może być jednocześnie po prostu przyjemne w odbiorze? Otóż może. Simbi ujawnia bowiem prawdziwy sens albumu pod koniec tego 6-minutowego arcydzieła. Jest on podróżą, by odkryć co DLA NIEJ znaczy być kobietą. Zarówno w muzyce, jak i poza nią.
Nie da się ukryć, że jest to zbiór utworów o rzeczach WAŻNYCH. Konfrontacja Simz z uczuciami do swojego ojca, którego dalej kocha, ale jednocześnie nienawidzi. Historia kuzyna raperki, która rzuca światło na to jak frustracja na beznadzieję dookoła i brak perspektyw na lepsze jutro popychają ludzi ku przemocy, która może kosztować czyjeś życie. Afirmacja kobiet z całego świata, które każdego dnia inspirują raperkę, by być coraz lepszą wersją siebie. Poświęcenie chwili na docenienie ludzi, którzy zapewniają nam podstawowe wygody codzienności, które często bierzemy za oczywistość. Ten ogrom wątków, spektakularne filmowe interludia, chóralne wstawki, fenomenalna (a to myślę i tak za małe słowo) produkcja Inflo mogą połączyć się w harmonijną całość tylko dzięki jednej rzeczy. Szczerości Simbi.
Niezależnie, czy mierzy się ona z osobistymi demonami, czy demoluje większość sceny rapowej bezlitosną nawijką, jedno pozostaje niezmienne. Little Simz robi to, co chce. I jest z tego dumna. To również dlatego teatralne przerywniki i posągowe Introvert mogą znaleźć się na jednej trackliście z delikatnym wyznaniem miłości na I See You, czy wizytą złowrogiej bliźniaczki Simz na Rolling Stone. Płynne przejścia pomiędzy kolejnymi częściami tej jakże filmowej podróży prowadzą nas do momentu refleksji autorki w postaci How Did You Get Here. Nad trudnymi początkami, momentami zwątpienia, całym wysiłkiem włożonym w osiągnięty sukces. I uświadomieniem sobie, że jest teraz tą wersją siebie, o której zawsze marzyła. Ciężko o piękniejsze zwieńczenie tak niezwykłej podróży.
NO THANK YOU
2022
Age 101 Music · AWAL
Od momentu wkroczenia na scenę Little Simz głośno mówi o pozostaniu wiernej swojej wizji i ostrzega twórców przed współczesnym przemysłem muzycznym. Od zawsze trzymała się niezależności i wywyższała jej wartość – cała jej twórczość została wydana własnym nakładem pod szyldem założonej przez nią wytwórni Age 101. W albumie NO THANK YOU jest najbardziej bezpośrednia w tym przesłaniu. W utworach takich jak Angel, Sillhoute czy Heart On Fire artystka wspomina swoje doświadczenia i przyznaje, że wielokrotnie musiała uczyć się na własnych błędach. Swoją frustrację zamienia w rady i ostre wersy:
They don’t care if your mental is on the brink of something dark
As long as you’re cutting somebody’s payslip
And sending their kids to private school in a spaceship
Yeah, I refuse to be on a slave ship
Give me all my masters and lower your wages
Autorka nie boi się krytykować branży nagraniowej, która tak ją wyczerpała, porównując ją między innymi do kolonializmu w X. Widząc, jak daleko sława i chęć sukcesu mogą odciągnąć sztukę od jej celu, chce pomóc innym artystom nauczyć się mówić nie, dziękuję i nadal robić swoje. W NO THANK YOU trudno dostrzec kierunek, w którym Simz chce podążać muzycznie. Ale to być może jego największa siła, ponieważ album zaprasza każdego dostępnego słuchacza do wysłuchania apelów artystki. Nie przejmuj się prasą, tabloidami i garniturami. Po prostu rób swoje i rób to dobrze. A kto może dać na to lepszy przykład niż nasza Artystka Tygodnia?
Wyobraź sobie – wieczory powoli robią się dłuższe, spacerujesz ulicami, a cały świat rozmazuje się i mieni błękitem wiosennego nieba. Jeżeli ten krajobraz brzmi zachęcająco, idealnie odnajdziesz się w marzycielskim Run Your Mouth od indiepopowej grupy The Marías.
Znani z charakterystycznego brzmienia lo-fi i spokojnego wokalu, w najnowszym singlu pokazują, że nie boją się eksperymentować, odkrywając swoje nowe oblicze pełne energicznego, a zarazem błyszczącego i sensualnego synthpopu. Zapowiedź nowego albumu to dźwiękowy wir hipnotyzującego basu i elektryzujących gitarowych riffów, który razem z charyzmatycznym śpiewem Maríi Zardoyi przekona nawet najtwardszych podpieraczy ścian, by podkręcili głośność i dali się ponieść rytmowi nocy.
Definicja obsesji według Słownika Języka Polskiego PWN prezentuje się następująco:
niemożność uwolnienia się od natrętnych myśli, obrazów lub od wykonywania ciągle tych samych czynności
Mam też przykład sytuacji, gdy można wpędzić się w tak groźny (lecz jakże przyjemny w tym przypadku) stan. Nowy singiel Duy Lipy.
Training Season to wzór znakomicie zaplanowanej akcji promocyjnej singla. Najpierw prezentacja okładki. Brytyjka wisi na drążku do ćwiczeń, dumnie prezentując znak charakterystyczny nowego cyklu wydawniczego – burzę bordowych włosów. Choć po genialnym Houdini przykuwanie uwagi nie było specjalnie konieczne, to zaczęło się oczekiwanie na coś nowego i równie ekscytującego. Następnie ukazał się fragment utworu. Tutaj cel był prosty – podstępne i nieustępliwe wciśnięcie się refrenu w najgłębsze zakamarki świadomości. Kolejny etap – występ na gali rozdania nagród Grammy. Znakomita choreografia i scenografia sprawiły, że oczekiwanie na usłyszenie całości stało się nieznośne. Na szczęście w końcu bestia została wypuszczona z klatki.
Podobnie jak magiczny poprzednik wpływ Kevina Parkera na nową twórczość Duy jest słyszalny od pierwszych sekund. Trzeci album Brytyjki zapowiadany jest jako nasycony psychodelicznym popem hołd dla tamtejszej sceny rave’owej. I choć nie twierdzę, że opis ten nie będzie trafny, to mam prostszą propozycję : Future Nostalgia na sterydach. Wszystko w dwóch pierwszych wydaniach jest większe, odważniejsze, z większym pazurem niż u kultowej już młodszej siostry. Niesamowicie chwytliwy riff prowadzi nas przez początkową zwrotkę ku pierwszej ekstazie – refrenowi. Tak jak w przypadku Houdini miałem wrażenie, że to zwrotki ciągną delikatnie całość ku górze, tutaj centralny element jest tylko jeden. I gdy po drugiej zwrotce myślimy już, że wiemy co nas czeka znikąd spada na nas lawina. Ponakładane na siebie warstwy wokalne sprawiają, że jeśli mieliśmy jeszcze jakieś opory przed wpuszczeniem Training Season na stałe do naszych playlist, to znikają one bezpowrotnie.
Klasa Lipy ujawnia się szczególnie w jeszcze jednej rzeczy wspólnej z Houdini. Rozszerzonych wersjach. W dobie streamingu każde odsłuchanie jest na wagę złota. Można więc by pokusić się o pójście na łatwiznę i poza skrojonymi pod Tik Toka przyśpieszonymi i zwolnionymi wariantami (czego na szczęście na razie nie uświadczyliśmy) śladem swoich koleżanek ze szczytów list przebojów nadzwyczaj leniwie rozciągnąć poszczególne fragmenty utworu bez dodania mu jakiejkolwiek wartości. Tak Ariana Grande, patrzę na ciebie i twoje yes, and?, z którego to singla zrobiłaś solidną EPkę. Brytyjka operuje tutaj na zupełnie innym poziomie. Houdini w wersji deluxe otrzymało fantastyczną (choć krótką) kolejną zwrotkę, a wydłużony bridge to jedna z najbardziej szalonych hedonistycznych imprez tego stulecia w muzyce pop. W Training Season wartość dodana na pierwszy rzut ucha nie jest aż tak dramatyczna. Rozwinięty początek wprowadza nas delikatniej w dalszą część, podczas gdy ulepszony bridge jeszcze lepiej podkręca napięcie przed ostatecznym sprintem do mety.
Uff, to był intensywny trening. Czas go powtórzyć. Najlepiej z 10 razy. W końcu trzeba przygotować formę na resztę albumu.
Niezapowiadane dropy są zawsze mile widziane. Zwłaszcza od artystów, którzy udowadniają, że są powiewem świeżego powietrza z każdym kolejnym wydawnictwem. Little Simz nie daje nam jednak chwili na oddech w najnowszej odsłonie w serii eksperymentalnych EP-ek Age 101: Drop zatytułowanej Drop 7.
Znana głównie z neo-soulowych inspiracjiSimz urozmaica swoje brzmienie produkcją twórcy muzyki elektronicznej Jakwoba (znanego m.in. ze współpracy z Nią Archives). W przepełnionych szybkimi breakami i trapowym EDM-em utworach Simz czerpie z brazylijskiego funku mandelão czy pełnoprawnego brytyjskiego grime’u, nie bojąc się rapować także po portugalsku z flow, które sprawia, że wierzysz, gdy krzyczy International Simbi!
Far Away to idealna kulminacja projektu — rytmiczna, jazzowa fuzja brytyjskiej sceny z hipnotyzującym głosem artystki. Kto by pomyślał, że robienie drillowych bitów z pianinem i trąbką może brzmieć tak dobrze? Pełna EP-ka dostępna na streamingu, a w tym tygodniu Simbi także w naszej rotacji.
Światła gasną. Zazwyczaj oznacza to nastanie totalnej ciemności. Czy na pewno? Najnowsza propozycja od londyńskiego Nubiyan Twist wprowadza bowiem na antenę Radia LUZ ogromną ilość ciepła i słońca. W żaden sposób nie jest to żar ciężki do wytrzymania. Bardziej przypomina on ostatnie promienie cudownego sierpniowego dnia, delikatnie całujące nasze policzki i zamknięte oczy. W wytworzeniu tego nastroju nieoceniona jest pomoc legendarnego Nile’a Rodgersa. Jego charakterystyczne gitarowe riffy są ostatnią, lecz niezbędną dekoracją tego przepysznego dania.
Podobnie jak w So Mi Stay sprzed kilku tygodni w Lights Out słychać chęć zespołu do uproszczenia i utanecznienia swojego brzmienia. Nie zatracają oni jednak swych wyraźnie wyczuwalnych afrykańskich inspiracji. Z każdym kolejnym odsłuchem coraz bardziej docenia się też piękną pracę sekcji dętej, basu spinającego całość oraz aksamitnych wokali delikatnie masujących nasze uszy. 3 marca poznamy resztę albumu Find Your Flame. Obecność na nim między innymi Seuna Kuti jeszcze bardziej zaostrza mój i tak rozbuchany apetyt.
Pogoda ostatnio nas nie rozpieszcza. Niesamowicie odkrywcze stwierdzenie o kraju nad Wisłą początkiem lutego, wiem. Zima dość definitywnie postanowiła nas opuścić jednocześnie blokując drogę przyjemniejszej aurze. Deszcz, wiatr, szaruga. Wiatr, szaruga, deszcz. Zmierzch o godzinie 17. A jednak słuchając najnowszego singla Hiatus Kaiyote nie sposób się nie zgodzić z jego tytułem. Wszystko jest piękne. Przynajmniej przez niecałe 3 minuty jego trwania.
Po prawie 3 latach od wydania albumu Mood Valiant australijska formacja powraca z oszałamiającą propozycją. Wszystko, co najpiękniejsze w ich muzyce lśni tutaj pełnią blasku. Rechoczące niczym żaba syntezatory, dynamiczny rytm i dudniący bas pozwalają rozwinąć skrzydła wokalne frontmence Nai Palm. Urzekająca afirmacja pięknej chwili porywa nas ze sobą, a podczas naszego lotu jak na zawołanie magicznie zaczynają rozkwitać całe łąki kolorowych kwiatów. Póki co niestety jedynie w naszej wyobraźni. Ciężko jednak oprzeć się wrażeniu, że jazz-funkowa magia może przyśpieszyć nadejście wiosny. A przynajmniej taką mam nadzieję.
Jednym z najlepszych wydawnictw z Wysp Brytyjskich (i nie tylko) 2023 roku był album Black Classical Music. Pełna ciepła tropikalna wyprawa, której przewodnikiem była jedna z największych gwiazd brytyjskiej sceny jazzowej. Raz szybsza, raz nieśpieszna. Czasem bardziej bujająco, a czasem w szale spektakularnych improwizacji Yussef Dayes prowadził słuchacza przez ponad 70-minutową dżunglę. Pomimo tak długiej wędrówki w żadnym momencie nie miałem ochoty rzec: OK, dobra, mi wystarczy, ta ścieżka zrobiła się zbyt zawiła i nużąca. To dowód zarówno na talent kompozytorski, jak i wirtuozerski londyńskiego perkusisty.
Ten drugi przebija szczególnie silnie na wydanej niedawno EPce prosto z Malibu. Znalazły się tu między innymi fenomenalne Tioga Pass z wspomnianego albumu oraz reinterpretacja Portirait Of TracyJaco Pastoriusa. Naszą mocograjową propozycją jest jednak Istanbul. Perfekcyjna synergia dźwięków kieruje nas tym razem w inne regiony. Do Turcji? Być może, ale w jej kosmicznym, pozagwiezdnym wydaniu. Saksofonowa ekstaza na intergalaktycznych klawiszach kontrastuje z szalonym tempem narzucanym przez lidera grupy. Serce przyśpiesza, a świadomość przenosi się o lata świetlne od obracającego się kawałka skały w Układzie Słonecznym. Z transu wyprowadza nas dopiero koniec muzycznego szaleństwa. Wróciliśmy. Niby tacy sami jak przed momentem, a jednak dużo szczęśliwsi.
Nasze serwisy używają informacji zapisanych w plikach cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na używanie plików cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki, które możesz zmienić w dowolnej chwili.