Archiwum

Jorja Smith – Little Things

Życie to zbiór małych rzeczy, które nadają mu smak. Jak słońce padające na moją twarz, gdy siedzę w parku i piszę te słowa. Jak wyjątkowa Noc Muzeów, podczas której otworzyliśmy przed Wami nasze progi i wspólnie odkrywaliśmy sekrety Radia LUZ. Do tego rodzaju przyjemności zdecydowanie zaliczyć można również najnowszy singiel Jorjy Smith.

Dwa lata temu Brytyjka tytułem swojej EPki obiecywała nam – Be Right Back. To right back trwało trochę dłużej, niż można było oczekiwać, ale wyróżnione kilka tygodni temu tytułem mocograja Try Me zwiastowało koniec posuchy wydawniczej. Little Things utrzymuje poziom swojego poprzednika. Nastrój jednak zmienia się diametralnie. Z monumentalnego, mrocznego R&B przechodzimy w klubowe, zmysłowe rytmy, typowe dla afrykańskiej i brytyjskiej sceny tanecznej. Smith kolejny raz pokazuje, że idealnie odnajduje się w takich klimatach, mimo że atmosfera znacznie zgęstniała od czasów afrobeatowego Be Honest sprzed kilku lat.

Wyczekiwany album wokalistki Falling or Flying ukaże się 29 września. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że dołączy on do grona znakomitych tegorocznych wydawnictw z Wysp Brytyjskich.

Michał Lach

Wojtek Mazolewski ft. Szczyl – Jestem Jestem Jestem

Jestem Jestem Jestem coraz bardziej pewny, że chciałbym kiedyś usłyszeć wspólny album dwóch dżentelmenów odpowiedzialnych za jeden z tegotygodniowych mocograjów w Radiu LUZ. Wojtek Mazolewski i Szczyl po zeszłorocznym, znakomitym jazzowym Chowam w sobie więcej tym razem skierowali się muzycznie w nieco inną stronę. Ich najnowsze dzieło zapowiada bowiem album Yugen 2 – JESTEM. Jest on następcą wydanej 2 lata temu bluesowej medytacji Mazolewskiego, jego osobistej gitarowej świątyni pełnej wdzięczności za wszystko, co otrzymał od życia.

Yugen w języku japońskim oznacza “zachwyt nad wszechświatem”. Mam nadzieję, że dane nam też będzie zachwycać się zawartością reszty albumu . Jego premiera będzie mieć miejsce 2 czerwca.

Michał Lach

Kaytraminé – 4EVA

Uwielbiam nazwy duetów powstałe z połączenia pseudonimów ich członków. Chwilowe zaskoczenie po ujrzeniu nieznanego mi wykonawcy szybko zastępuje bowiem ekscytacja, gdy rozszyfrowuję, coż to za dwóch gagatków zdecydowało się połączyć siły. Tak było przy okazji największej tego typu współpracy na rodzimej scenie w ostatnich latach, czyli Taconafide. Nie inaczej sprawa ma się w przypadku duo odpowiedzialnego za jeden z tegotygodniowych mocogorajów w Radiu LUZ.  Kaytraminé po chwilowej konsternacji okazuje się być wspólnym projektem producenta Kaytranady oraz rapera Aminé .

Jako pierwszą zapowiedź wspólnego albumu zdecydowali się oni zaprezentować światu singiel 4EVA. Od pierwszych dźwięków słychać tu rękę kanadyjsko-haitańskiego DJa. Odpowiedni kick, chwytliwość i gładkość melodii – wszystkie cechy charakterystyczne dla jego najlepszych produkcji są tu obecne. Aminé idealnie wpasowuje się w ten klimat nawijką równie swobodną co styl gry Steve’a Nasha i Devina Bookera – dwóch gwiazd NBA, które zasłużyły sobie na namedrop od rapera. Po złożeniu tych klocków w całość, z pomocą Pharrella Williamsa otrzymaliśmy kolorowo-pastelowy utwór, który dopomina się o zdominowanie playlist na wiosenno-letni spacer. Miejmy nadzieję, że reszta albumu, który ukaże się już 12 maja, utrzymana będzie w podobnej estetyce. A tym bardziej na równorzędnym poziomie.

Michał Lach

Jessie Ware – Begin Again

Przy pierwszym kontakcie z najnowszym dziełem Jessie Ware od razu nasunęły mi się skojarzenia z utworem Spotlight z jej poprzedniego albumu What’s Your Pleasure. Już sama idea takiego porównania mówi o klasie Begin Again. Główny singiel ostatniego longplaya Brytyjki jest bowiem moim zdaniem dziełem perfekcyjnym. Oba operują w szarej strefie na granicy marzeń sennych i rzeczywistości z niezwykłym wyrafinowaniem i dopracowaniem każdego detalu. Spotlight obezwładania swym subtelnie czarującym, zmysłowym pomysłem na silent disco. Begin Again zaś to oczekiwanie na zmianę na lepsze wyrażane majestatycznym głosem wokalistki. Na wybuch szleństwa w postaci eksplozji dęciaków zapewnianych przez brytyjski zespół jazzowy Kokoroko.

Rzadko kiedy zdarza się, by singiel swoim tytułem tak otwarcie zachęcał do ponownego odsłuchu. Wątpię co prawda, by taki zamiar przyświecał Ware przy wybieraniu nazwy dla najnowszego preludium albumu That! Feels! Good!. Zresztą, Begin Again jest tak oszałamiająco dobre, że nie potrzeba mi specjalnej zachęty do wciśnięcia po raz kolejny przycisku play.

Michał Lach

Tyler, The Creator – DOGTOOTH

Postawię sprawę jasno od samego początku – CALL ME IF YOU GET LOST to mój ulubiony album Tylera. Jasne, nie ma on tak transformującego wizerunek znaczenia jak Flower Boy. Nie jest również tak ambitny koncepcyjnie i nie zapędza się tak daleko w nieobecne dotychczas w dyskografii artysty dźwięki jak IGOR. Zawiera on jednak największą ilość utworów, do których uwielbiam wracać. Za przykład niech posłuży fenomenalne SWEET / I THOUGHT YOU WANTED TO DANCE. Sam zainteresowany ostatnio dostarczył mi kolejnego powodu, by upewnić się w moich uczuciach. Kilka dni temu ukazała się bowiem rozszerzona wersja tego wydawnictwa.

Co więc czeka na nas na CALL ME IF YOU GET LOST: The Estate Sale? To samo, co prawie 2 lata temu – atmosfera luksusowego dnia na jachcie na jeziorze genewskim (czym Tyler kilkukrotnie przechwala się w trakcie trwania płyty). Tę estetykę idealnie podkreślają teledyski i ubiór artysty w trakcie całej ery CMIYGL. Okonma perfekcyjnie układa dookoła siebie muzyczne puzzle, tworząc optymalne warunki do pokazania swojego niewątpliwego talentu jako raper. Jednocześnie prezentuje stale rosnące umiejętności jako producent i gospodarz albumu, czym błyszczał już niezwykle jasno na krążku IGOR.

DOGTOOTH to doskonały przykład utworu, gdzie wszystko jest na swoim miejscu. Subtelne chórki, donośne pianino, plumkające synthy, dudniący bit. Wszystko składa się w spójną całość, która w połączeniu z charyzmatyczną nawijką  jest prawdziwą manifestacją sukcesu. Zarówno materialnego, jak i artystycznego.

Tu przechodzimy jednak do jedynej nurtującej mnie kwestii. Tyler znany jest z tego, iż od 2011 roku z regualrnością metronomu wydaje co 2 lata kolejny albumu. Mam nadzieję, że to wspomnienie lata 2021 roku nie kwalfikuje się w jego oczach jako pełnoprawne wydawnictwo. Szczególnie biorąc pod uwagę doniesienia, że następny longplay może kierować się brzmieniowo jeszcze bardziej w stronę jazzu, a szczególnie bossa novy.

Michał Lach

PS : Dj Drama to dalej hypeman idealny

PS 2 : Utwór WHAT A DAY to właściwie w całości zsamplowany A Day In The Park Michała Urbaniaka i Urszuli Dudziak!

Burna Boy ft. J Balvin – Rollercoaster

Ponad dziewięć tysięcy kilometrów dzieli Port Hartcourt oraz Medellin, czyli miejsca narodzin Burna Boya oraz J Balvina. Łączy ich jednak zaskakująco dużo. Obaj są twarzami nurtów, które w ostatnich latach zajęły gigantyczny obszar mapy muzycznego świata. Ekspansja afrobeats oraz reggeatonu uczyniła z nich międzynarodowe gwiazdy, niosąc za sobą miliony, a nawet miliardy streamów. Nieobce są im również głośne współprace. Nic więc dziwnego, że w końcu wylądowali razem na jednym utworze.

Klimat zdecydowanie bardziej kieruje się w stronę delikatnie bujających dźwięków elektronicznej mieszanki gatunkowej, która narodziła się na początku stulecia w Nigerii i Ghanie. Dla Burny oczywiście jest to doskonale znane środowisko, jednak Książe Reggeatonu również bardzo gładko płynie po falach afrobeatu. Czy jest to Rollercoaster? Bardziej skłaniałbym się ku nieśpiesznej przejażdżce kabrioletem po centrum Lagosu w upalny, bezchmurny wieczór. Poziom endorfin niezależnie od wybranej aktywności powinien być podobny.

Michał Lach

Paramore – You First

Oczekiwania to straszna rzecz. Szczególnie w przypadku grupy tak kultowej jak Paramore. Powracającej dodatkowo po prawie 6 latach posuchy wydawniczej. Czy więc napompowany do pokaźnych rozmiarów balonik pękł?

Dla wielu This Is Why to bardziej dojrzałe wcielenie zespołu. Nie oznacza to jednak absolutnie, że stateczne i zachowawcze. Najlepszym tego przykładem jest właśnie tegotygodniowy mocograj – You First. Utwór buzuje nieokiełznaną energią Hayley Williams z genialnymi momentami wytchnienia przed refrenami oraz w trakcie bridge’u. Ten kontrast właśnie, poza byciem majstersztykiem kompozycyjnym pozwala w pełni uwidocznić możliwości wokalne frontmenki grupy. Jej charyzma połączona z soczystymi riffami Taylora Yorka oraz tętniącym rytmem wybijanym przez Zaca Farro składają się w najlepszy utwór albumu.

You First, podobnie jak i reszta This Is Why jest zarówno doskonałą laurką dla długoletnich fanów amerykańskiej grupy, jak i idealnym wprowadzeniem dla osób dotychczas bliżej niezaznajomionych z ich dyskografią. W tym i niżej podpisanego.

Michał Lach

Zima Stulecia – Lawina

Najnowszy projekt Marka Pędziwiatra (aka Latarnika) oraz Marcina Raka (aka Cancer G) ma na pozór niezbyt trafioną jak na obecne realia nazwę. Zima Stulecia w roku, w którym 1 stycznia powitał nas dwucyfrowym odczytem temperatury, z tym że plusowym, a nie minusowym? Wszystko rozjaśni się jednak, gdy zajrzy się w metrykę obu panów. Przyszli oni bowiem na świat w 1987 roku. Jego pierwsze miesiące szumnie ochrzczono właśnie tym terminem.

Lawina przenosi słuchacza w pół-filmową, pół-rzeczywistą polską końcówkę XX. wieku. Czerpiąc z inspiracji popkulturowych oraz mocno przyziemnych wspomnień tamtych czasów członkowie Błota oraz EABS zasypują słuchacza całą gamą mroźnych syntezatorów i pulsującym, house’owym bitem. Klimat zapiera dech, na szczęście mniej brutalnie niż tytułowa nawała śnieżna.

Mam nadzieję tylko, że moim wstępem nie załatwiłem nam wszystkim spóźnionego “remasteru” na 36-lecie tamtych mroźnych tygodni. Zdecydowanie jedyne Minus 30°C na jakie czekam w kolejnych dniach to album tego intrygującego duetu.

Michał Lach

Jessie Ware – Pearls

1036 dni. To dużo, czy mało? Na osi czasu wszechświata – niewyobrażalnie mało. Jako interwał pomiędzy kolejnymi albumami Jessie Ware to jednak nieznośnie dużo. Wyczekiwanie powoli dobiega końca, gdyż już 28 kwietnia głośnikami i słuchawkami zawładnie nowe długogrające dzieło Brytyjki – That! Feels Good!

Pearls podobnie jak zeszłoroczne, mocograjowe Free Yourself stanowi kontynuację stylistyki obranej na fenomenalnym albumie What’s Your Pleasure. Najnowszy singiel utrzymuje poziom tamtego wydawnictwa. Tworzy luksusowy nastrój obezwładniającej przyjemności, przymusza wręcz każdy skrawek ciała do wprawienia go w taneczne ruchy przy akompaniamencie pereł dźwięcznie uderzających o parkiet. Nieznośna lekkość bytu zamknięta w 4 minutach disco renesansu.

Michał Lach

Kali Uchis – I Wish You Roses

Każda strata niesie za sobą kilka etapów radzenia sobie z traumą. Nie inaczej jest w przypadku rozstania, bądź zakończenia innej bliskiej naszemu sercu relacji. Na końcu tej ciernistej drogi czeka na nas ukojenie –  akceptacja. Nie zawsze jednak jesteśmy w stanie na owym rozdrożu ofiarować na pożegnanie drugiej stronie bukiet róż. Chyba że trafią się wyjątkowo kłujące.

Po pomoc w nauce tych życzliwych emocji można zwrócić się do Kali Uchis. Jak twierdzi sama artystka, I Wish You Roses to utwór o rozstawaniu się z miłością, bez trzymania urazy i goryczy. Pragnienie to podkreśla atmosferyczna, zmysłowa muzyka, stanowiąca powrót do organicznych dźwięków z debiutanckiego albumu wokalistki – Isolation. Jej brzmienie bogatsze jest zarówno o muzyczne, jak i osobiste doświadczenia ostatnich lat. Gotowe by wystawić do słońca ciemnoczerwone płatki z pełną mocą i wdziękiem.

W tym roku róże zakwitły więc wyjątkowo wcześnie. A tegotygodniowy mocograj w Radiu LUZ to ledwie wielce wonny przedsmak albumu Red Moon In Venus. Jego premiera będzie mieć miejsce już 3 marca. Mam więc trochę czasu by pomyśleć nad kolejnymi kwiecistymi metaforami.

Michał Lach