Archiwum

Łona & Konieczny & Krupa – ŻEBY NIE SKŁAMAĆ

Z czym kojarzy Ci się przejazd taksówką? Wielu zapewne w tym momencie przypomni sobie mniej, lub bardziej towarzyskich kierowców, którzy usiłowali wciągnąć swojego pasażera w pogawędkę. Pewnie po to by móc zamienić kilka słów z drugim człowiekiem, szczególnie w trakcie niekończących się kursów nocnymi ulicami. Czasem jednak to osoba za kierownicą staje się tą, która słucha. Z tego nieskończonego zbiornika zwierzeń, anegdot i miejskich baśni postanowił zaczerpnąć Adam Zieliński, znany szerzej jako Łona. W ten sposób po kilku latach zbierania materiału narodził się album TAXI. Swoista laurka dla świata głownie nocnych taryf.

Dla pilnie śledzących twórczość szczecińskiego poety pewnym zaskoczeniem może być brak na pozór nierozerwalnie związanego z nim Webbera jako producenta. Tym razem za warstwę muzyczną dla taksówkarskiej gawędy odpowiadają Andrzej Konieczny i Kacper Krupa. Pierwszym singlem promującym ich wspólne dzieło jest ŻEBY NIE SKŁAMAĆ. Panowie roztaczają przed naszymi oczami hipnotyzujący obraz kolejnych nocnych godzin i kilometrów. Kilometrów, początkowo wypełnionych słowami, które z czasem zastępuje cisza. Pełna zamyślenia, lecz jednocześnie skupienia na towarzyszu podróży. No bo niby można pogadać. Ale co by tu powiedzieć żeby nie skłamać?

Michał Lach

Travis Scott – I KNOW ?

Po wyszukaniu frazy w Słowniku Języka Polskiego PWN przy słowie utopia ukaże się nam kilka wyników. Według jednego z nich jest to zamiar niemożliwy do spełnienia. Przez wiele miesięcy wyglądało na to, że po tragedii na festiwalu Astroworld pod koniec 2021 roku czwarty album Travisa Scotta rzeczywiście pozostanie jedynie nieurzeczywistnionym marzeniem. Od kilku dni jednak UTOPIA dominuje serwisy streamingowe. Czy warto więc było czekać?

Moim zdaniem tak. Już po pierwszym pełnym odsłuchu zacząłem ostrożnie porównywać najnowsze dzieło amerykańskiego rapera do jego niedoścignionego opus magnum – Rodeo. Stylistycznie dużymi fragmentami najbardziej przywołuje ono jednak inny album, przy którym Travis maczał (głęboko) palce. Wpływy szalonego i bezkompromisowego Yeezus Kanye Westa słychać chociażby na CIRCUS MAXIMUS, które brzmi jak nieformalna kontynuacja superagresywnego Black Skinhead Ye.

Wielką siłą UTOPII jest jej spójność (może poza dziwnie niepasującym do całości K-POP). W przecwieństwie do Astroworld, które porywało na przejażdżkę kolejką górską w hardcorowym parku rozrywki tutaj klimat jest znacznie mroczniejszy. Wśród wielu momentów szaleństwa mniej więcej w połowie tracklisty nadchodzi czas na chwilę spowolnienia w postaci naszej mocograjowej propozycji – I KNOW ?. Wraz z delikatnymi, lekko upiornymi akordami nałożonymi na mocno akcentowany bit płyniemy nieśpiesznie przez nocny, nastrojowy świat. Niekoniecznie utopijny, za to jakże przyjemny.

Michał Lach

Tainy ft. Bad Bunny – MOJABI GHOST

Różnorodność to rzecz niezwykle istotna w przypadku praktycznie każdego albumu. Zmiany tempa, nastroju, a często i gatunku pozwalają utrzymać zaangażowanie słuchacza oraz pokazać się wykonawcy z często nieznanej wcześniej strony. Niestety w ostatnich latach wielu z tytanów reggeatonu często wpadało w pułapkę monotonności w swoich długogrających dziełach. Maluma, J Balvin, a nawet Bad Bunny przed zeszłorocznym Un Verano Sin Ti potrafili oferować słuchaczom ponad 60 minut utworów z identycznym, charakterystycznym bitem. Często więc poza kilkoma bardziej atrakcyjnymi singlami powrót do całego longplaya nie miał dla mnie większego sensu.

Od kogo jednak oczekiwać większego przetasowania stylistycznego, jeśli nie od jednego z najpopularniejszych latynoamerkyańskich producentów? Tainy na swoim najnowszym albumie DATA, razem z całą plejadą największych nazwisk południowoamerykańskiej sceny zadbał o znacznie bardziej urozmaicone przeżycia. Serwuje on oczywiście często klasykę gatunku, jak choćby na potężnie bujającym, tradycyjnie reggeatonowym Todavia razem z weteranami Wisinem i Yandelem. Konwencja ta co chwila zostaje jednak przełamywana. Przykłady to chociażby znakomite, trapowe, agresywne PASIEMPRE, czy electropopowe Sci-Fi z Rauwem Alejandro.

Największa popularność od czasu wydania albumu zyskał jednak nasz tegotyogodniowy mocograj w Radiu LUZ. Bad Bunny kolejny raz udowadnia, że czegokolwiek nie dotknie jest w stanie zamienić w trudny do wyobrażenia dla większości muzyków sukces komercyjny. Mojabi Ghost to niezwykle przyjemny, 80sowo zabarwiony rozmarzony towarzysz wieczornych przejażdżek rowerowych, czy ciepłych nocnych spacerów. Mocny, angażujący wokal Benito idealnie współgra ze zdecydowanym bitem jego portorykańskiego wspólnika. Dopełniają go atmosferyczne synthy idealnie nadające się do niekończącego wpatrywania się w przepływające nieśpiesznie po letnim niebie chmury.

Michał Lach

Guest Julka – OT TAK

guest julka OD TAK

Nie łatwo opowiadać jest o otaczającym Nas, przyziemnym świecie. Tym bardziej w sposób oryginalny i nietuzinkowy, jednocześnie pozostawiając odbiorcy pole do interpretacji – bez zbędnego przekombinowania. O nieoczywistych konfiguracjach muzycznych oraz artystycznej dojrzałości autorki jednej z pięciu tegotygodniowych, mocograjowych propozycji w Radiu LUZ pisała redaktorka Zuza Pawlak, przy okazji premiery utworu orgia.

Julia Ludwiczyńska, tworząca pod pseudonimem Guest Julka, to wrocławska wokalistka i autorka tekstów, której miłość do słów słychać już od pierwszych taktów jej kawałków. Swoją muzyczną karierę rozpoczynała tworząc w języku angielskim, by ostatecznie porzucić go na rzecz rodzimego języka i płynącej z niego poetyckości oraz klimatycznych historii. Decyzja ta okazała się strzałem w dziesiątkę. Jej utwory cechuje duża różnorodność – znajdziemy w nich elementy soulu, jazzu czy R&B, a to wszystko spięte wokalną klamrą delikatnej, hiphopowej nawijki.

OT TAK to pierwszy singiel zwiastujący nową epkę Guest Julki, której zarówno data premiery jak i tytuł nie są jeszcze znane. Z całą pewnością oczekiwania wobec tego materiału będa wysokie.

Aleksandra Złotowska

Alan Palomo ft. Flore Benguigui – Meutrière

8 lat po wydaniu znakomitego albumu Vega Intl. Night School jesteśmy nareszcie coraz bliżej kolejnej płyty Alana Palomo. Tym razem pod swoim własnym nazwiskiem szykuje się on do wydania 15 września longplaya World Of Hassle. Czy rzeczywiście będzie to świat pełen kłopotów? A może zamiast tego pozwoli słuchaczom w przyjemny sposób pożegnać upalne lato?

Podobnie jak w przypadku ostatniego do tej pory długogrającego wydawnictwa Neon Indian inspiracje muzyką lat 80 są tu słyszalne na każdym kroku. Vega Intl. Night School dokładało do nich futurystyczny sznyt, tworząc tak zniewalające synthpopowe perełki jak Slumlord, czy Glitzy Hive. Tym razem Palomo tak rozkochał się w stylistyce, zarówno muzycznej jak i wizualnej końcówki tej dekady, że ani myśli szukać sposobów na dopasowanie jej do realiów 2023 roku. Już pierwszy singiel, hiszpańskojęzyczne, rozkosznie prostolinijne Nudista Mundial 89’, w którym wspólnie z Maciem DeMarco poszukuje plaży nudystów na Ibizie pokazywał w jakim kierunku zamierza podążyć Amerykanin.

Meutrière, wyróżniony w tym tygodniu tytułem mocograja zamienia słoneczną hiszpańską wyspę na podsycony morderczymi instynktami francuski horror klasy B (lub nawet i C). Krzyczący saksofon, niepokojące syntezatory i zdecydowany bit idealnie nadają się na mocno klimatyczną imprezę w stylu italodisco. Dramatyczny tekst tak nastrojowo wyśpiewywany przez Florę Benguigui w języku (krwawej) miłości stanowi ukoronowanie naszej retro-perełki. Pozostaje tylko czekać na kolejne kroki Palomo. Zapewne z równie wybitnie 80sowym zacięciem.

Michał Lach

Metro Boomin ft. A$AP Rocky & Roisee – Am I Dreaming

Salami kinowymi na całym świecie w ostatnich tygodniach niepodzielnie włada kontynuacja przygód Milesa Moralesa i ludzi-pająków z każdego zakątka multiwersum. Across The Spider-Verse, poza nieprawdopodobnie kreatywnym przeniesieniem na wielki ekran komiksowej rzeczywistości ma jeszcze jedno wspólnego ze swoim równie wyjątkowym poprzednikiem. Podobnie jak w przypadku Into The Spider-Verse tutaj również powstał dedykowany warstwie fabularnej album. Zawiera on utwory, które mogłyby królować na playliście nowojorskiego nastolatka, takiego jak głowny bohater filmu. Pieczę nad projektem objął Metro Boomin.

Mając świeżo w pamięci spektakularny (i zasłużony) sukces jego ostatniego albumu Heroes & Villains, a w szczególności nowej wersji Creepin można było oczekiwać bardzo solidnego wydawnictwa. Podobnie jak w przypadku tamtego longplaya zwyczajowi goście Amerykanina również zgłosili chęć współpracy. Future, Offset, czy 21 Savage często jednak nie świecą tak jasno, jak mniej znane twarze. Za przykład niech posłuży jeden z wyróżnionych mocograjów w Radiu LUZ – Am I Dreaming.

Gwiazdą tego utworu jest Roisee. W chwilii, gdy Metro trafił na jej konto na Youtubie zdołała ona uzbierać tam nieco ponad 100 subskrypcji (obecnie – niewiele ponad tysiąc). Razem z A$AP Rockym tworzy doskonały kontrast, oddający dwa dominujące nastroje Milesa w ciągu trwania animacji. Pewność siebie, wiara w swoje umiejętności w zwrotkach miesza się z refrenami – momentami, w których bohater jest już prawie pokonany. On sam jednak odmawia uznania tego faktu, gotowy kolejny raz stanąć w szranki z niebezpieczeństwem. Szczególnie końcówka utworu, gdzie przejmujący (choć dalej niezwykle chwytliwy) refren w połączeniu z kapitalnymi smyczkami i syntezatorami (za które mógł odpowiadać tylko Mike Dean) daje idealny wgląd w charakter i osobowość młodego superbohatera.

Prawdopodobnie w najbliższych dniach czeka mnie kolejna szalona kinowa podróż przez pajęcze wymiary. W międzyczasie Am I Dreaming, podobnie jak i pozostałe utwory z albumu będą towarzyszyć mi w czerwcowych przygotowaniach do sesji.

Michał Lach

serpentwithfeet

Wychowany przez pobożnych rodziców, dumny reprezentant społeczności LGBTQ+. Poza słowem bożym w Kościele odkrył uwielbienie do dramaturgii i przepychu. Pięć lat temu opowiedział o tym na debiutanckim albumie Soil – z tej okazji serpentwithfeet dołącza do grona Artystów Tygodnia w Radiu LUZ.

 

W wieku 11 lat serpentwithfeet, a właściwie Josiah Wise został siłą zaciągnięty przez matkę do chóru chłopięcego w jego rodzinnym Baltimore i chwała jej za to. Właśnie tam artysta odkrył swoją wielką miłość do śpiewu i to tam po raz pierwszy dostrzegł brak różnorodności w śpiewie klasycznym. Josiah twierdzi, że w chórze nie było zbyt wiele miejsca dla czarnych głosów.

My music has always talked about being a gay black man.

Gadzie kąsanie.

W roku 2016 serpent po raz pierwszy zaprosił świat do odwiedzenia jego muzycznego uniwersum. Nasączonego intensywnymi perfumami i wypełnionego teatralną wręcz grą. Ukazał się Blisters EP, które krytycy przyjęli świetnie i zgromadził wokół artysty pierwszą partię zagorzałych fanów. Wśród nich znalazła się islandzka ikona – Björk, która niejednokrotnie przecięła się muzycznie z Wisem. Powstał między innymi remix do Blissing me, który został również  wspólnie odegrany w 2019 roku podczas trasy koncertowej Björk Cornucopia.

Gruntowanie.

W 2018 roku ukazał się wcześniej już wspomniany Soil – pełnoprawny album studyjny. Eksploracja najgłębszych odmętów ludzkiego serca i to dosłownie najgłębszych. Najmroczniejsze zakamarki wnętrzności, bowiem to materiał traktujący przede wszystkim o miłości, ale w sposób nietuzinkowy, mroczny i trwożny. Tym opisom bliżej do starotestamentowej retoryki; surowości i bezwzględności, aniżeli wygrywaniu hymnów o pszczółkach i motylkach w brzuchu. Eksperymentalne łączenie minimalistycznych podkładów elektronicznych z klasycznym śpiewem operowym lub chóralnym zaciągiem. Przepych, patos, w żadnym wypadku pastisz. Sam album nie umknął krytykom. Ponownie przyjęli go w swe błogosławione ramiona i znalazł się w rocznych podsumowaniach muzycznych między innymi New York Times, New Yorker czy Billboard.

DEACON, czyli drugi longplay serpentwithfeet to zdecydowane odejście od formy wcześniejszych wydawnictw. Album tak jak poprzednicy wypełniony imponującym wokalem, jednak w zdecydowanie bardziej harmonijnej formie. Ta nowa forma to zapewne udział nowego spojrzeniu na miłość. Miłość dużo bardziej trwałą, już nie ma w niej tyle pożądania (wyjątek – Wood Boy). Może teraz zdarzają się w niej jakieś rozterki, ale to przede wszystkim nauka podejmowania decyzji i dbałości. Można to odebrać jako truizm. Lepiej stale dokładać drewna do regularnego ogniska, niż wzniecić wielki pożar, który równie szybko jak został rozpalony zdoła sam się wypalić, jednak nie jest on wcale wymuszony. To kolejna lekcja, którą przyjął serpent i chcę się nią podzielić ze światem.

Od czasu drugiej płyty artysta niewiele razy pojawił się na radarze. Co prawda powstało The Hands do filmu The Inspection (2022), a także kolaboracja z Mobym w postaci On air. Poza tym dwa single I’m Pressed oraz Gonna go. Wciąż nie wiadomo czy to samodzielne utwory, czy zwiastun czegoś większego. Pewne jest jedno, serpentwithfeet jeszcze nie raz zamiesza w naszych sercach i nie raz zagości na falach Akademickiego Radia LUZ!

Kacper Kociuba

Jamiroquai

Zazwyczaj gdy dzieło po kilkudziesięciu latach od wydania pozostaje aktualne, jest to wielki powód do dumy dla jego twórców. Czy tak jednak czują się członkowie zespołu Jamiroquai, gdy patrzą na dzisiejszy świat i widzą, że po 30 latach od premiery ich debiutanckiego albumu Emergency On Planet Earth ludzkość dalej zmierza w złym kierunku? Tego nie wiem. Wiem jednak, że Artystą Tygodnia w Akademickim Radiu LUZ jest Jamiroquai.

 

Historia grupy zaczyna się na początku lat 90. Jay Kay ma nieco ponad 20 lat. W jego sercu królują wykonawcy tacy jak Earth, Wind & Fire, The Isley Brothers, Roy Ayers, czy Herbie Hancock. Ima się mniej, lub bardziej legalnych źródeł zarobku, marzy jednak o karierze muzycznej. O własnym zespole łączącym jazz, funk i wszystko co tylko zagra mu w duszy. Podejmuje w końcu decyzję. Poświęci się w pełni swojemu marzeniu, nawet jeśli zabraknie mu pieniędzy, a głód zajrzy czasem w oczy. Sześć tygodni później ma już podpisany kontrakt z wytwórnią Acid Jazz, która wydaje pierwszy singiel JamiroquaiWhen You Gonna Learn?

Od jego pierwszych sekund wiadomo jedno. To nie jest typowy przedstawiciel brytyjskiego popu, który królował na Wyspach przez większość lat 90. Niepokojące, brzęczące w naszych uszach niskie tony to dźwięki wydobywające się z didgeridoo – tradycyjnego instrumentu Aborygenów. Będzie on przewijać się przez pierwszą dekadę działalności formacji. Chwilę później palmę pierwszeństwa przejmują skrzypce, po których reszta zespołu wkracza do akcji. Zanim skończymy zawieszać uszy na funky linii basowej, czy odzywającym się co chwila ciepłym saksofonie powoli zaczyna do nas docierać, jakie przesłanie niesie za sobą pełen pasji głos lidera grupy.

Yeah, yeah, have you heard the news today?
Money’s on the menu in my favourite restaurant
Well don’t talk about quantity
'Cause there’s no fish left in the sea
Greedy men been killing all the life there ever was
And you’d better play it nature’s way
Or she will take it all away

W tamtym czasie Kay był pod znaczącym wpływem kultury tak zwanych Indian kanadyjskich. Szczególnie trafiła do niego jedna z maksym grupy zwanej Kri.

Dopiero gdy zginie ostatnie drzewo, ostatnia rzeka zostanie zatruta, a ostatnia ryba złapana wtedy zrozumiemy, że nie da się jeść pieniędzy.

Nie tylko wołanie o zaprzestanie ciągłego wyzyskiwania zasobów planety trafiło na żyzny grunt. Puchate czapki nieschodzące właściwie w tym czasie z głowy Brytyjczyka, własnoręcznie stworzone logo zespołu, kolorowa kurtka zrobiona ze starego koca, czy indiańskie pióropusze dalej przewijające się na koncertach. Te wszystkie osobliwości inspirowane były kulturą Pierwotnych Narodów. Bufallo Man, czyli ludzka postać z bawolimi rogami widnieje na okładce debiutanckiego krążka i do dziś pozostaje elementem rozpoznawalnym zespołu . Również druga część nazwy grupy to przerobiona nazwa Iroquis. Pochodzi ona od jednego z plemion rdzennej ludności Kanady.

A pierwsza część? Cóż, przy takich inspiracjach muzycznych ciężko nie marzyć o własnym zespole, który na zawołanie będzie w stanie rozkręcić szalone JAM session. Kay miał szczęście i udało mu się trafić na odpowiednich ludzi do tego zadania. Drugi singiel, czyli Too Young To Die, przejmujący manifest antywojenny, napisany został już wspólnie z długoletnim pianistą grupy, Toby Smithem. Fenomenalnie groovy wypada tutaj młodziutki wówczas basista, Stuart Zender, tworząc idealną sekcję rytmiczną z Nickiem Van Gelderem (którego od następnego albumu zastąpił Derrick McKenzie). Na tej melodyjnej wspaniałości spoczywa głos Jaya. Skłaniał on niektórych dziennikarzy do pytań o to kim jest ta znakomita czarnoskóra wokalistka, tak przepięknie śpiewająca o konieczności zaprzestania kolejnych bezsensownych wojen.

Po pierwszych singlach album zaczął nabierać kształtów. Przed wydaniem Too Young To Die Kay miał już na stole kontrakt z wytwórnią Sony na osiem długogrających wydawnictw. Presja zaczęła więc rosnąć. Wielu w tym momencie zaczęło by myśleć o zatrudnieniu doświadczonych producentów, którzy skierowaliby nowy materiał na bardziej przyjazne dla przeciętnego słuchacza tory. Frontman nie zgodził się jednak na żadne kompromisy. Od początku wiedział bowiem, jakie brzmienie chce osiągnąć. Przy nagrywaniu When You Gonna Learn? w pewnym momencie ludzie wynajęci przez wytwórnię wycięli połowę kontrowersyjnego tekstu. Muzycznie zaś całość sprowadzono do poziomu mało ambitnego popu. Ich zdaniem tylko wtedy singiel miał szansę się sprzedać. Po długich walkach Jay postawił jednak na swoim, przywracając mu w pełni jego zamierzony blask.

Równie jasno świeci też centralny punkt debiutanckiego krążka, czyli utwór tytułowy – Emergency On Planet Earth. Tutaj spotkały się wszystkie idee, zarówno muzyczne, jak i liryczne, które wisiały w powietrzu w trakcie sesji nagraniowych. Bass-slapy Zendera, gitarowy riff brzmiący jak najlepsze melodie Nile’a Rodgersa, doskonałe skrzypce i dopełniające całości dęciaki – ten utwór to hymn z prawdziwego zdarzenia. Tekst trzyma poziom, a Kay w bardzo obrazowy sposób daje słuchaczom do zrozumienia, że wiele rzeczy na naszym kosmicznym kawałku skały wymaga pilnej zmiany.

The kids need education
And the streets are never clean
I’ve seen a certain disposition, prevailing in the wind,
Sweet change if anybody’s listening?
Emergency on planet earth
Is that life that I am witnessing
Or just another wasted birth

Temat ten zostaje podtrzymany na epickim, 10-minutowym Revolution 1993. Wojskowy rytm wybijany przez Van Geldera oraz agresywny, przesterowany bas stanowią podkład pod paramilitarne wręcz nawoływania lidera zespołu o potrzebie wzięcia swojego losu we własne ręce. Był to szczytowy moment jego złości na obojętność wielkich tego świata wobec biedy, przemocy i braku perspektyw na przyszłość dla najbardziej potrzebujących.

Na szczęście debiut Jamiroquai oferuje też wiele momentów wytchnienia od podobnej tematyki. Jako kontrast dla Revolution przed tym utworem w trackliście widnieje jeden z najczystszych przykładów radosnego jammowania muzyków – Blow Your Mind. Wyszło ono tak dobrze, że po czterech i pół minuty wspaniałości i chwilii wyciszenia Jay dał znać reszcie zespołu, by wznowili grę. Dzięki temu w wersji albumowej mamy możliwość doświadczyć absolutnie hipnotyzującego solo Smitha na klawiszach. If I Like, I Do It wtłacza z kolej w nasze uszy ogromną ilość muzycznego słońca. Podkreśla jednocześnie, jak istotne jest życie w zgodzie z własnymi przekonaniami i bycie prawdziwie wolnym od narzucanych przez świat wymagań. Latynosko zabarwiona jazzowa medytacja w formie Music Of The Mind daje nam czas i przestrzeń, by przetrawić przesłanie poprzedniej kompozycji. Wiele z tych utworów inspirowane było klasycznymi wydawnictwami z lat 70, w których zasłuchiwał się lider formacji. Whatever It Is, I Just Can’t Stop to próba odtworzenia nastroju fenomenalnego God Make Me Funky The Headhunters. Całkiem udana, moim zdaniem.

Publika przyjęła album bardzo ciepło. Emergency On Planet Earth zadebiutowało na pierwszym miejscu notowania UK Albums Chart i pozostało tam przez kolejne dwa tygodnie. Co było dalej? Fenomenalny, dopieszczony następca w formie The Return Of The Space Cowboy. Jest to mój osobisty faworyt z stojącej na niezwykle wysokim poziomie dyskografii Jamiroquai. Następnie przyszedł czas na Travelling Without Moving, pierwszą tak jawną manifestację miłości Jay Kaya do czterech kółek. Był to również moment stopniowego upraszczania brzmienia grupy, kierowania go w bardziej taneczną stronę. Jakość kompozycji absolutnie jednak na tym nie ucierpiała. Utwory takie jak Cosmic Girl, czy Alright są wciąż w stanie zawładnąć  każdym parkietem na zawołanie. Światem memów z kolej przez ostatnie miesiące niepodzielnie władał teledysk do największego hitu zespołu – niezapomnianego Virtual Insanity. Do dziś zresztą na widok jeżdzącej (na pozór) podłogi, a wraz z nią mebli pytanie nasuwa się samo – w jaki sposób to wideo powstało?

Przełom millenium to dalsze odbijanie w stronę czystego disco i funku. Z ogromnymi sukcesami. Canned Heat, Little L, czy You Give Me Something wywindowały Jamiroquai na kolejne wyżyny popularności swoimi nieodparcie chwytliwymi melodiami. Przez kolejne lata skład grupy uległ poważnym zmianom. Tylko Jay Kay “uchował się” od czasów Emergency On Planet Earth. Obok niego najdłużej w zespole grają Derrick McKenzie na perkusji i Sola Akingbola na bębnach (obaj dołączyli przy nagrywaniu drugiego albumu). Jedna rzecz pozostaje jednak niezmienna – poziom koncertów. Zapis jednego z nich, który odbył się w 2002 roku w Weronie daje namiastkę tego, czego można oczekiwać po takim przeżyciu.

Nic jednak nie było w stanie mnie przygotować na nieprzerwaną, 15-minutową taneczną hipnozę w postaci płynnego przejścia z Canned Heat w Love Foolosophy podczas krakowskiego koncertu grupy w 2019 roku. Usłyszeć swój ukochany zespół na żywo to jedno. Zostać przy okazji absolutnie oczarowanym to coś, o czym mogłem tylko marzyć. Choć Jay Kay przez lata stracił trochę ze swoich szalonych tanecznych ruchów, to jego wokale pozostaję tak czyste jak zawsze. Feria dźwięków uderzająca w nasze błony bębenkowe w każdej sekundzie niepowstrzymanego jam session daje dwie możliwości. Możemy próbować wyłapywać kolejną idealną linię basową, zachwycać się maestrią McKenziego, czy rozpływać się nad jeszcze jednym kosmicznie brzmiącym syntezatorem. W którymś momencie ciało jednak rozkazuje – wstawaj. Tańcz, śpiewaj. Zatrać się bezwiednie w chwili i nie myśl o niczym innym.

Ostatni do tej pory album grupy, Automaton, ukazał się w 2017 roku. W okolicy 2021 roku zaczęły pojawiać się plotki o powrocie Jamiroquai do studia nagraniowego, do tej pory jednak nie padła żadna deklaracja nowego singla, czy longplaya. Jay Kay w niedawnym wywiadzie z Zanem Lowem dał jednak jasno do zrozumienia, że w dalszym ciągu ma potrzebę tworzenia muzyki. Wymienił również kilka osobistości, z którymi chciałby kiedyś przeciąć swoje artystyczne drogi. Tyler, The Creator, Thundercat, czy Dua Lipa – na myśl o każdej z tych współprac moja wyobraźnia zaczyna bardzo intensywnie pracować. Mam nadzieję, że choć część z tych planów się ziści. Czas już najwyższy na kolejne rodeo z kosmicznym kowbojem.

Michał Lach

Jorja Smith – Little Things

Życie to zbiór małych rzeczy, które nadają mu smak. Jak słońce padające na moją twarz, gdy siedzę w parku i piszę te słowa. Jak wyjątkowa Noc Muzeów, podczas której otworzyliśmy przed Wami nasze progi i wspólnie odkrywaliśmy sekrety Radia LUZ. Do tego rodzaju przyjemności zdecydowanie zaliczyć można również najnowszy singiel Jorjy Smith.

Dwa lata temu Brytyjka tytułem swojej EPki obiecywała nam – Be Right Back. To right back trwało trochę dłużej, niż można było oczekiwać, ale wyróżnione kilka tygodni temu tytułem mocograja Try Me zwiastowało koniec posuchy wydawniczej. Little Things utrzymuje poziom swojego poprzednika. Nastrój jednak zmienia się diametralnie. Z monumentalnego, mrocznego R&B przechodzimy w klubowe, zmysłowe rytmy, typowe dla afrykańskiej i brytyjskiej sceny tanecznej. Smith kolejny raz pokazuje, że idealnie odnajduje się w takich klimatach, mimo że atmosfera znacznie zgęstniała od czasów afrobeatowego Be Honest sprzed kilku lat.

Wyczekiwany album wokalistki Falling or Flying ukaże się 29 września. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że dołączy on do grona znakomitych tegorocznych wydawnictw z Wysp Brytyjskich.

Michał Lach

Wojtek Mazolewski ft. Szczyl – Jestem Jestem Jestem

Jestem Jestem Jestem coraz bardziej pewny, że chciałbym kiedyś usłyszeć wspólny album dwóch dżentelmenów odpowiedzialnych za jeden z tegotygodniowych mocograjów w Radiu LUZ. Wojtek Mazolewski i Szczyl po zeszłorocznym, znakomitym jazzowym Chowam w sobie więcej tym razem skierowali się muzycznie w nieco inną stronę. Ich najnowsze dzieło zapowiada bowiem album Yugen 2 – JESTEM. Jest on następcą wydanej 2 lata temu bluesowej medytacji Mazolewskiego, jego osobistej gitarowej świątyni pełnej wdzięczności za wszystko, co otrzymał od życia.

Yugen w języku japońskim oznacza “zachwyt nad wszechświatem”. Mam nadzieję, że dane nam też będzie zachwycać się zawartością reszty albumu . Jego premiera będzie mieć miejsce 2 czerwca.

Michał Lach